Innpro ROW prowadził niemal od samego początku konfrontacji i choć w pewnym momencie stracił praktycznie całą 10-punktową przewagą, ostatecznie zwyciężył z Abramczyk Polonią 50:40 w pierwszym akcie finału Metalkas 2. Ekstraligi. Teraz rybniczanie udadzą się do Bydgoszczy, gdzie w niedzielę będą bronić 10 "oczek" przewagi.
Zdaniem Marka Cieślaka taka zaliczka ekipy ze Śląska to mimo wszystko zbyt mało. W jego opinii w Polonii najpewniej nie skaczą z radości po piątkowym rezultacie, lecz już pokazała ona, że jest w stanie odrobić taką stratę.
Były selekcjoner reprezentacji Polski myślał, że Innpro ROW wygra podwójnie w 15. biegu, gdyż dobrze całą potyczkę prezentował się Jakub Jamróg. Ten ostatecznie dojechał do mety ostatni, a pierwszy był jego kolega z drużyny - Brady Kurtz. Gdyby gospodarze faktycznie tryumfowali 5:1, na tablicy świetlnej widniałby wynik 52:38.
ZOBACZ WIDEO: Ważna deklaracja prezesa Unii w kwestii budżetu klubu. Tyle będzie trzeba wydać na awans
- Rybniczanie muszą się wznieść na wyżyny w rewanżu, ale tak naprawdę nie mają specjalnie kim jechać. Aczkolwiek nie można im oczywiście odbierać szans. Z drugiej strony bydgoszczanie pokazali w piątek, że nie mają zawodników, by w tej PGE Ekstralidze jechać, chyba że wymienią 75% składu - mówi w rozmowie z WP SportoweFakty Marek Cieślak.
Pochwalił z kolei miejscowych juniorów, którzy obok swoich nazwisk zapisali łącznie 10 punktów. Jednocześnie twierdzi, że na obiekcie przy ulicy Sportowej to młodzieżowcy Abramczyk Polonii wywalczą podobną liczbę "oczek". Odniósł się także do kontrowersyjnej decyzji z siódmej gonitwy.
Przypomnijmy, że w nim od początku pewnie prowadził Brady Kurtz. Za jego plecami Krzysztof Buczkowski musiał odpierać ataki Rohana Tungate'a. Na drugim wirażu drugiego okrążenia żużlowiec gospodarzy wyjechał spod krawężnika bardzo szeroko, wychodząc przed oponenta. Ten nie zareagował na tyle, by wybronić się przed upadkiem. Na torze znalazł się również 34-latek.
- Też na początku nie wiedziałem, jak ocenić tę sytuację. Jednakże nie wydawało mi się, żeby to była całkowita wina Tungate'a. Australijczyk wjechał pod Buczkowskiego, ale go nie uderzył. Ten za to nie zmienił toru jazdy i wjechał w rywala. Normalnie, jak ktoś zawodnikowi wjeżdża w ten sposób, to błyskawicznie przycina do krawężnika i robi długą prostą. Mówi się, że "Buczek" miał mało czasu na reakcję, ale jej w żużlu nigdy nie ma dużo. Moim zdaniem sędzia błędu nie zrobił - podsumowauje Marek Cieślak.