Po bandzie: Zmarzlik jak Lewy. Znów irytuje… [FELIETON]

Instagram / Na zdjęciu: Robert Lewandowski i Bartosz Zmarzlik z żoną
Instagram / Na zdjęciu: Robert Lewandowski i Bartosz Zmarzlik z żoną

- Trochę sobie przeczymy, bo jeśli kolejni Biało-Czerwoni mieliby stać się uczestnikami Grand Prix 2025, to takiego prezentu nie dostaliby za wyniki, lecz... również za narodowość - pisze w swoim felietonie Wojciech Koerber.

W hiszpańskiej La Liga Robert Lewandowski zanotował ostatnio kolejną trójkę. W pół godzinki. Naszych krajowych hejterów irytuje ona równie mocno, co kolejne trójki Zmarzlika. A i ten ustrzelił w poniedziałek swojego hat-tricka. Więcej nie musiał.

Orlen Oil Motorowi należy się jedno - gratulacje. Bo od trzech sezonów jest wielki. A nawet jak chce od połowy rozstrzygniętego meczu osłabić swój potencjał mniejszymi nazwiskami, nie bardzo mu to wychodzi… Nie bardzo ma jak. To pokazuje, jaki jest dominujący. Dodatkowo Polonia Bydgoszcz zrobiła sporo, by za rok lublinianie nie byli gorsi i by znów było tam sielsko, przyjemsko.

Sam mecz? To jednak mit, że play-offy gwarantują emocje do ostatniego spotkania. Nie narzekajmy jednak i nie wymagajmy od władz PGE Ekstraligi, by czekały z rewanżem do kolejnego weekendu i do połowy października. Bo się można obudzić z ręką w śniegu.

ZOBACZ WIDEO: Buczkowski nie przeszedł do PGE Ekstraligi. Czy obecnie jest mu zbyt wygodnie?

Czy Betard Sparta zawiodła? Absolutnie nie. Jej zawodnicy zdobyli w tym sezonie tytuł IMP (Janowski), MIMP (Krawczyk), DMPJ i wygrali U24 Ekstraligę. Do tego Łaguta opędził PGE Ekstraligę. Co prawda w pojedynkę, ale zawsze! Pewnie, że Andrzej Rusko oddałby wszystkie te tytuły za jeden przywieziony z Lublina, ale Sparta nie przegrała złota DMP. Sparta wygrała srebro.

Możemy sobie opowiadać bajki, jak przed rokiem, że wrocławian stopowały kontuzje, ale umówmy się też, że nie miało to większego znaczenia wobec siły prezentowanej przez rywala. I chyba nie mamy już wątpliwości, że numerem dwa w polskim żużlu stał się Dominik Kubera. We Wrocławiu to on na dzień dobry pokonał Łagutę i w Lublinie również. Maciek Janowski? W dwumeczu zaczął jechać dopiero wtedy, gdy było już po herbacie.

Na co jeszcze można zwrócić uwagę, tak pół żartem? Na Francisa Gustsa śpiewającego Mazurka Dąbrowskiego. Widać, Andrzej znów coś kombinował, gdy forma się jeszcze zgadzała…

No i spójrzcie, że Spartę stać było na to - i finansowo, i emocjonalnie - by na do widzenia nie oskubać Woffindena z dobrych kilkuset tysięcy złotych, po przedwcześnie zakończonym przez niego sezonie. W Grudziądzu z najemnikiem Doyle'em postąpiono inaczej. I też nic dziwnego.

A więc żeby pogodzić jakoś hejterów biorących udział w wojenkach plemiennych - Zmarzlik został mistrzem świata, a Łaguta mistrzem najlepszej ligi świata. Tak może być?

Choć, jak zauważam, jednym głosem też potrafimy przemawiać. Np. wtedy, gdy jesteśmy pomijani przy kompletowaniu obsady Grand Prix. Umówmy się jednak, że trochę przeczymy sami sobie, swoim oczekiwaniom i oczekiwanym standardom. No bo razi nas bardzo, i słusznie, stała dzika karta dla Czecha Kvecha czy Niemca Huckenbecka. Jedno, czym na nie zasłużyli, to… narodowością.

I tu dochodzimy do sedna. Bo jako ci, którzy w największym stopniu utrzymujemy globalne mistrzostwa, jako ci, którzy odprowadzamy największe haracze do Międzynarodowej Federacji Motocyklowej i amerykańskiego operatora, domagamy się przynajmniej trzeciego naszego reprezentanta w przyszłorocznym cyklu. Obok Zmarzlika i Kubery, którzy sami sobie taki przywilej zapewnili. Tyle że jeśli kolejni Biało-Czerwoni mieliby stać się uczestnikami Grand Prix 2025, to takiego prezentu też nie dostaliby za wyniki, lecz… bardziej za narodowość. No bo ani Maciej Janowski, ani Patryk Dudek - choć obaj mieli przebłyski - niczym wielkim się na arenie światowej nie wsławili. Bardziej poszkodowany może się czuć Madsen, któremu czkawką odbija się być może wojowanie z rodzimą federacją. Otóż Leon obraził się na swoją reprezentację, bo jeden z jej sponsorów zatrudnił byłą partnerkę żużlowca.

Cóż, można powiedzieć, że w tym roku pardubickie Grand Prix Challenge ułożyło się bardzo optymistycznie, przepuszczając do elity tych, którzy najbardziej na to zasłużyli. Natomiast Indywidualne Mistrzostwa Świata 2025 osłabili ci, którym na jakości rozgrywek powinno jak najbardziej zależeć - sami organizatorzy. Nic nowego. Przynajmniej są konsekwentni.

A więc panu Armando i kolegom nie przeszkadza czwarty Australijczyk w cyklu, za to trzeci Polak już tak. Choć nie zapominajmy, że to właśnie Doyle, nim się roztrzaskał, zdążył wygrać w Warszawie i zająć drugie miejsce w Gorican. No i zawsze odkręcał gaz, a nie przykręcał. A więc zasługi ma. A że to my utrzymujemy Australijczyków, nie zaś Australijczycy nas, jest bez znaczenia. No bo w sumie jakie to ma znaczenie dla Włocha, Portugalczyka czy Amerykanina. Kto bogatemu zabroni…

Tymczasem my nadal żyjemy ułudą, że Grand Prix powinno dotrzeć do Arabii Saudyjskiej, Pakistanu, Japonii etc. Spokojnie, żużla to nie uzdrowi, a byście byli pierwsi, którym przestałoby się to podobać. Gdyby Wam zostawili przez to jedną polską rundę. Speedwaya w Arabii nie było ani za Lionela Van Praaga, ani za Jacka Younga, ani też za Ove Fundina, Ivana Maugera czy Tony’ego Rickardssona. Darujmy sobie zatem tę mitologię i przestańmy nazywać to skandalem.

Cieszmy się, że mamy u siebie dyscyplinę w wydaniu profesjonalnym. Na tyle, że możemy się nią pasjonować przez okrągły rok, mimo półrocznego martwego sezonu. Bo a to transfery, a to w grudniu nam kalendarz z pompą podadzą, a pod koniec stycznia to już czuć w powietrzu wiosnę.

I na koniec. Chmiel drugi w Zlatej Prilbie. Mam świadomość, że stawka była mocno jesienna, ale to kolejny świetny występ, po SEC-u. Znów na wyjeździe, nie na własnych śmieciach. Na pudle stanął obok Mathiasa Pollestada, którego Stal Gorzów wypożycza do Krosna, by się tam rozwijał. Hmm, a może on już się rozwinął i warto go mieć u siebie? Podium Indywidualnych Mistrzostw Świata juniorów, podium Zlatej Prilby…

Pewnie, że w żużlu nie jest wskazana zmiana postrzegania świata o 180 stopni na kanwie jednego, minionego sezonu. Nie możemy już teraz stwierdzić, że taki Chmiel jest lepszy od Szymona Woźniaka. Bo Woźniak ze swojego dołka się wygrzebie, a Chmiel musi swoje aspiracje potwierdzić. Poza tym często nas gubi nadzieja, że skoro ktoś poczynił postęp, to będzie progresował rokrocznie. A to niełatwe, bo każdy ma swój sufit. Swego czasu takie nadzieje wiązano np. we Wrocławiu z Vaclavem Milikiem, który jednej zimy zrzucił sporo ciała i wywindował swoją średnią z poziomu 1,3 w okolice 2,0. Dojrzał wtedy bardzo. Ale na poziom największych mistrzów już się jednak nie przedostał.

Nic nie stoi jednak na przeszkodzie, by próbować z nowymi postaciami. Tym bardziej, jeśli "gwiazdy" kręcą nosami i np. taki Jakub Miśkowiak żąda nie tylko sześciu zer za podpis, ale też gwarancji startowych. Zawodnik, który i tak jest szczęściarzem jako beneficjent okresu ochronnego, czyli zapisu regulaminowego dotyczącego startu zawodnika U24.

Nic zatem dziwnego, że Miśkowiakowi tak dobrze współpracowało się ze Stanisław Chomskim. Bo do tej pory to pan trener był gwarantem jego startów, bez względu na prezentowaną formę. Co się pewnie tyczy całej gorzowskiej formacji seniorskiej. A więc jednocześnie trener nie zapewniał regularnych szans challengerom, aspirantom. Co, jak wiadomo, ma i dobre, i złe strony. Zależy, na czyj interes patrzeć.

Bo taki jest dzisiejszy, zawodowy żużel. Najczęściej nie toleruje rezerwowych.

Nic to, cieszę się, że za rok wracają ligowe baraże. Sól sportu. Tym bardziej, że wielu z nas uważa, iż do PGE Ekstraligi awansowała nie ta drużyna, co powinna… Więc za rok będzie też można zaatakować z drugiego fotela.

Będzie można wziąć sprawy w swoje ręce, zamiast liczyć, że ktoś coś komuś da. Jakąś dziką kartę.

Wojciech Koerber

Źródło artykułu: WP SportoweFakty