Stefan Smołka: Rosnąca legenda - Żyto

 / Znicz
/ Znicz

Właśnie ukazała się na rynku wydawniczym książka wgryzająca się w życie i karierę wspaniałego żużlowca dwóch klubów - Unii Leszno i Wybrzeża Gdańsk - Henryka Żyto. To dobra okazja, by przypomnieć sylwetkę tego niezłomnego sportowca minionych lat.

W tym artykule dowiesz się o:

Życiorys Henryka Żyto, nawet gdyby go okroić o najważniejszą z naszego punktu widzenia część, czyli owe ćwierćwiecze związane z uprawianiem sportu żużlowego, byłby pasjonującą lekturą. Zwłaszcza w dzieciństwie małego Henia nie brakowało dramatycznych przełomów i pełnych grozy zwrotów.

Urodzony w dniu Wszystkich Świętych roku 1936, w chwili wybuchu II wojny światowej miał niespełna trzy latka, zaś jego braciszek był o rok starszy. Niemcy od razu przerwali sielankę przedsiębiorczej rodziny (mieli restaurację w Poniecu), zabrali ojca, więc nie miał okazji jako małe dziecko świadomie poznać tatę. Dopiero po wielu perypetiach stało się to w 1944 roku, kiedy rodzina została szczęśliwie połączona - dodajmy połączona w niedoli, ponieważ była to służba Niemcom, tyle że trafili na dobrą Niemkę. Ale to nie był koniec dramatu. Szedł front - zimny wicher od wschodu - dalej życie zawisłe na włosku. A potem władza ludowa za to, że ośmielili się w całości przeżyć, też nie omieszkała dać Żytom zdrowo w kość. Odsyłam do tej pełnej dramaturgii akcji na karty pasjonującej książki z cyklu "Asy żużlowych torów".

Henryk Żyto

"Sprzedany" dla żużla został Henryk w chwili zakupu przez ojca starego motocykla w 1945 roku. Ponieważ zbiegło się to z wielkim powojennym boomem motocyklowym, więc Żyto nie mógł się oprzeć, siadał, jeździł, palił opony. Leszno po wojnie bardzo prędko podjęło przedwojenne tradycje związane z wyścigami na żużlowym torze. Józef Olejniczak i Alfred Smoczyk rozsławiali imię małego miasta Wielkopolski. Śmierć Smoczyka w 1950 roku poruszyła całą Polskę, bo niezwyciężony "Fred" stał się idolem młodych i starych od Bałtyku po Bieszczady. Poruszał najgłębsze sfery wyobraźni. Jego śmierć na szosie pod Lesznem nie zniechęciła młodych do wyczynu, a raczej wprost przeciwnie. Przykładem jest Henryk Żyto, szczególnie intensywnie odkrywający miasto Leszno, żużel od warsztatu, mistrzowską Unię, już po śmierci idola. Co więcej, początki Henryka, debiut w lidze w 1955 roku zbiegł się z innym tragicznym zdarzeniem, a mianowicie śmiercią na drodze Stanisława Kowalskiego, który był Henia przyjacielem, młodym utalentowanym żużlowcem wprowadzającym nieopierzonego adepta do Unii. I znów nieprawdopodobny zbieg okoliczności. Stasiu Kowalski wprowadza Henryka Żyto do żużla, po czym odchodzi na zawsze, natomiast jego młodszy brat Jerzy zostaje wprowadzony do żużla przez Henryka, który jest już wtedy tak zwanym jeżdżącym trenerem Unii. Będąc już u schyłku swej kariery Jerzy Kowalski umiera po fatalnym upadku na treningu w Lesznie. Startujący już wówczas od lat w Gdańsku Henryk Żyto ciężko przeżył tę śmierć. Dwóch braci, z których jeden nauczycielem, drugi uczniem - obaj umierają po wypadku na motocyklu. Jak się ma dwóch synów, rwących się do motoru, to takie ciosy bolą szczególnie mocno i dają sporo do myślenia.

Najważniejszym sukcesem sportowym Henryka Żyto jest oczywiście mistrzostwo świata z narodową reprezentacją podczas niesamowitego finału DMŚ we Wrocławiu w roku 1961. To było pierwsze żużlowe złoto dla Polski. Indywidualnym mistrzem Polski Henryk Żyto został w roku 1963, natomiast dwie fantastyczne serie miał w latach 1957-59 i 1962-64 w silnie obsadzanym Memoriale Smoczyka. Sześciokrotnie zwyciężając całą krajową czołówkę, dwa puchary przechodnie zdobył na własność, wszystkie w barwach Unii Leszno. Autor książki o Żyto cytuje za Motorem po finale IMP’63: - Tytuł mistrzowski zdobył Henryk Żyto z Unii Leszno. Nie przegrał on żadnego biegu i zademonstrował swój piękny, brawurowy styl. Po okresie niepowodzeń przypomniał, że jest najbardziej rasowym polskim żużlowcem. Gratulujemy pięknego wyniku. W 1965 roku Żyto przeniósł się do Gdańska.

W 1960 roku Henryk Żyto wyjechał do Anglii, zdobywając kolejne rzesze fanów, tym razem wśród Brytyjczyków. Po powrocie sięgnął po swe najważniejsze laury. Ta część kariery z imponującymi zwycięstwami nieznanego szerzej Polaka jest świetnie opisana w książce Wiesława Dobruszka, z licznymi cytatami z brytyjskiej prasy, jak choćby taki: - Jest jakaś magia w zagranicznych żużlowcach. Tajemnica również. I to z pewnością dotyczy także zaangażowanego do startów na Brandon, nowego chłopaka w Coventry, Henryka Żyto.

Gdański rozdział kariery, od roku 1965 aż po sam jej koniec naznaczony był solidnością i dojrzałością wybitnego sportowca, który był przykładem waleczności dla młodych. Taki zawodnik, przez całe dziesięciolecia utrzymujący wysoką formę, kondycję, a przy tym zaangażowany jako trener jest skarbem i marzeniem prezesa każdego klubu. Pan Henryk do końca swej kariery imponował sercem do walki, pozostając liderem Wybrzeża. "Wuja" był mentorem i wzorem. Świadczą o tym opinie jego wychowanków i zarazem kolegów: Zbigniewa Jądera, Zenona Plecha, Leszka Marsza i wreszcie ta najbardziej wzruszająca wypowiedź Gerarda Sikory, który pod skrzydłami Henryka - młodzieńczego idola, wbrew wszystkiemu i wszystkim, zrealizował swoje życiowe marzenie: zadebiutował jako żużlowiec w wieku 25 lat.

Synowie, Piotr i Paweł, nie mogli się oprzeć magii speedway’a, choć pomna swych ciężkich przeżyć mama była temu przeciwna, a tata zanadto też nie zachęcał. Ale siła wyższa - synowie poszli za głosem natury. Paweł szybko zrezygnował odnajdując się w innych życiowych pasjach, natomiast Piotr kontynuował dzieło ojca, najpierw jako obiecujący zawodnik, a potem jako ceniony menedżer i trener, czego pięknym zwieńczeniem jest tytuł mistrzowski zielonogórskiego Falubazu w dopiero co zakończonym sezonie 2009.

Wielkim walorem nowej książki o Żyto są wplątywane w tekst wspomnienia samego Henryka, objawiającego duże poczucie humoru, jego wspaniałej żony, a także bardzo liczne fragmenty dawnych artykułów i relacji prasowych, które uwiarygodniają całość i wprowadzają w specyficzny klimat tamtych lat. W dużej ilości, nigdzie dotąd nie publikowane, zdjęcia pięknie dopełniają reszty. Prawdziwe wydawnicze cacko.

Niezwykłe ciepło tamtych skądinąd trudnych przecież lat, jakie bije ze wspomnień bohatera książki, udziela się mimo woli czytającemu i tylko żal, że te czasy już nigdy nie wrócą. Środowisko żużlowców walczące łokieć w łokieć na torze, poza nim tworzyło z małymi wyjątkami jedną wielką rodzinę, bez względu na przynależność klubową. O tym wspominają często starsi wiekiem żużlowcy, a potwierdza choćby taki oto fragment książki z wypowiedzią Żyto: - Po tym wygranym przeze mnie finale w 1963 roku nie mogliśmy wyjechać z Rybnika przez kilka dni. Pojechaliśmy z kolegami z Górnika na wioskę, w której żona mechanika rybnickiej drużyny Zygmunta Krzyżaka prowadziła knajpę. Gdy trafiliśmy tam w niedzielę po zawodach, akurat odbywała się w tym lokalu jakaś zabawa. No to bawiliśmy się tam. Później znów nas ktoś zaprosił i tak świętowaliśmy ten mój tytuł. Trzeba dodać, iż podobnie vice versa rybniczanie byli przyjmowani w Lesznie, o czym świadczy pełna humoru wypowiedź Andrzeja Wyglendy, zamieszczona w książce, a także taki oto fragment: Po zawodach zaprosił (Henryk Żyto) do siebie... dwójkę kolegów z Górnika, Andrzeja Wyglendę i Antoniego Worynę. Rybniczanie "zakotwiczyli" w Lesznie na dłużej, do tego stopnia, że zaczął ich szukać zaniepokojony prezes górniczego klubu, Tadeusz Trawiński.

W tej znakomitej książce Dobruszka odnajdziemy takie perełki, jak list otwarty żużlowców (Wybrzeża) do kibiców z przeprosinami za przegrany mecz (!), ciekawe wypowiedzi synów żużlowca, kolegów, dowody wielkiej ambicji nawet w skórze oldboy’a, co mocno nadszarpnęło zdrowie pana Henryka, nawet bardziej niż w trakcie wyczynu. Dla zainteresowanych jest i pełna statystyka startów tego wspaniałego żużlowca, mieszczącego się w panteonie najwybitniejszych w całej historii polskiego speedway’a.

Henryk Żyto był tym drugim po Smoczyku idolem Leszna, a przenosząc się nad morze dokonał w względem polskiej topografii niemożliwego - wyniósł Wybrzeże ku szczytom. Gorąco polecam tę lekturę, nie tylko na długie zimowe wieczory.

Stefan Smołka

Źródło artykułu: