Odkąd, po rezygnacji Atlasu ze sponsoringu, sprawa powrotu do "Sparty" w nazwie wypłynęła na szerokie wody, za powrotem do tradycji opowiedzieli się niemal wszyscy. Działacze WTS-u, z panią prokurent Krystyną Kloc na czele, kibice, którzy zebrali bez mała 5 tysięcy podpisów pod specjalną petycją w tej sprawie. Nie mówili "nie" także sternicy podmiotu w którego posiadaniu, sądownie zarejestrowana, znajduje się nazwa oraz herb wrocławskiego klubu, czyli Towarzystwo Miłośników Sportu Motorowego "Sparta".
Wydawałoby się, nic tylko ustalić rozbieżności i postarać się osiągnąć kompromis. Z tym już jednak w stolicy Dolnego Śląska było znacznie gorzej. Wiceprezes TMSM (a zarazem prezes dolnośląskiego PZMot-u) Lucjan Korszek rozmawiać chciał, zaproponował nawet swój pomysł na rozwiązanie tej sprawy. Dla potwierdzenia swej dobrej woli przypomniał również o tym, że już rok temu Towarzystwo zezwoliło WTS-owi na używanie charakterystycznego spartańskiego znicza dla swoich celów reklamowo-propagandowych.
Ze strony WTS-u ustami pani prokurent konsekwentnie padała odpowiedź: Sparta i herb możliwe, że będą, ale tylko wówczas, jeżeli TMSM przekaże nam prawa do nich na wyłączność. Konkretnie, ale i bezkompromisowo. Mediować starali się kibice, jednak ich przedstawiciele, uczestniczący w posezonowej konferencji prasowej klubu, wychodzili zeń w przeświadczeniu, że ich akcja nie wywarła na decydentach większego wrażenia.
Betard w ostatnich godzinach okienka transferowego dokonał kilku ciekawych zakupów, wyraźnie pod kątem inwestycji w przyszłość. Rywalizacja wśród młodzieżowców jest zagwarantowana i to na niewidzianym dawno we Wrocławiu poziomie. Jednak i problemów nie brakuje tej zimy w żużlowym Wrocławiu. W najgorszym scenariuszu - choć wcale nie traktowanym już przez kibiców nad Odrą w kategoriach fantastyki - na pierwsze mecze sezonu fani musieliby udać się do...Rawicza, Ostrowa. Czyżby teraz, w obliczu realnego cały czas niebezpieczeństwa fiaska zimowej przebudowy toru, WTS złagodził nieco swoje stanowisko w kwestii spełnienia najważniejszego z postulatów kibiców?
- Zostałem zaproszony przez panią prezes Kloc na spotkanie, podczas którego rozmawialiśmy o nazwie "Sparta Wrocław" - informuje Lucjan Korszek. - Nazwę tę od ponad 20 lat ma zastrzeżoną i opłaconą w stosownym urzędzie Towarzystwo Miłośników Sportu Motorowego "Sparta" i z tym właśnie zwróciła się do mnie pani Kloc. Będziemy jeszcze konferować. To nie może być z dnia na dzień, muszą się spotkać oba zarządy, trzeba pewne rzeczy uzgodnić, ale ja nie jestem wrogiem, ani nie jestem po drugiej stronie barykady. Tylko musi to wszystko mieć ręce i nogi oraz musi być legalnie i formalnie załatwione - mówi dla SportoweFakty.pl zasłużony działacz.
To, że Lucjan Korszek wrogiem wrocławskiego żużla nie jest, wiadomym było już dużo wcześniej, a jednak natrafiało na - eufemistycznie rzecz ujmując - pewien mur obojętności. Co się stało, że ta druga strona złagodziła swoje stanowisko, a przynajmniej wyraziła chęć podjęcia wspólnych rozmów? - Druga strona nie wiedziała, że "ten drugi klub", czyli wrocławska Sparta posiada wiele tytułów, i to w wielu dyscyplinach, nie w jednej. Faktycznie, kibiców nie mamy tylu, bo to oczywiste, że piłka nożna czy żużel jeśli chodzi o zainteresowanie są nie do pobicia. Ale to nie znaczy, że nie mamy sukcesów, nie mamy oddanych ludzi i można nas zmarginalizować. Członków samej komisji turystycznej mamy 4 tysiące. Nie szczycimy się tym, bowiem uprawiamy dyscypliny, które może nie są aż popularne i tak widowiskowe jak żużel, tym niemniej popieramy go i będziemy go nadal popierać - zapewnia prezes dolnośląskiego PZMot-u.
Ponoć najtrudniejszy zawsze jest ten pierwszy krok. Skoro został właśnie wykonany, czy teraz wiara kibiców w powrót ich ukochanej "Sparty" ma szansę wreszcie się ziścić? - Trzeba usiąść do wspólnego stołu i cieszy mnie to, że wreszcie tak się stało. Jeżeli to nie będzie od startu z nastawieniem na "nie" i każdy popuści nieco ze swojego stanowiska, to ja myślę, że jest szansa na porozumienie. Zawsze zgoda buduje, a niezgoda rujnuje. Za 2-3 dni wyjdzie taka informacja, nasza wspólna, o kwestiach do których się zobowiązujemy i które będziemy rozpatrywać w roku 2010. Po to, że - jeżeli się dogadamy, a podejrzewam, że możemy - w 2011 mogła powstać jakaś duża instytucja, która będzie miała ileś dyscyplin, ale pod jedną wspólną nazwą. Jeżeli to wszystko będzie miało solidne podwaliny to jest szansa, żebyśmy już w 2011 oglądali żużel pod nazwą, którą ja pamiętam od 1950 roku. I jeżeli tylko będę mógł, to na pewno dołożę swoją cegiełkę dla dobra sprawy, z którą związałem tyle swojego życia - optymistycznym akcentem kończy Lucjan Korszek.