Rywalizacja o jedno z dwóch najcenniejszych indywidualnych laurów na krajowym podwórku w ówczesnym roku była nieco inna niż poprzednie. We Wrocławiu zabrakło zdecydowanego numeru jeden polskiego speedwaya i obrońcy tego trofeum - Tomasza Golloba. Powód jego absencji był dość prozaiczny. Nie zdążył on dolecieć na czas do Polski po zawodach w Wielkiej Brytanii, gdzie wówczas regularnie występował.
Mimo że na starcie nie było jednego z bydgoskich braci, to był na nim jeszcze ten drugi, Jacek, i to on zwyciężył na Stadionie Olimpijskim. Złoty Kask pozostał więc w rodzinie Gollobów.
Na piątym miejscu zawody ukończył Robert Dados, świeżo upieczony indywidualny mistrz świata juniorów. Wychowanek lubelskiego Motoru był wtedy zawodnikiem grudziądzkiego GKM-u, gdzie obok Billy'ego Hamilla był główną siłą tej drużyny. We Wrocławiu, co przypominamy, rozpoczął ściganie znakomicie, bo od wygranej i pokonania tuzów - Piotra Protasiewicza i Piotra Śwista. Zresztą ten drugi zajął w tamtej imprezie trzecie miejsce. Między Gollobem a nim znalazł się Rafał Dobrucki.
Dados wygrał w sumie trzy wyścigi (po dwóch seriach był liderem wspólnie z Gollobem i Dobruckim), ale zarazem w dwóch nie zapunktował. I to odebrało mu szansę na podium.
Jak wiadomo, losy Dadosa, któremu pod koniec XX wieku przepowiadano świetlaną przyszłość, potem ułożyły się tragicznie. Charakteryzującego się bardzo zgrabną sylwetką na motocyklu żużlowca niespełna sześć lat od czasu jego najlepszego występu w turnieju o Złoty Kask, nie było już wśród nas. Ciągnące się za nim problemy natury psychicznej sprawiły, że - niestety - skutecznie targnął się na swoje życie. W chwili śmierci miał zaledwie 27 lat.
Zobacz biegową wygraną Roberta Dadosa w Złotym Kasku we Wrocławiu w 1998 roku:
ZOBACZ WIDEO: Brady Kurtz przebierał w ofertach. To dlatego wybrał Spartę