Nie boję się walnąć w płot - druga część rozmowy z Pawłem Hlibem, żużlowcem Lotosu Wybrzeże Gdańsk

Zdjęcie okładkowe artykułu:  /
/
zdjęcie autora artykułu

W drugiej części rozmowy z naszym portalem Paweł Hlib opowiada o swoich perypetiach w ostatnich sezonach, o zimowych przygotowaniach przed nadchodzącymi rozgrywkami oraz o swojej nowej drużynie.

Michał Gałęzewski, Rafał Sumowski: W ubiegłym sezonie podpisałeś kontrakt z PSŻ-em Poznań, ale nie zagrzałeś tam zbyt długo miejsca. Dlaczego?

Paweł Hlib: Wolałbym się na ten temat nie wypowiadać. Wyszło jak wyszło. Cała wina została zwalona na mnie i to jest wersja oficjalna, więc niech tak już zostanie. Jeżeli klub i zawodnik nie potrafią się dogadać między sobą, a jedna strona rozpowiada wszystko w mediach, to nie jest dobre. Takie sprawy powinno się załatwiać między sobą. Ja nie zamierzam do tego wracać.

W trudnym momencie rękę do ciebie wyciągnął jednak klub z Rybnika i chyba tego nie żałował.

- To prawda, klub z Rybnika wyciągnął do mnie rękę. Byłem zdziwiony, że klub z Poznania pozwolił Rybnikowi mnie wziąć do siebie, bo w umowie miałem zapis, że mogę iść do Ekstraligi lub 2 ligi. Za to jestem wdzięczny klubowi z Poznania. Pod koniec sezonu jakoś to wyglądało, jednak co mogłem zrobić? Wagę miałem olbrzymią, sprzętu nie miałem, funduszy nie miałem i tak się kręciło, jak kręciło. Takie ciepłe kluski (śmiech - dop. red.).

Od razu po tobie widać, że zbijanie wagi potraktowałeś bardzo poważnie. Miałeś rozpisany jakiś specjalny program? Zrzucenie 10-ciu kilogramów to jednak spory wyczyn...

- Czy wyczyn? Niekoniecznie. Jak się jest w sporcie tyle lat, to się wie jak to zrobić. Zrzuciłem ponad 10 kilogramów, a chcę zrzucić jeszcze więcej. Nie jestem na tą chwilę zadowolony ze swojej wagi. W ciągu sezonu chcę ja utrzymać na możliwie jak najniższym poziomie. 10 kilogramów, to nie jest mało, ale jak się ma za dużo nadwagi, to idzie to bardzo szybko (śmiech - przyp. red.).

Wiele osób różnie typuje końcowe miejsce Wybrzeża w tym sezonie. Jedni myślą, że powalczycie o awans, a inni, że będziecie walczyć o utrzymanie...

- A kto to typuje? Dla mnie znają się na żużlu ci, którzy naprawdę w nim siedzą. Nie jestem na tyle doświadczonym zawodnikiem, żeby się wypowiadać jako ekspert, ale swoje przejeździłem. Wiem, że w sporcie nie ma reguł, nazwiska nie jadą. Liczy się sport i jak to będzie, to się dopiero okaże.

Biorąc pod uwagę potencjał kadrowy Wybrzeża, dokonania indywidualne zawodników z całej kadry z ostatnich lat, byliście bardzo nierówni. W pewnych sezonach stać was było na jazdę w Ekstralidze, a w innych ocieraliście się o miano zawodników drugoligowych...

- Tak było, ale w sporcie jest tak, że raz się jest u góry, raz na dole. Trzeba mieć głowę na karku i wynik sam przyjdzie. Jeżeli każdy z nas będzie pracował jak należy i wiedział, czego chce od samego siebie, to może zaprocentować. Nie mamy postawionej poprzeczki tak, że musimy być w Ekstralidze. Każdy z nas wie, czego chce od siebie - czy ja, czy Karol (Ząbik - dop. red.), Dawid (Stachyra - dop. red.), czy inni chłopacy. Liczy się dobro drużyny. Ja chcę się pokazać gdańskim kibicom z takiej strony, że oddam za ten kawałek ziemi swoje kości. Jestem zawodnikiem, który nie boi się walnąć w płot, bo gdy walnę, to wstanę i jadę dalej. Będę walczył!

Paweł Hlib lubi agresywną jazdę i nie "pęka" przed ostrą walką z rywalami

Zdążyliście się w jakimś stopniu zintegrować podczas obozu w Szklarskiej Porębie?

- Poznałem co niektórych chłopaków troszkę lepiej i mamy fajną drużynę. W naszych rozmowach oprócz tematów stricte żużlowych są też tematy prywatne. Każdy chce pomóc drugiemu i mówiąc szczerze, w tak zgranej drużynie jeszcze nie byłem.

Widać to też było podczas treningu na torze. W ostatnich latach często bywało tak, że zawodnicy chowali się do swoich boksów, nie patrząc na resztę drużyny. Teraz było widać, że podpowiadasz młodszym zawodnikom, rozmawialiście ze sobą po każdym wyjeździe na tor…

- Gdy każdy chowa się do siebie, to nie jest to zespół. Mnie trener Chomski nauczył, że drużyna rzeczywiście musi być drużyną. Gdy jeździłem w Stali Gorzów w pierwszej lidze i jechaliśmy na mecz do Lublina, czy Rzeszowa w krajowym składzie, to wygrywaliśmy ciężkie mecze jeżdżąc wyłącznie polskimi zawodnikami, w tym też juniorami. Każdy siebie wspierał, wierzył w drugiego zawodnika, pożyczał sprzęt. Gdy jest atmosfera w drużynie, to są wyniki i wszystko przychodzi łatwiej.

W ostatnich latach w gdańskiej drużynie bardzo kulała sztuka jazdy parą. Sądzisz, że to się może zmienić?

- Skoro tak było, to musicie wiedzieć, że w tym roku w Gdańsku jest zupełnie inna drużyna, jeśli chodzi o ten aspekt. Parowo dobrze jeżdżą choćby Matej Kus, Zorro (Magnus Zetterstroem - przyp. red.), czy Renat Gafurov. Poza jazdą na żużlu znamy się również prywatnie. Każdy wie, czego może od kogo wymagać. Mamy fajną drużynę i nie ma nieprzyjemnej atmosfery.

Klub podpisał z tobą dwuletnią umowę. Biorąc pod uwagę twoją przeszłość to chyba spory kredyt zaufania.

- Nie będę mówił o drugim roku, kiedy przed nami wciąż ten pierwszy. To dla mnie najważniejszy rok. Gdybym miał podobny sezon do dwóch ostatnich, to pakuję manatki i zwijam to wszystko. Nie mam zamiaru oszukiwać ani siebie, ani innych ludzi. Każdy czegoś od siebie wymaga, ja też. Nie żeby nie zależało mi w ubiegłym roku, ale dopiero przed tym sezonem poukładałem sobie prywatne życie, a z tym było najgorzej. Żużel, to moje całe życie. Przyszedł kryzys formy i nagle straciłem to, co kocham. Ciężko mi się było odnaleźć. Wierzę jednak, że ten sezon będzie dobry.

Źródło artykułu:
Komentarze (0)