Dennis Andersson - czyli przez ciernie do gwiazd

Dobry junior w składzie ekstraligowej drużyny to skarb. A dwaj dobrzy? Finał DMP, rzec można. Nawet jeśli przesadzamy, nie ulega wątpliwości ile znaczy takie wsparcie. Dla wrocławian w tej chwili kwestia to jeszcze istotniejsza. Gdzie wszakże szukać przewagi nad najbliższym rywalem - naszpikowaną gwiazdami gorzowską Caelum Stalą, jeśli nie właśnie pośród juniorskiej formacji?

A osiągnąć na tym polu można sporo. Pokazał to w zeszłym sezonie przykład zielonogórskiego Falubazu, gdzie obok Grzegorza Zengoty ważne punkty zdobywać potrafił młody Patryk Dudek. Zresztą także we Wrocławiu bywały spotkania w których Leon Madsen dzielnie sekundował Maciejowi Janowskiemu, a nawet stanowił o juniorskiej sile ówczesnego Atlasu. Teraz na Madsena nie można już liczyć, a przynajmniej nie na młodzieżowym froncie. Od nowego sezonu zdolny Duńczyk zdobywa już doświadczenia w gronie seniorów. Lekko nie będzie, co pokazał mecz w Toruniu.

Betard ma jednak innego Skandynawa w swych juniorskich szeregach. Dennis Andersson, bo o nim to mowa, talentem Madsenowi nie ustępuje, a zaplecze sprzętowe, co nie jest tajemnicą, ma nawet lepsze. Czy nadeszła już pora, żeby wszystko to przełożyło się także na sportowy wynik? Być może przełożyłoby się już w zeszłym sezonie. Pierwsze przebłyski były. Andersson potrafił zdobywać cenne punkty w najlepszej lidze świata i to niekoniecznie na defektujących rywalach. Co bardziej pamiętliwi kibice przypomną sobie zapewne wyścig ze spotkania z bydgoską Polonią, kiedy to wspólnie z Jasonem Crumpem junior ze Szwecji "przywiózł" na 5:1 samego Emila Sajfutdinowa. W sierpniu przyszedł jednak makabryczny wypadek, jakiego Andersson doznał w swym pierwszym biegu podczas zawodów w Grindsted. Poważne uszkodzenie kręgów szyjnych - to mogło nawet zakończyć karierę zdolnego osiemnastolatka.

Współczesna medycyna na szczęście czyni cuda i wszystko skończyło się w najlepszy z możliwych sposobów. Cudów jednak nie ma, jeśli chodzi o powroty żużlowców po tego typu wypadkach. Uczulał na to zimą trener Marek Cieślak mówiąc: - Musimy myśleć o naszej juniorskiej formacji i te wzmocnienia nie są bezpodstawne. Młody Dennis Andersson powraca po ciężkim wypadku i tak naprawdę nikt nie wie czy i ile czasu zajmie mu powrót do normalnej dyspozycji. Odpowiedź miały dać pierwsze jazdy.

Żużlowa wiosna w tym roku jakby nie chciała na stałe zagościć w naszym kraju, tym niemniej okrojone do szczątkowej postaci przedsezonowe sparingi, pierwszą odsłonę ligowych zmagań oraz pewną ilość treningów mamy już za sobą. We Wrocławiu bacznie przyglądają się właśnie nastolatkowi ze Szwecji. On sam twierdzi, że fizycznie i psychicznie czuje się świetnie. - Ten pierwszy mecz w Toruniu mi nie wyszedł. Miałem problemy w swoim pierwszym wyścigu, był upadek i tak się skończyło. Jeśli chodzi o moją formę czuję się jednak w tej chwili bardzo dobrze. Pracowałem dużo nad tym, żeby wrócić do optymalnej dyspozycji. Pracuję nad tym nadal, ale wiem, że stać mnie już na to, żeby jeździć tak, jak przed tamtym fatalnym zdarzeniem - zapewnia SportoweFakty.pl sam zawodnik.

Tyle sam Andersson. Pobożne życzenia, czy prawda? Patrząc na zaangażowanie Szweda podczas pierwszych treningów we Wrocławiu skłonni bylibyśmy uwierzyć w to drugie i dać mu więcej szans w najbliższym czasie. Na szczęście dla wrocławskiego Betardu to nie od dziennikarzy, a od trenera Cieślaka zależą wszystkie kadrowe decyzje. Czy Andersson przekonał już do siebie wybitnego szkoleniowca? - Powiem, że ja to widzę w jasnych barwach. Dennis długo przebywał w Polsce i trenował z nami praktycznie wszędzie. Te pierwsze jego treningi były kiepskie, ale teraz widzę, że jest coraz lepiej. Z każdym kolejnym dniem to się uwidacznia. Zresztą czas, który poświęcił tutaj, robi swoje. On jest dobrze przygotowany sprzętowo. Widział pan sam jak ładnie jeździł na tym naszym nowym torze. Widać, że chłopak się stara i ma potencjał. I ja wierzę, że będą z niego ludzie - w swoim stylu kończy Marek Cieślak.

Źródło artykułu: