Krzysztof Sałaga : Włókniarz bez gwiazd jest ciekawszy

Przed sezonem częstochowski klub borykał się z kłopotami finansowymi. Wielu kibiców na forach internetowych zacierało ręce przewidując, że Włókniarz spadnie z hukiem do I ligi, "tam, gdzie jego miejsce".

Skompletowany przez prezesa Mariana Maślankę skład zdawał się rzeczywiście nieco odstawać od reszty stawki. Kreowani na liderów Rune Holta i Peter Karlsson nawet drugą młodość mają już za sobą, a w Bydgoszczy raczej nikt nie płakał za "najsłabszym zawodnikiem ligi" Jonasem Davidssonem. Póki co, nie ma sensu rozpływać się nad umiejętnościami Rafała Szombierskiego, gdyż pokazał na co go stać w raptem jednym spotkaniu. Jednak przed sezonem chyba nawet niepoprawni optymiści nie spodziewali się, że wygra on w Ekstralidze jakikolwiek bieg. Wygrał już trzy a do wyszydzanego przed sezonem prezesa pukają sąsiedzi z prośbą o numery na sobotniego Dużego Lotka.

Nikt w Częstochowie nie krzyczy "idziemy na mistrza". Bo i nikt o zdrowych zmysłach w to oczywiście nie wierzy. Jednak utrzymanie wydaje się na chwilę obecną całkiem realnym celem, do którego Włókniarze konsekwentnie i niebezpodstawnie dążą. A jeśli młode angielskie Lwiątka zaczną zdobywać jakieś konkretniejsze punkty, może się okazać, że niedoceniana częstochowska drużyna znajdzie się w pierwszej szóstce.

Chyba jednak inna rzecz najbardziej cieszy fanów Włókniarza - porywająca walka o każdy metr częstochowskiego toru i wynik "na styku" do ostatniego biegu. Oczywiście może się zdarzyć, że wpadną na Arenę Częstochowa rozpędzone leszczyńskie Byki i nieco uciszą biało-zieloną publiczność. W gruncie rzeczy nawet tegoroczny termin meczu z Unią pokrywa się z gonitwami byków po ulicach Pampeluny... Widowisko będzie zatem z pewnością przednie, a czasami może lepiej minimalnie przegrać po walce jedno spotkanie niż gromić wszystkich rywali?

Gromić... Gromy posypią się zapewne zaraz na moją głowę, że "co ze mnie za kibic" i "liczy się tylko zwycięstwo". Ale to chyba nie do końca tak. Miałem niedawno przyjemność oglądać na telebimie w Monachium finał piłkarskiej Ligi Mistrzów pomiędzy Bayernem a Interem. Wokół sami Niemcy trzymający kciuki za Bawarczyków. Zdecydowanie lepszy Inter zasłużenie wygrał, a podchmieleni kibice zaczęli bić brawo. Być może zwycięzcom za ich klasę, a może swojej drużynie za walkę i osiągnięcie finału. Nikt jednak nie gwizdał a w powietrzu fruwały jedynie flagi.

Drodzy Częstochowscy Kibice, pamiętacie ostatnich kilka sezonów? Nieubogi Nicki, wiecznie uśmiechnięty Greg oraz kilku innych zawodników czujących się w Częstochowie "jak w domu" spisywali się świetnie, jednak na końcu zawsze czegoś (zgadzam się, czasem przez pecha) brakowało. Było wielkie rozgoryczenie przed dwoma laty, kiedy skład "na mistrza" zajął miejsce tuż za podium, był "mały sukces" w postaci brązowego medalu w roku ubiegłym. Taki oto deszcz spadł z tej dużej chmury.

W tym roku "Wielkim Finałem" będzie zapewne baraż o utrzymanie z Grudziądzem bądź Gnieznem. Ale na pewno fani czarnego sportu z miasta Świętej Wieży będą świadkami jeszcze niejednego porywającego widowiska. Już w przyszłą niedzielę rozpoczyna się bowiem maraton żużlowy – trzy spotkania w ciągu jednego tygodnia. W dużej mierze to od nich będzie zależał ligowy byt Włókniarza. Mimo wakacji za pasem na pewno warto tam być...

Komentarze (0)