Już przed rozpoczęciem spotkania było wiadomo, że zawody nie będą porywającym widowiskiem. Stan toru pozostawiał wiele do życzenia, jednak mimo sprzeciwów z obu stron sędzia Leszek Demski podjął decyzję o rozegraniu spotkania, narażając tym samym zdrowie zawodników. Warunki na torze pogarszały się z minuty na minutę, jednak dopiero upadek Jonasa Davidssona i Borysa Miturskiego przyczynił się do zakończenia pojedynku. Monberg był zdegustowany postawą arbitra i ubolewał nad obrazem widowiska. - To spotkanie nie powinno się odbyć. Było zbyt niebezpiecznie na torze. Nie sądzę, aby kibice, którzy przyszli, chcieli oglądać czterech zawodników ledwo wchodzących w wiraż i walczących o to, aby utrzymać się na motocyklu. Nie tak powinien wyglądać żużel. Co mogę powiedzieć? To nie było fajne - mówił doświadczony Duńczyk.
Monberg na własnej skórze przekonał się, jak niebezpieczna jest nawierzchnia toru. Po zwycięstwie w pierwszym swoim biegu, w kolejnym starcie na pierwszym łuku nie opanował motocykla i upadł. - W drugim biegu byłem bardzo blisko Holty i chciałem uniknąć kolizji. Cały czas odejmowałem gazu, jednak motocykl nie reagował i nie miałem szans. Zresztą za każdym razem gdy wchodziłem w łuk, nie potrafiłem zapanować nad motocyklem. Cały czas jechał prosto, zwłaszcza na pierwszym wirażu. Nie było łatwo - podkreśla zawodnik tarnowskiej ekipy.
W rewanżu na własnym obiekcie w Mościcach podopieczni Mariana Wardzały, aby myśleć o punkcie bonusowym, muszą odrobić dziesięć punktów straty. - Dziesięć punktów do odrobienia to sporo. Niemniej u siebie jesteśmy solidnym zespołem i musimy być dobrej myśli - kończy Jesper Monberg.