Kiedyś trafi kosa na kamień - rozmowa z Arturem Mroczką, zawodnikiem GTŻ-u Grudziądz

Artur Mroczka zawsze znakomicie prezentował się na gdańskim torze. Niestety katastrofalne warunki, a także niezrozumiałe dla grudziądzkiego zawodnika decyzje sędziego spowodowały, że zajął on miejsce na końcu stawki 1. Finału IMŚJ.

Michał Gałęzewski: Jak ocenisz decyzję sędziego dotyczącą tego, że zawody zostały przeprowadzone?

Artur Mroczka: Przede wszystkim sędzia nieregulaminowo włączał światło dwóch minut. Myślę, że powinien być on zawieszony za takie decyzje. Wielu zawodników się z tym zgodzi, gdyż jeszcze przed tym jak zawodnicy zjeżdżali z toru, włączał czas!

Tak też było w momencie, w którym biegłeś przez pół okrążenia po punkt i sekundę po tym jak dobiegłeś, kolejni zawodnicy mieli już wyjeżdżać...

- Tutaj nie chodzi o mnie. Tak było zawsze, gdy z poprzedniego biegu nikt nie zjeżdżał. Fakt, że była pora jaka była i na siłę ciągnął zawody, aby je odjechać. Taki jest jednak żużel i decyzja była chora.

Miałeś ogromne problemy z pokonywaniem łuków gdańskiego stadionu...

- W pierwszym biegu przyjechałem trzeci, jadąc w miarę normalnie. Później wygrałem start, ale przerwano mi bieg. Gdy się przegra start, a tor jest w takim stanie, to szkoda nawet się łamać, bo można się przewrócić. Dlatego właśnie odpuszczałem, cofałem się na bezpieczną odległość i kontynuowałem bieg. Jak by się ktoś sam przewrócił, to bym go ominął i dojechał z punktem. Tak to szkoda kości, motocykli. Antyżużel.

W jednej z sytuacji, gdy Darcy Ward próbował wyprzedzić rywala miał świecę i prawie się przewrócił...

- Dokładnie. Tor po takich opadach był niegotowy do jazdy i niebezpieczny. Nikt nie chciał jechać, jednak generalnie przyjęło się, że juniorzy muszą jechać i nie mogą się postawić razem. Jednym pasuje, że wygrali swoje biegi i trzeba jechać dalej. Kiedyś jednak trafi kosa na kamień.

Nie rozważaliście grupowego protestu?

- Chcieliśmy się zebrać grupą i powiedzieć, że nie jedziemy. Zawodnicy Lokomotivu powiedzieli jednak, że chcą jechać, pasuje im taki tor, bo na takim jeżdżą codziennie. Kiedyś jednak się na tym przejadą.

Jak skomentujesz fakt, że widać że zawody FIM-owskie są zawsze na siłę prowadzone, nie liczy się zdrowie zawodników tylko to, że albo się pojedzie, albo liga zostanie przełożona?

- Na pewno tak jest, ale nie wszystko stracone. Zdobyłem dwa punkty, ale tracę tylko siedem do prowadzącego. Nie jest powiedziane, że tych mistrzostw nie wygram, bo to coś takiego, jak by kolega zdobył piętnaście punktów, a ja osiem. Na Łotwie coś się może pozmieniać. Regulamin jest jednak dziwny, bo jeśli pogoda dzień później też ma być zła, to po co na ten dzień przekładać zawody?

Przed zawodami przeprowadziliście protest w sprawie nowych tłumików. Czternastu zawodników się z nim zgodziło, a Duńczycy odmówili podpisania dokumentów...

- Jurica Pavlic przyszedł z kartką, abym się podpisał i to zrobiłem, bo jestem podobnego zdania. Jak byliśmy na odprawie, to pan z jury nas wyśmiał. Stało się to tak mimo, że jak seniorzy powiedzieli podobnie, to dopięli swego. Jesteśmy królikami doświadczalnymi i cieszę się, że kończę wiek juniora.

Czyli jako najmniej doświadczeni macie najtrudniejszą sytuację...

- Po prostu jesteśmy postawieni pod ścianą. W tym roku żużel jest bardzo nietrafny, jest dużo odwołanych spotkań. Jest po prostu dziwny.

Szczęście w nieszczęściu jest takie, że deszcz zaczął padać jakiś czas przed zawodami. Gdyby przyszło więcej ludzi, to pewnie ci, którzy wybrali się na żużel po raz pierwszy więcej by nie poszli...

- Dla kibica nie był to żużel. Przyjechała ze mną cała rodzina. Często na żużel nie chodzą, ale po tym co tu zobaczyli dadzą sobie na dłuższy czas spokój.

Komentarze (0)