Najlepszy biolog wśród żużlowców - rozmowa z Piotrem Świderskim, zawodnikiem Betardu WTS Wrocław

Piotr Świderski mógłby pochwalić się o wiele wyższą średnią, gdyby nie kontuzja z początku tego sezonu. 25 kwietnia w spotkaniu przeciwko Caelum Stali Gorzów "Świder" zanotował upadek, który wykluczył go z jazdy na kilka tygodni. Jednak wychowanek klubu z Dolnego Śląska powoli wraca do wysokiej formy, a na spotkania play-off, powinien być już w pełni dyspozycji.

Paweł Prochowski: Pochodzisz z Wielkopolski, dokładniej spod Leszna, więc dlaczego zdawałeś licencje dla klubu z Wrocławia?

Piotr Świderski: Do Wrocławia właściwie przyszedłem całkowicie przygotowany do licencji. To był taki okres kiedy w Lesznie było wielu młodych zawodników, również tacy z nazwiskami rodzinnymi np. Baliński, Kasprzak, Jankowscy... To wszystko chłopaki w moim wieku lub niewiele młodsi. Zanosiło się, że ciężko będzie tam się przebić do składu, więc postanowiłem poszukać gdzieś równie blisko. Takie perspektywy były we Wrocławiu i tak tu trafiłem. Niestety tych meczów nie było za dużo, a w międzyczasie reaktywowała się sekcja w Rawiczu. Tam z kolei spędziłem dwa bardzo udane sezony. Nauczyłem się tam tego ligowego ściągania i potem powróciłem do Wrocławia.

Te dwa sezony w Rawiczu dużo ci dały?

- Bardzo dużo! Dopiero tam zacząłem startować w lidze. Starty w zawodach młodzieżowych czy treningi to nie to samo co liga. Tam dostałem szansę startować od razu w pierwszym składzie i z meczu na mecz rozkręcałem się i potem byłem już dobrym zawodnikiem, a w dodatku młodzieżowcem. Ogólnie bardzo miło wspominam Rawicz, bardzo wiele tam się nauczyłem.

Jesteś zadowolony z tego jak potoczyła się twoja kariera po 2004 roku? Byłeś wtedy jednym z lepszych juniorów w Polsce...

- No tak, miałem dwa lata "ciche". Nawet nie ten rok po ostatnim w wieku juniora, bo ten sezon (2005) zostałem we Wrocławiu i to był bardzo dobry okres. Jako senior byłem jednym z podstawowych zawodników w składzie Atlasu i jednym z lepiej punktujących. Ponadto ruszyłem w ligę szwedzką, gdzie w Allsvenskan zrobiłem najlepszą średnią w całej lidze, a z moim zespołem awansowaliśmy do Elitserien. Właśnie w kolejnym roku zrobiło się nieco ciszej o mnie. Wprowadzono rezerwowego, mnie przydzielono na tę pozycję i nie startowałem regularnie. Do tego doszła kontuzja, dwa miesiące w środku sezonu wyjęte. Wtedy to wróciłem po rehabilitacji praktycznie niepotrzebny nikomu, bo każdy z moich zespołów znalazł sobie zastępcę za mnie.

W 2007 roku również nie miałeś wielu okazji do startów, prawda?

- Dokładnie tak. Przygotowania rozpocząłem z Wrocławiem i znowu się okazało, że nie byłem w pierwszym składzie. Nie chcąc powtarzać sytuacji sprzed roku, znalazłem się w Zielonej Górze. Tam rywalizowaliśmy w trójkę ze Zbigniewem Sucheckim i Sebastianem Aldenem o jedno miejsce w składzie. To też taki rok, gdzie nie mogłem się pokazać, ciągły strach o miejsce w składzie, a po jednym nieudanym biegu byłem wycofywany. Po tym słabszym sezonie postanowiłem postawić na pełną ilość startów. RKM Rybnik, liga szwedzka i angielska i we wszystkich rozgrywkach dobrze punktowałem. Potem trafiłem do Tarnowa, nie rezygnowałem z Anglii i Szwecji, a teraz jestem gdzie jestem.

Nie obawiałeś się powrotu do Ekstraligi?

- Szczerze mówiąc nie. Myślę, że jeśli się "kręci" najwyższa średnią w pierwszej lidze lub jedną z najwyższych w następnym roku, to nie ma sensu czekać i cieszyć się ze jest się najlepszym w klasie niżej. Wiedziałem, że stać mnie na Ekstraligę w latach 2008-2009, ale celowo zszedłem niżej, żeby ktoś mnie zauważył. Byłbym niezauważalny gdybym został, bo mogłoby to się potoczyć jak w sezonie 2007. A tak, zszedłem, ktoś mnie dostrzegł i wyszło mi to na dobre.

Zgodzisz się z twierdzeniem, że najtrudniejszym etapem kariery żużlowca jest przejście z wieku juniora w wiek seniora?

- Nie sądzę. To wszystko zależy od tego, jak młodzieżowiec jest "używany" w wieku juniora. Tacy młodzieżowcy jak Maciej Janowski, zastępujący seniora w każdych biegach, ma styczność z najlepszymi już jako junior. Dla niego przejście nie będzie miało znaczenia. Tak jak ze mną. W 2004 roku jeździłem z Robertem Miśkowiakiem, on wszystkie biegi juniorskie, a ja zastępowałem seniora i to poskutkowało tym, że miałem objeżdżenie z seniorami. Już jako junior miałem ciężkie biegi, więc nie było praktycznie żadnej różnicy w wejściu w wiek seniora.

Po kwietniowej kontuzji śladu już chyba nie ma?

- Hmmm... powiedziałbym tak: jest coraz lepiej. Nie można stwierdzić, że już śladu nie ma, ale jest coraz lepiej. Nie myślę o tamtym wydarzeniu, a skupiam się na jak najlepszej jeździe. Na najlepszym występie w najbliższym spotkaniu.

Zostawmy już poważne tematy żużlowe... Jaki był twój ulubiony przedmiot w szkole?

- Naprawdę strasznie lubiłem uczyć się biologii. Nie wiem dlaczego, nie potrafię tego wytłumaczyć, ale łatwo mi to przychodziło, wiedzę przyswajałem niemal dosłownie w mgnieniu oka.

Czyli można o tobie powiedzieć "najlepszy biolog wśród żużlowców"?

- Dokładnie (śmiech). Nie poszedłem w tym kierunku, ale biologia zawsze mi podchodziła.

Komentarze (0)