Po Grand Prix w Malilli: Znów Mazurek Dąbrowskiego, ale tym razem nie dla Golloba czy Hampela

Rune Holta po raz drugi w karierze wysłuchał Mazurka Dąbrowskiego stojąc na najwyższym stopniu podium. Tomasz Gollob był bliski kolejnego zwycięstwa i zrobienia milowego kroku do upragnionego złota. Trzecie miejsce jest i tak dobre, zważywszy że Polak walczył nie tylko z rywalami, ale także bólem zakrwawionych rąk, poranionej nogi i zbitego obojczyka.

Jeszcze na kilka godzin przed startem Grand Prix Skandynawii w Malilli żar lał się z nieba. Upalna pogoda sprzyjała piknikowaniu na parkingu tuż obok stadionu. Prym w tym oczywiście wiedli Polacy, którzy jeżdżą za swoimi żużlowcami po wszystkich arenach żużlowego "cyrku". - W takim sezonie jak ten trzeba zobaczyć to na żywo. Polak wreszcie musi zostać mistrzem świata. Czekamy już na to tyle lat. Kilkanaście lat jeździmy za Tomaszem Gollobem i wreszcie musi zostać to nam wynagrodzone. Chcemy być świadkami historycznych momentu na żywo - podkreślali kibice z Polski spotkani pod stadionem w Malilli.

Szwedzi dominowali i... kibicowali Gollobowi

Oczywiście w większości na kameralnym obiekcie w Malilli zasiedli Szwedzi, którzy dopingowali swoich rodaków. Ci w sumie zawiedli. Fredrik Lindgren awansował co prawda do finału, ale nie stanął na podium. Pozostali reprezentanci gospodarzy wypadli nadzwyczaj blado. Walecznością imponował Thomas H.Jonasson, który szczególnie w wyścigu z Gollobem rozgrzał wręcz do białości publikę. - Myślę, że jak na debiut w tak doborowym towarzystwie, nie było źle, choć trochę szkoda, że nie awansowałem do półfinału. Pokazałem się jednak z dobrej strony i mam nadzieję, że w niedalekiej przyszłości stanę się pełnoprawnym uczestnikiem cyklu Grand Prix - mówił 22-letni Szwed.

Oryginalny był szczególnie kibic - można się domyślać, że z Vastervick - który przez całe zawody żywiołowo dopingował... Tomasza Golloba. Szwed, w żółto-niebieskiej czapeczce z biało-czerwoną flagą z napisem "Gollob", to doprawdy rzadko spotykany widok. Szczególnie, kiedy tysiące jego rodaków wydaje jęk zawodu, gdy Jonasson przegrywa minimalnie z Gollobem, a on radośnie podskakuje wymachując biało-czerwoną flagą i skandując: Tomek Gollob Tomek.

Dwóch rekonwalescentów - pechowców

Dwie niepokorne dusze światowego żużla - Nicki Pedersen i Emil Sajfutdinow nie będą mile wspominać Grand Prix w Malilli. Duńczyk wrócił na tor po kontuzji odniesionej w polskiej lidze i już w pierwszym wyścigu upadł na skutek defektu motocykla. Na dodatek zahaczył go jeszcze jego rodak, Hans Andersen. Całe szczęście, że nie uderzył centralnie w Pedersena, bo mogło się to skończyć dużo gorzej dla byłego mistrza świata. Nicki Pedersen wstał o własnych siłach, ale grymas bólu na twarzy nie zwiastował niczego dobrego. Duńczyk pojawił się na torze jeszcze raz, ale już po kilkudziesięciu metrach zjechał, bo kontuzja okazała się po prostu silniejsza od chęci powalczenia o kolejne punkty. A jeszcze półtorej godziny przed rozpoczęciem zawodów pozował do zdjęć z kibicami zwiedzającymi park maszyn, a następnie w towarzystwie Anne Mette zjadł kolację przed swoim "domem na kółkach".

Podobnie Rosjanin, Emil Sajfutdinow, który po trzech miesiącach przerwy wrócił do cyklu Grand Prix, przed zawodami wyglądał na rozluźnionego i głodnego wręcz walki o jakże potrzebne do klasyfikacji punkty. W boksie towarzyszyła mu narzeczona, która zawody oglądała nieopodal miejsc dla dziennikarzy. Każdy wyścig z udziałem Emila był ogromnym stresem dla wybranki jego serca. Arisha ściskała kciuki, a na jej twarzy widać było niezwykłe emocje i nerwy, szczególnie gdy jej chłopak wykonywał kolejne ataki zapierające dech w piersiach. Jeśli ktoś myślał, że Rosjanin po tym jak w Pradze złamał rękę, nagle zmieni bojowy styl jazdy, jest w błędzie. "Rosyjska Torpeda" nadal była piekielnie szybka, choć czasami nieprzemyślane ataki kończyły się stratą dobrych pozycji. Wszystko układało się nie najgorzej dla Sajfutdinowa aż do czasu feralnego wyścigu 17, w którym to doszło do karambolu z Tomaszem Gollobem. - Przepraszam Emila za tę sytuację. Nie sądziłem, że już w połowie prostej będzie składał się w łuk. Przypadkowo doszło do tego fatalnego zdarzenia - mówił po zawodach Tomasz Gollob, uznany za sprawcę upadku Rosjanina. Obaj żużlowcy mocno odczuli na zdrowiu skutki tego karambolu. Sajfutdinow złamał rękę, tym razem w nadgarstku, a Gollob był strasznie poobijany i poraniony.

Jest lider, ale znów mogło być lepiej

Trudno oprzeć się wrażeniu, że praktycznie losy mistrzowskiego tytułu mogły być już prawie rozstrzygnięte, a na pewno dwóch czołowych żużlowców z Polski mogło mieć ogromną przewagę nad rywalami. Gdyby nie defekt w półfinale w Cardiff, gdzie Tomasz Gollob jechał po pewne zwycięstwo i gdyby nie feralny wypadek z Sajfutdinowem, a później wybrana zła koleina w finale, polski żużlowiec wszech czasów byłby już tylko o krok od spełnienia marzeń swoich oraz tysięcy polskich kibiców.

Podobnie Jarosław Hampel zgubił trochę punktów. W Cardiff zajął "tylko" trzecie miejsce, gdzie wydawało się, że po defekcie Golloba, "Mały" ma otwartą drogę do pierwszej lokaty. W Malilli także 28-letni żużlowiec potracił punkty, które oby nie okazały się brzemienne w skutkach w końcowym rozrachunku. Polacy są wciąż na czele walki o tytuł indywidualnego mistrza świata. Depcze im jednak po piętach zawsze groźny Jason Crump. Marzeń o medalu nie zarzucił chyba także Rune Holta. Do końca tegorocznego cyklu Grand Prix powinno być więc ciekawe i oby było tak pięknie jak jest teraz. Wszak w każdej z dotychczasowych rund na podium stawał Polak. W kilku było ich dwóch, a jednej nawet trzech. Piękny sen Polaków trwa. Nie budźmy się z niego jeszcze przez prawie najbliższe dwa miesiące, a w Bydgoszczy po finałowej Grand Prix wreszcie będziemy mogli powiedzieć: Doczekaliśmy się. Z koli hasło skandowane przez polskich kibiców - Jeszcze tego lata, Tomek będzie mistrzem świata - stanie się w końcu rzeczywistością. Co z tego, że już jesienią. Niech to będzie złota polska jesień.

Źródło artykułu: