- Mamy jakąś zaliczkę przed rewanżem i jesteśmy pełni optymizmu - mówi przed drugim meczem pary toruńsko-wrocławskiej Świderski. - Zdecydowanie jedziemy tam wygrać - zapowiada. Jeśli jedzie się wygrać, to albo się wygra albo przegra minimalnie. Natomiast w przypadku obrony wyniku może się okazać, że wysoko przegramy - tłumaczy.
Pierwszy mecz obu zespołów był bardzo emocjonujący, a każdy bieg trzymał w napięciu do ostatnich metrów. Niejednokrotnie, zwłaszcza na pierwszym łuku, można było zaobserwować walkę nie tylko na łokcie. - Było ciśnienie, każdy chciał wygrać. W każdym biegu nerwówka na starcie, później jazda na granicy albo nawet delikatne faule. Jednak to wliczone jest w ten sport - opowiada zawodnik. Szczególnie warta uwagi była sytuacja z biegu czternastego, kiedy to po starciu z Ryanem Sullivanem Świderski nie był w stanie kontynuować biegu. Jednak zamiast zjechać z toru, podjechał przy samym krawężniku na linię startu i po biegu pokazywał coś sędziemu. - Ryan zjechał na mój tor jazdy, zupełnie pozbawiając mnie możliwości manewru - tłumaczy. - Dodatkowo wybił mi połowę szprych z koła i nie mogłem kontynuować jazdy. Nie wiem czy taki stan rzeczy jest zgodny z regulaminem... - mówi Świderski.
Sześć punktów to z reguły wynik niesatysfakcjonujący. Szczególnie, gdy w dwóch pierwszych startach robi się pięć "oczek". Jednak Piotr Świderski nie uważa tej sytuacji za złą. - Taki jest po prostu speedway - przyznaje z uśmiechem. - Naprawdę nie ma o czym mówić, na początku zawodów szło mi lepiej, potem miałem kilka biegów przerwy i to było widoczne. Wszystko się zmienia, temperatura, stan toru i trzeba na to reagować. Jednak taki jest ten sport - kończy krajowy lider Betardu WTS.