Zwycięstwo częstochowskiej ekipy przez cały niedzielny pojedynek ani przez moment nie było zagrożone. Podopieczni Jana Krzystyniaka do dwunastego wyścigu dyktowali warunki na torze i z każdym kolejnym biegiem powiększali przewagę, która osiągnęła już dwanaście punktów. Końcówka należała jednak do bydgoszczan, którzy dzięki fenomenalnej postawie Grzegorza Walaska odrobili część strat i sześciopunktowa porażka właśnie ich stawia w korzystniejszym położeniu przed rewanżem. Rozczarowany wynikiem był Borys Miturski, którego zdaniem bydgoszczanie posiadają w rękach niepowtarzalny atut w postaci własnego toru i nawet efektowniejszy sukces nie dawałby "Lwom" gwarancji pozostania w elicie. - Wydaje mi się, że sześć punktów przed rewanżem to mało. Tutaj każda przewaga mogłaby być zbyt mała, nawet dziesięć punktów. Wiadomo, że jedziemy na obcy tor. Spodziewamy się, że będzie tam twarda nawierzchnia i ciężko się będzie dopasować. Będziemy musieli dużo trenować na takiej nawierzchni. Zobaczymy, jak to będzie. Oby pogoda dopisała. Na pewno nie jesteśmy na straconej pozycji, mamy sześć punktów do przodu i jedziemy walczyć - zapowiada wychowanek częstochowskiej ekipy.
W częstochowskim zespole widać było niezwykłą konsolidację i wzajemną współpracę, co zdaniem wielu fachowców jest prawdziwą domeną drużyny Jana Krzystyniaka. Nie ma się jednak czemu dziwić. Gra toczy się bowiem nie tylko o utrzymanie miejsca w gronie najlepszych, ale i o przyszłość częstochowskiego klubu, który od dłuższego czasu targany jest różnego rodzaju problemami. - W zespole panuje super atmosfera. Rune Holta zadeklarował, że jak ktoś potrzebuje jego sprzętu, to jest do dyspozycji. Chłopaki pożyczali sobie sprzęt i widać, że tworzymy drużynę - podkreślał 21-letni zawodnik.
Przyszłość Włókniarza nie jest obojętna wielu osobom. Na decydujące spotkania drużyna nie została na lodzie, a swoją pomoc zaoferował wychowanek klubu, Sebastian Ułamek, startujący obecnie na obczyźnie, w barwach Taurona Azotów Tarnów. "Seba" od kilku dni obecny był na treningach "Lwów", gdzie służył swoją radą. Na niedzielny pojedynek użyczył z kolei swoich silników, z których skorzystał także Borys Miturski. Na efekty nie trzeba było długo czekać, bowiem już w inauguracyjnym wyścigu Miturski wraz z Taiem Woffindenem pokonali podwójnie młodzieżowców Polonii. 21-latek pojawił się na torze jeszcze w czwartym biegu, w którym co prawda punktów nie zdobył, ale stoczył niezwykle zacięty pojedynek z Andreasem Jonssonem i Szymonem Woźniakiem. - Nie jestem zadowolony ze swojej postawy, szczególnie w drugim biegu, gdzie popełniłem wiele błędów. Myślę, że w pierwszym biegu było super. W drugim troszeczkę źle postąpiłem, bo nie dokonałem żadnych korekt w silniku i był on za słaby. Wiadomo, że na takim silniku nie da się jechać z marszu, trzeba trochę pojeździć. Trzeba go poczuć i zobaczyć, bo są to silniki o zupełnie innej charakterystyce niż moje. Trochę żałuję, że w drugim biegu nie skorzystałem z mojego motoru - ocenia.
Wiele w przekroju całego sezonu mówiło się o przygotowaniu częstochowskiego toru, na który często narzekali zawodnicy gospodarzy. Tym razem tor był jednak sprzymierzeńcem i handicapem Włókniarza. - Tor był dobry. Mnie pasowałby bardziej przyczepny, ale nie narzekam. Jadę na tym, co jest i staram się dopasować.
W sobotę Borys Miturski wystąpił w finale Młodzieżowych Indywidualnych Mistrzostw Polski, rozegranym na toruńskiej MotoArenie. 21-latek rozczarował na całej linii i turniej zakończył z dorobkiem trzech oczek, co było wynikiem dalekim od oczekiwań i apetytów. - Nie ma co rozmyślać na ten temat. To jest przeszłość. Bardzo solidnie się szykowałem i można powiedzieć, że przesadziłem. Za bardzo chciałem i za dużo rzeczy pozmieniałem w motocyklach. Później było rozczarowanie, ale nie można się załamywać. Trzeba iść do przodu - kończy Borys Miturski.