Przebudują tor w Zielonej Górze? Mają być inne profile łuków i kąty ich nachylenia

Jakość widowiska żużlowego w Zielonej Górze pod względem czysto sportowym (abstrahując od wspaniałej atmosfery na trybunach) jest w najlepszym wypadku przeciętna. Aby to zmienić, klubowa delegacja udała się na Wyspy Brytyjskie, gdzie ustalała, co zrobić, aby na torze przy ulicy Wrocławskiej było więcej walki.

- Z tym pomysłem nosiliśmy się już od dosyć dawana, a w zasadzie od momentu, kiedy była ostatnia przebudowa zielonogórskiego toru. Już po pierwszym sezonie było widać, że to nie jest chyba optymalna geometria. Generalnie trzeba odróżnić dwie rzeczy: geometrię i nawierzchnię toru. A w to wszystko trzeba dodatkowo wkomponować wynik drużyny. Uważamy, że problemem zielonogórskiego toru jest geometria, która nie za bardzo umożliwia walkę na dystansie i wyprzedzanie. Chodzi o kąty na łukach, profile, wąskości i szerokości. Stąd wyszedł pomysł wyjazdu do Anglii, ale nie na zasadzie, że to, co tam zobaczymy, przeszczepimy do Polski. Żeby zrobić fajny tor, trzeba mieć sumę wiedzy z torów polskich, angielskich, szwedzkich. Bardzo ciekawe obiekty są na przykład w Lesznie czy w Toruniu. Są bardzo widowiskowe dla widzów, a dodatkowo można je przygotować tak, aby gospodarze mieli atut własnego toru - rozpoczął na zwołanej w zeszły czwartek konferencji prasowej jeden z uczestników wyprawy, dyrektor zielonogórskiego klubu, Kamil Kawicki

- Odwiedziliśmy tory w Eastbourne, następnie w Arena Essex i Ipswich, a w niedzielę, 5 września, byliśmy w Rye House. To są różne, ale w pewnym sensie też podobne tory. Pojechaliśmy tam do pracy, niekiedy nawet dość żmudnej. Przyjechaliśmy z dużą wiedzą. Mieliśmy zdjęcia satelitarne wszystkich obiektów. Pojechaliśmy tam z osobą wyspecjalizowaną w pomiarach drogowych. Dokonaliśmy pewnych pomiarów, wzbudzając w pewnym momencie nawet niekłamane zainteresowanie. Mieliśmy specjalne urządzenie do pomiarów, takie kolorowe, fluorescencyjne tyczki do oznaczania punktów, miarę pionową, także dość fajnie to wyglądało. Mamy pewne wnioski - kontynuował Kawicki.

- Wiadomo, że na polskim gruncie nie można przeszczepić pewnej cechy charakterystycznej dla torów typowo angielskich. Tym, co utrudnia rywalizację jest wąskość. Powiem szczerze, że będąc na czterech meczach, widzieliśmy może cztery czy pięć mijanek, a tak to była jazda gęsiego. Nie o to więc nam chodzi. Jeśli natomiast idzie o kąty na łukach i ich podniesienie, czyli różnica spadku między krawężnikiem, a bandą, to jest już ciekawe doświadczenie. Podpatrywaliśmy również sposoby odwadniania toru. Brytyjczycy mają różne na to metody. Są to czasami bardzo proste rozwiązania znane ze starożytnego Egiptu, ale bardzo dobrze się sprawdzające. Mieliśmy więc swoje obserwacje. Ten wyjazd to też kwestia kontaktów w świecie żużlowym: zapraszania pewnych ludzi do Zielonej Góry, spotkania się, wymiany poglądów. Pod tym względem był więc on bardzo owocny - podkreślił dyrektor klubu.

Kamil Kawicki stwierdził, że na angielskich torach niekoniecznie dochodzi do ciekawej walki. Często zawodnicy nie radzą sobie z trudnymi owalami i tworzą się między nimi dwudziestometrowe odstępy. Dzieje się tak dlatego, że tory są wąskie. Takie rozwiązanie na pewno nie będzie skopiowane w Zielonej Górze. - Patrzyliśmy też na sprawy organizacyjne, jeżeli chodzi o zabezpieczenie imprezy, ogrodzenie i tak dalej. Co ciekawe, w Wielkiej Brytanii na meczach nie ma praktycznie żadnego ochroniarza, a nie ma przeszkód, aby ludzie spożywali dowolny trunek o dowolnej zawartości procentów. Jest to jednak kwestia pewnej mentalności ludzi: po co przychodzą na stadion. Myślę, że w tym kierunku powinniśmy edukować się społecznie. Widać bowiem, że można - dodał Kawicki.

Oprócz dyrektora, do Anglii udał się trener Falubazu Piotr Żyto, toromistrz Adam Warecki i osoba zawodowo zajmująca się pomiarami drogowymi. Jakie działania podjęli po powrocie? - Jak tylko przyjechaliśmy z Anglii, to pierwsze co zrobiliśmy, to pojechaliśmy i dokładnie pomierzyliśmy tor zielonogórski. To, co nam się "rodziło" w głowie, postanowiliśmy zobaczyć na "żywym" materiale. Myślę, że wiemy, co chcemy zrobić, aby tor zrobić atrakcyjnym do ścigania. Teraz pozostaje już kwestia skalkulowania tych prac i poszukania źródła finansowania. Wiadomo, że stadion jest miejski, ja już nawet w przelocie zasygnalizowałem prezydentowi Januszowi Kubickiemu, że może to być jedna z potrzeb budżetowych na rok 2011. Porozmawialiśmy niezwłocznie po naszym wylądowaniu. Pierwsze pytanie, które ktoś zada, to "co chcecie i ile to kosztuje". Teraz już wiemy, co chcemy, a kwestia dwóch czy trzech tygodni, żeby wstępnie to wycenić i będzie można poszukać źródła sfinansowania tego przedsięwzięcia. Chcemy to zrobić możliwie najprościej, po najniższych kosztach i najkrócej czasowo, żeby nie grzebać za długo w tym torze. Od marca zawodnicy chcą jeździć, a w październiku są jeszcze zawody, chociażby młodzieżowe - powiedział Kamil Kawicki.

Na czym mniej więcej miałaby polegać przebudowa toru w Zielonej Górze? - Chcielibyśmy, aby były inne profile łuków i inne kąty ich nachylenia, czyli różnica między krawężnikiem, a bandą. To jest najważniejsze i w naszym przekonaniu to najbardziej obecnie uniemożliwia taki fantastyczny żużel, jakbyśmy chcieli - zdradził dyrektor. - Myślę, że bardzo ważne jest nachylenie łuków. W tamtym roku w Lesznie je podniesiono, w Toruniu też jest nachylenie. To właśnie powoduje, że można atakować po zewnętrznej. Można się napędzić, jechać jedną, czy drugą ścieżką i jest walka. Jeśli tor jest płaski, wiadomo, że decyduje start i jazda do środka łuku przy krawężniku. Trzeba do tego jechać odpowiednio szybko. Jeżeli chcielibyśmy coś w tym kierunku robić, musielibyśmy przed zimą skończyć, żeby w marcu na tym torze móc trenować. Przebudowany tor nie może być dla nas tajemnicą, ale dla przeciwników. Może się bowiem zdarzyć tak, że problemy będziemy mieli i my i rywale, a tego bym nie chciał - uzupełnił trener Falubazu.

W zgodnej opinii Kawickiego i Żyto, wzorcową geometrię miał tor w Bradford, który obecnie nie jest wykorzystywany do wyścigów na żużlu. Łuki były tam tak mocno nachylone, że zawodnicy wjeżdżali niemal pod górę i z niej zjeżdżali, co pozwalało na wspaniałą walkę. - Sam start był tak umiejscowiony, że ten, kto stał na pierwszym polu był niżej, niż ten ze czwartego pola, niemal jak na torze kolarskim - powiedział Piotr Żyto.

Trener Falubazu, który przez dwa lata pracował w angielskim Poole Pirates, podkreślił, że żużel w Anglii znacznie różni się od tego w Polsce. W lidze brytyjskiej nie jeździ już tyle gwiazd co kiedyś, a na małe stadiony, rodem z lat siedemdziesiątych dwudziestego wieku, przychodzi niewielu kibiców, głównie starszych i w średnim wieku. Pomiędzy fanami nie ma klubowych animozji, na trybunach każdy dopinguje swoich ulubieńców i bez problemu może porozmawiać z sympatykami speedway'a z innych miast. - Co ciekawe, na każdym meczu w Anglii jest taka - można powiedzieć - telewizja, która kręci mecze, a potem przegrywa je na płytki i sprzedaje kibicom na kolejnych zawodach. Jest to więc fajna sprawa, bo można sobie zorganizować całą filmotekę. Dla kolekcjonerów super - zakończył szkoleniowiec.

Komentarze (0)