Niedzielna konfrontacja Włókniarza Częstochowa z Unią Leszno miała przebiegać zdecydowanie pod dyktando gości. Faktycznie, na przysłowiowym papierze Drużynowy Mistrz Polski prezentuje się lepiej od częstochowskich Lwów. Rzeczywistość zweryfikowała przedmeczowe osądy nie tylko kibiców, ale także ekspertów.
Gospodarze przez całe spotkanie walczyli z leszczyńskimi Bykami jak równy z równym. Niestety czasami walka ta przeradzała się w prawdziwą wojnę na torze, co na pewno było niepotrzebne. Niesławnym bohaterem wśród gości był Troy Batchelor, wyróżniający się chamską jazdą. Australijskiemu kangurowi trzeba oddać to, że solidnie przepracował zimową przerwę i może być on mocnym ogniwem ekipy dowodzonej przez Romana Jankowskiego. Do godnego zastąpienia wielkiego Leigh Adamsa jest mu jednak jeszcze bardzo daleko. Przede wszystkim brakuje mu kultury na torze podczas jazdy i po zakończonym wyścigu. Młodość rządzi się swoimi prawami, ale chamstwo należy nazywać po imieniu.
Na pewno na potępienie zasługuje zachowanie Batchelora wobec częstochowskich fanów oraz zawodników Włókniarza. Początek meczu w wykonaniu Australijczyka przebiegł po jego myśli. Po wymęczonym zwycięstwie z Peterem Karlssonem wykonywał różnego rodzaju prowokacyjne gesty w kierunku trybun, podjudzając liczną częstochowską publiczność. W odpowiedzi 24-latek otrzymał salwę gwizdów. Troy’owi najwyraźniej nie służy częstochowskie środowisko, gdyż kilka lat temu pozdrawiał fanów Włókniarza środkowym palcem. Wydawałoby się, że z biegiem czasu Batchelor w końcu wydorośleje. Żużlowiec powinien świecić przykładem, a nie podsycać i tak już napiętą atmosferę. Później zadymie winni są kibice...
Swój popis Troy dał jednak dopiero w gonitwie trzynastej. Jego wcześniejsze wybryki wydają się być błahostką w porównaniu z tym, co zrobił w owym wyścigu. Po niezłym starcie znalazł się na drugiej pozycji i jechał za plecami klubowego kolegi, Damiana Balińskiego. Batchelor słabł z metra na metr i doścignęli go częstochowscy zawodnicy. Najpierw po szerokiej zaatakował Daniel Nermark. Akcja Szweda o mały włos nie zakończyła się tragicznie. Australijskiemu reprezentantowi Unii Leszno najwyraźniej obce jest uznanie wyższości rywala. Batchelor wystawił prawą nogę i docisnął do bandy Nermarka chcąc w ten sposób utrzymać swoją dobrą lokatę. Ostatecznie ją stracił, bo górę wziął kunszt Nermarka ocierającego się tylnym kołem o dmuchaną bandę. Sukces Szweda wywarł wrażenie na Artiomie Łagucie, który również dobrał się do skóry Troy’a. Młody Rosjanin spotkał się jednak z jeszcze bardziej niebezpiecznym oporem. Na pierwszym łuku trzeciego okrążenia w dziecinny i wręcz ośmieszający sposób minął Batchelora. Australijczyk chciał wziąć odwet na następnym wirażu i prawie mu się to udało. Perfidny kopniak wymierzony Łagucie na wyjściu z łuku, którego niestety nie dostrzegł sędzia spotkania, a zauważyło kilka tysięcy kibiców, nie pomógł Australijczykowi w pokonaniu Rosjanina.
Powiedzenie, że historia lubi się powtarzać niekiedy znajduje odzwierciedlenie w życiu codziennym. Doskonale pamiętamy kopanie leżącego Rune Holty przez Roberta Kasprzaka. Przykre jest to, że pomimo publicznego piętnowaniu takich wybryków wciąż są one powielane. Faktem jest, iż praca łokciami, ułańskie szarże oraz efektowny i efektywny styl jazdy to miód na serce każdego fana speedwaya. Kopanie przeciwników, nie pozostawianie nawet odrobiny wolnego miejsca, podjeżdżanie i podjudzanie publiczności do agresji należy jednak stanowczo tępić, i nagłaśniać. Z zachowania Troy’a Batchelora wszyscy powinni wyciągnąć odpowiednie wnioski. Australijczykowi potrzebna jest lekcja pokory.