Stefan Smołka: Licencja G

Ostatni świetny felieton Adama Jaźwieckiego pt. „Żyć nie umierać”, w którym autor pisze o niezmiennie doskonałym samopoczuciu ludzi ze skostniałych struktur polskich i światowych władz sportu żużlowego, doskonale obrazuje problemy polskiego speedwaya. Red. Jaźwiecki wysunął uderzające podobieństwo do polskiego futbolu i trudno nie przyznać racji jego logicznym wywodom.

W tym artykule dowiesz się o:

- Mieliśmy przykład kolejnej wpadki polskiej reprezentacji piłkarskiej (...). Niestety. Polscy kibice przeżyli kolosalne rozczarowanie. Leo, trener z Holandii, potrafi czarować, potrafi też zadbać o swoje, a zwłaszcza, że ma mocodawców w polskim związku piłkarskim, który jak się okazuje, jest nie do ruszenia i ekipa pod wodzą Listkiewicza i Laty oraz innych przyzwyczajonych do synekur otacza trenera zbawiennym dla niego parasolem ochronnym. Taki zakład pracy chronionej, gdzie chroni się przede wszystkim swoje gaże i posady. Nie chcę wysuwać analogii do innych sportów. Polska jest swoistym Eldorado, gdzie bezkrytycznie dajemy się nabierać złotoustym i gloryfikować przeciętność. Co zrobił jeden Holender z polskimi piłkarzami, a co jego rodak z rosyjskimi futbolistami? Jeden oparł się na zgranych nazwiskach, drugi odkrył młodzież i dał szansę fantazji słowiańskiej... Eldorado. Jak w żużlu. Jeden instruktor w tym sporcie udaje mędrca mając zakupione gwiazdy. Asy jadą same w swoim kierunku. Drugi instruktor męczy się nad wychowywaniem młodzieży, na którą już czeka trzeci instruktor. Prezes jednego klubu bierze zagranicznych adeptów i ma ich niemal za friko, prezes drugiego klubu podejmuje pracę z rodzimymi talentami. Co i jak się opłaca, wiemy wszyscy. Cwaniactwo kwitnie. Nad całością czuwa Giekażet... - Nic dodać nic ująć. Dawno nie usłyszałem równie trafnej syntezy niepokojących zjawisk obserwowanych na polskich stadionach. Czapki z głów!

Polski sport ma pecha do ludzi u steru. Jest śmiesznym paradoksem, że gdy tylko pojawi się prezydent czy premier na ważnej imprezie, to nasi dostają baty. Jakaś dziwna niemoc ogarnia biało-czerwonych. Ci zaś co mieli reformować, wywracać do góry nogami kolejne napotkane po drodze siedliska zła, sami okazali się ludźmi małego ducha, ubabranymi po pachy, i zwyczajnie „powiązanymi”, nie potrafiącymi oprzeć się sile wszechwładnej mamony. A może potęga krążących nad stadionami kwot przekracza nasze wyobrażenia? Tak bardzo poraża i odbiera resztki zdrowego rozsądku i samozachowawczego instynktu? Wcale tego nie można wykluczyć. Całkiem niedawno wielkie nadzieje na reformy sportu w Polsce wiązano z ministrem Jackiem Dębskim, potem z ministrem Tomaszem Lipcem. I co?... Tak Dębski jak i Lipiec w ostatnich latach okazali się największą, a pożałowania godną, plamą na honorze polskiego sportu. Jeden zginął zastrzelony na trotuarze, jak pierwszy lepszy mafioso, padający trupem w ramach porachunków półświatka, drugi wącha więzienne kraty. A przecież łączyło ich tylko jedno: obaj nie wytrzymali presji ogłupiającej mocy pieniądza. Dali się sprowokować?... Trzeba być wielkim i niepoprawnym optymistą, żeby wierzyć, iż na tej, przypadkowo dobranej, parze nieszczęśników zamknie się krąg złoczyńców, staczających najwyższy wyczyn wprost ku przepaści. Tyle tylko, że nie wszyscy od razu wpadną w ten najmniej komfortowy, piąty wymiar – sprawiedliwości.

Z drugiej strony ...trudno nie wierzyć w nic. Miłość do sportu nie zna granic, jest do bólu ślepa, miłość do swojej drużyny, do reprezentacji narodowej – barw biało-czerwonych, tak jak i podziw do uznanych gwiazd. Kibic prawdziwy mimo wszystko wybacza – nie wiedzieć dlaczego. Na dobrą sprawę wiemy: to wszystko jest irracjonalne, ale mimo to wcale nie dziwi, gdyż wywodzi się z... korzeni naszego jestestwa, z odwiecznej potrzeby ludzi łaknących, oprócz chleba, także igrzysk. Na naszej szczerej naiwności bazują cwaniacy, o których dyskretnie napomyka redaktor Adam Jaźwiecki, choć łaskawie na boku zostawił nazwiska. Oni wcale nie pochodzą z toksycznego luftu, ich po prostu zrodził chory system. Kogo mamy obwiniać, że co najwyżej tak samo uzdolnieni, ale za to bogatsi zazwyczaj (żadna sztuka) żużlowi juniorzy świata, w naiwnej Polsce znajdują niczym nie wytłumaczone ujście dla swoich eksplodujących talentów? No i do tego ta nowomowa. Zamiast powiedzieć zwyczajnie, choć lepiej, żeby się tego wstydzić: jeden polski junior do 21 lat musi być w składzie zespołu ligowego, a drugi z dowolnego kraju świata, uznano iż trafniej będzie użyć eufemizmu: z numerami 6,7 oraz 14,15 w składzie zespołu winien być zawodnik młodzieżowy (do 21 lat), w tym jeden z licencją „Ż”. To jest niby to samo co powiedzieć młody polski zawodnik z uprawnieniami, albo polski junior, ale tu jakby chodziło o to, żeby zachęcać do nadużyć. Licencja „Ż”? – zrobi się szefie! To nic, że na pierwszy rzut oka prawie nikt nie wie o co chodzi. A chodzi przecież o szerokie otwarcie drzwi na młodzież innych państw w polskich ligach. To nic, że jest to odgórne narzucanie określonych (wiekiem) zawodników, czyli bezczelne i absolutnie bezprzykładne ingerowanie w ponad ¼ składu zespołu. Za ten bzdurny zapis w polskich regulaminach ktoś jest ustawicznie poklepywany po szerokich plecach. I tylko dlatego wciąż zachowuje swą obowiązującą moc. W przyszłym roku będzie obowiązek wystawienia trzech młodzieżowców, w tym dwóch z ową licencją Ż (to jest już blisko połowa składu drużyny narzucona regulaminem). Brniemy! Polska ma być poligonem doświadczalnym dla całej dyscypliny. A że przy okazji ogranicza to dostęp polskim żużlowcom do wyczynu? No cóż, to pewnie też nie przypadek. Wszystko po to, by za rok, może dwa, móc powiedzieć: Widzicie? Musimy ściągać obcych, bo nie ma polskich juniorów w polskich klubach, a ci co są nie spełniają kryteriów przyzwoitego poziomu. A swoją drogą, tzw. licencję „Ż”, czyli niczym nie ograniczone prawo startów w polskiej lidze, kupić można sobie na piękne oczy, ewentualnie błyszczący motocykl, czego mieliśmy w przeszłości przykłady. Żadnych szans nie mają polscy ambitni juniorzy w konfrontacji z chociażby pupilkami rosyjskich oligarchów? Chyba, że... tata bogaty, a dodatkowo były żużlowiec z metanolem w żyłach. Staczamy się ku podwórkowej odmianie speedway’a.

Tak widać być musi, bo tego chce decydujące o wszystkim towarzystwo wzajemnej adoracji. Byle było miło.

Stefan Smołka

PS. Kara finansowa dla prezesa RKM za rzekomo obraźliwe słowa wobec sędziego po meczu ligowym jest niewiarygodnym blamażem GKSŻ. Jest precedensem, może być zaczątkiem bardzo niebezpiecznych praktyk w sporcie w ogóle, kneblowaniu wolnego słowa. W dalszej kolejności powinni iść publicyści – dziennikarze i cykliści.

Komentarze (0)