Junior kontra Mike Tyson - rozmowa ze Stanisławem Chomskim, trenerem Wybrzeża Gdańsk

Przed trwającym sezonem w gronie pretendentów do ekstraligowego awansu wymieniana była drużyna Wybrzeża Gdańsk. Rozgrywki nabierają tempa i wiele prognoz można już powoli poddawać weryfikacji. Ocenę występów swojej drużyny oraz m.in. opinię na temat nowości regulaminowych w kontekście startów juniorów, w rozmowie ze SportoweFakty.pl przedstawił Stanisław Chomski - trener gdańskiego zespołu.

Piotr Woźniak: Jak ocenia pan dotychczasowe ligowe występy Wybrzeża Gdańsk?

Stanisław Chomski: Zarówno ja, kibice, jak i włodarze klubu na pewno nie możemy być do końca zadowoleni. Cieniem na nasze występy kładzie się inauguracyjna porażka na swoim torze z aspirującym do awansu Startem Gniezno. Możemy być usatysfakcjonowani postawą obcokrajowców. Zastrzeżenia mam natomiast do formy krajowych zawodników, w tym do młodzieżowców, których zdobycze punktowe są zbyt małe. Mam tu na myśli mecze kluczowe, z silnymi rywalami. Z gorszymi zespołami zarówno Stachyra jak i Hlib potrafili dobrze punktować. W tych zawodnikach drzemie niewykorzystywany potencjał, który mam nadzieję wkrótce zaprezentują. Z drugiej strony czas już ucieka, a i w innych klubach wiąże się podobne nadzieje wobec zawodzących do tej pory żużlowców.

Rzeczywiście nie jest to udany sezon szczególnie dla Dawida Stachyry, który wyraźnie nie może się odnaleźć. Jakie widzi pan w tym przyczyny?

- Jest to zawodnik dysponujący świetnym refleksem i wyjściem spod taśmy. W zeszłym sezonie często już po starcie pokazywał plecy rywalom. Odkąd weszły nowe tłumiki zawodnik nie może znaleźć jednak optymalnego ustawienia sprzętu. Taka jest przynajmniej jego opinia na temat niepowodzeń swoich startów. Gdy zaś żużlowiec wie, że sprzęt źle funkcjonuje, to utwierdza się on w przekonaniu, że jak nie wygra startu to sobie nie poradzi. Tak to koło się zamyka. Sprzęt potrafi podbudować zawodnika, jak i go zdołować. To jednak zawodnik odpowiada za sprzęt na którym jeździ, stąd trudno o takie usprawiedliwienia.

Ostatnio klub zdecydował się na transfer Kamila Brzozowskiego. To był dobry ruch ze strony Wybrzeża?

- Liczę, że zawodnik ten wniesie sporo ożywienia w zespole, wzmocni rywalizację o pierwszy skład. Mam nadzieję też, że będzie się to odbywało na zdrowych zasadach. Chciałbym podkreślić jedną rzecz. W tej chwili nie można zarzucić, że dotychczas słabo prezentujący się zawodnicy nie przykładają się należycie do swoich obowiązków. Oni naprawdę się starają, ale widać muszą jeszcze wydatniej nad sobą pracować. Transfer Kamila powinien zadziałać dopingująco.

Czy presja na awans do Ekstraligi jest mocno wyczuwalna w waszych szeregach?

- Gdańsk i całe Trójmiasto to metropolia, gdzie nie ma przyzwolenia na jazdę w niższych klasach. Tutaj wiele dyscyplin ma co prawda swoich reprezentantów poza rozgrywkami na szczycie, ale w przypadku żużla musi być inaczej. To sport zbyt popularny w tym mieście, by Wybrzeże mogło dłuższy czas spędzać na zapleczu Ekstraligi. Taka sytuacja spowodowałaby zniecierpliwienie sponsorów. Po problemach organizacyjnych jakie w klubie miały wcześniej miejsce, teraz wychodzi on na prostą i jest jasno postawiony cel w postaci awansu. W Bydgoszczy, Gnieźnie czy Grudziądzu myślą jednak o tym samym. Głosy o tym, że któryś z ośrodków w przypadku awansu nie byłby w stanie sprostać wymaganiom licencyjnym nie przekonują mnie, że będziemy mieli łatwiej. To jest sport i każdy walczy na maksimum możliwości. Presja na nas niewątpliwe ciąży, choćby ze strony mediów czy kibiców. Trzeba starać się, by ta sytuacja nas nie deprymowała, tylko mobilizowała.

Od tego sezonu w Ekstralidze istnieje obowiązek startu w drużynie dwójki polskich juniorów. Przyczyniło się to do obniżenia atrakcyjności ligi i licznych, często groźnych upadków młodych zawodników, których ambicja nijak ma się do umiejętności. Czy cena takiego sposobu propagowania szkolenia nie jest zbyt wysoka?

- Pozytyw jest taki, że dzięki temu przepisowi objawili się zawodnicy, którzy w jednym czy dwóch biegach potrafili pokazać dobrą jazdę. Nie mówię tu oczywiście o talentach takich jak Zmarzlik, Dudek, Pawliccy czy Janowski. Cieszę się na pewno, że miejsc przeznaczonych dla juniorów w Ekstralidze, nie zajmują już obcokrajowcy. To było fundowanie czegoś na kształt stypendium naszej konkurencji w tym sporcie. Kluby wykładały pieniądze na rozwój zawodnika, który gdy już osiągnął postęp, zwiększał swoje wymagania finansowe i później tylko wybierał klub, który mógł im sprostać. Zgodzę się, że jest też druga strona medalu. W tej chwili w większości klubów jest tak, że jeden junior przewyższa umiejętnościami swojego młodego kolegę. Dlaczego więc, w myśl obecnych przepisów, lepszy młodzieżowiec jest karany za swoją dobrą jazdę mniejszą liczbą obowiązkowych wyścigów, niż to było w zeszłym sezonie? W tej chwili np. Patryk Dudek zaczął cofać się w rozwoju. Nie oszukujmy się. Obecnie tylko trzy obowiązkowe starty, długie przerwy między biegami, na pewno nie posłużyły zawodnikowi. Dla niewiele potrafiących juniorów te trzy biegi to z kolei zbyt wiele. Jeden wyścig młodzieżowy dla słabszego juniora był dobrym rozwiązaniem. Mógł on poczuć atmosferę Ekstraligi, a w przypadku wytrwałej pracy nad sobą, zyskiwał możliwość większej liczby startów. Obecne wyzwanie wielu juniorów przerasta i oglądamy przepaść umiejętności między nimi, a większością zawodników. Sens tego jest taki, jak walka młodego, początkującego boksera z Mike’m Tysonem czy Mohamedem Ali u szczytu formy.

Zaskakujące jest to, że została utrzymana możliwość startu zawodnika zagranicznego na pozycji juniora w niższych ligach.

- Skoro jest obowiązek szkolenia, skoro jest obowiązek startów w zawodach typu MDMP i skoro wszystkie kluby muszą mieć po trzech młodych polskich zawodników, bo przeciwnym razie grożą im za to kary, to pytam się dlaczego dopuszcza się starty obcokrajowców jako juniorów w I i II lidze? Jesteśmy zbyt rozrzutni. Nie wywalajmy na to pieniędzy!

Czy taka polityka ostatnich lat może odbić nam się czkawką już podczas najbliższego DPŚ, który rozegrany zostanie w Gorzowie?

- Póki co, wciąż dominują zawodnicy dobrze znani, doświadczeni. Tak jest zarówno w Grand Prix, jak i w naszej reprezentacji. Od lat przewijają się te same nazwiska. Młodzi zawodnicy innych nacji w wyniku dużych ilości startów, w Szwecji, Anglii czy właśnie w Polsce, zaczynają jednak naciskać. Będzie nam coraz trudniej odpierać ich ataki. Na dzień dzisiejszy jednak wierzę, że wykorzystamy atut własnego toru i sięgniemy po złoty medal.

Żużel wypełnia panu zapewne masę czasu. W jaki sposób odreagowuje pan stres związany ze swoim zawodem, kiedy znajdzie się wolna chwila?

- W młodości byłem amatorem wędkowania. Teraz jednak z powodu braku czasu wędka leży gdzieś w kącie. Od marca do końca października jestem gościem w domu. Później z kolei przychodzi okres przygotowawczy do nowego sezonu, czas budowania składu. Mam swoje pasje, takie jak narty czy pływanie. Chociaż nie wyczynowo, próbowałem też niegdyś uprawiać wiele innych dyscyplin sportu. W zasadzie wszystko u mnie kręci wokół tematu sportu. Nie tylko żużel się tutaj liczy. Cenię sobie rozmowy z ludźmi, którzy coś znaczącego osiągnęli podczas swojej sportowej kariery. Zawsze można czegoś się od nich ciekawego nauczyć, co później próbuję przełożyć na swój warsztat szkoleniowy. Staram się też rozwijać przeglądając rozmaitą literaturę, np. pod kątem przygotowywań zawodników, logistyki itp.

Rzeczywiście wygląda na to, że chyba nic nie jest w stanie oderwać Pana od sportu.

- Nie do końca. Jeśli żona wyciąga mnie do teatru na jakąś dobrą sztukę, to nie oponuję (śmiech). Interesują mnie też koncerty, muzyka zespołów takich jak Led Zeppelin czy Dżem. Lubię też cięższe, mocne rockowe brzmienia!

Źródło artykułu: