Sponsorami i promocją zajmował się Filip Suski - rozmowa z Maciejem Fajferem, wiceprezesem Lechmy Poznań cz. 2

Jeszcze nigdy sytuacja Lechmy Poznań nie była tak trudna jak obecnie. Klub mający problemy finansowe, organizacyjne i kadrowe walczy o dojechanie do końca sezonu. O przyczynach takiego stanu rzeczy rozmawialiśmy z wiceprezesem Maciejem Fajferem.

Damian Gapiński: Przechodząc do tematu kibiców. Poznańscy fani organizują pikiety, w których zwracają uwagę na problemy klubu. Wymyślili nawet hasło: "Poznan* miasto know how to kill speedway". Zgodzi się pan z twierdzeniem, że Poznań to miasto, które nie jest przychylne żużlowi?

- Nie do końca zgodzę się z tym hasłem, ale wydaje mi się, że miasto nie jest też zainteresowane, żeby nieproporcjonalnie do innych dyscyplin wspierać żużel. Tak bym to określił. Gdyby miasto nie było za żużlem i nie chciało żużla, to nie byłoby tych dotacji, które mieliśmy do tej pory. Możemy być niezadowoleni z tego sezonu, bo oczekiwaliśmy więcej, ale nie możemy powiedzieć, że miasto nie pomaga żużlowi. Myślę jednak, że gdyby żużla w Poznaniu nie było, to wątpię aby ktokolwiek w Urzędzie Miasta za nami zapłakał. Nawet można powiedzieć, że pewien problem zostałby rozwiązany. Z szesnastu zespołów, które w tym momencie otrzymują wsparcie, pozostałoby piętnaście, które mieści się w kryteriach podziału miejskich pieniędzy. Wspierane są kluby, które szkolą młodzież, rozgrywają mecze w systemie jesień – wiosna. My nie mieścimy się w żadnym z tych kryteriów. Stąd miasto pozbędzie się problemu. Nie mogę się natomiast zgodzić z twierdzeniem, że miasto zabija żużel. Wizytacje pana prezydenta Hinca czy pani dyrektor Bąk na naszym stadionie świadczą o tym, że miasto interesuje się żużlem. Nie chce mi się wierzyć, że jest to tylko dbanie o wizerunek.

Problemy poznańskiego żużla są znane i trzeba przyznać, że zawodnicy wykazują dużą wyrozumiałość. Jednak ci sami zawodnicy w rozmowach prywatnych narzekają, że władze klubu nie interesują się w sposób należyty sprawami klubu. Chcieliby usłyszeć jakieś wyjaśnienia między innymi po meczu w Daugavpils. Tymczasem kontakt z panem był utrudniony. Zarzucano między innymi panu, że był pan obecny na zawodach mini żużla w Rybniku. Tego samego dnia był rozgrywany mecz I ligi z udziałem Lechmy Poznań, ale nie pojawił się pan na stadionie. Jak pan odniesie się do tych zarzutów?

- Na zawodach mini żużla byłem obecny z żoną i dwójką dzieci. Przed każdym meczem mamy ustalenia, kto z władz klubu jedzie na mecz. Jeżeli jest konieczna moja obecność, to zaznaczam, że będę z rodziną. Nie zostawię ich samych na trybunach. Nie podoba mi się również zwyczaj panujący w Polsce, gdzie osoby nie pełniące podczas meczu oficjalnych funkcji kręcą się po parkingu. Są to koleżanki i koledzy zawodników, rodzina i tak dalej. Przechodząc natomiast do samego meczu w Rybniku, to faktem jest, że byłem na zawodach mini żużla. Obiecałem to mojej rodzinie, gdyż wcześniej nie mogliśmy pojechać na zawody Gold Trophy do Danii. Podczas zawodów nasz zawodnik Krzysztof Wojaczek doznał upadku i karetka musiała opuścić stadion. Działacze z Rybnika mogą potwierdzić, że spóźnili się na mecz w związku z faktem, iż przerwa w zawodach wyniosła 45 minut. Po zawodach biegłem na stadion i trwał już czwarty bieg. Mogłem kombinować i próbować zdobyć wejściówki na stadion, ale wiązałoby się to z wejściem na mecz podczas dziesiątego biegu. Wolałem zatem od razu udać się na trybuny. Nie widziałem potrzeby udawania się do parkingu. Mieliśmy kierownika drużyny, trenera i rezerwowego kierownika drużyny. Nie ma u nas zasady, że każdy jest na każdym meczu. Jestem zwolennikiem zasady, że w parkingu powinny być tylko osoby funkcyjne, a na wyjazdy nie muszą jeździć wszyscy włodarze klubu, aby niepotrzebnie nie powodować wzrostu kosztów.

Czy zawodnicy mają uzasadnione pretensje o brak kontaktu z pańskiej strony po decyzji o odwołaniu meczu w Daugavpils?

- Jeszcze po godzinie 23 w piątek rozmawialiśmy ze sponsorem w sprawie wsparcia wyjazdu. Te pieniądze odebrał i przekazał zawodnikom Jarek Lewandowski. Jeszcze rano z nimi się kontaktowaliśmy i informowaliśmy jak wygląda sytuacja. Magosi miał się tylko przemieścić na Łotwę. Wiedzieliśmy, że zawodnicy są w drodze na mecz. Dopiero późnym wieczorem dostaliśmy sygnał od Magosiego, że nie przyjedzie. Na drugi dzień nie było już o czym rozmawiać, bo było wiadomo, że meczu nie będzie.

Czy jako władze klubu jesteście w stanie zapewnić, że zrobiliście wszystko przed sezonem, aby klub miał zapewnione środki finansowe?

- Nie czuję się upoważniony do tego, aby coś takiego stwierdzić. Jestem w zarządzie klubu od 9 grudnia, a więc już po rozpatrywaniu wstępnych wniosków licencyjnych oraz po podpisaniu pierwszych kontraktów. Działaliśmy wówczas we trójkę wspólnie z panem Filipem Suskim. Obowiązki były różnie podzielone. Osobowo generalnie organizowaniem rozmów ze sponsorami zajmował się pan Suski. Nie chciałbym się wypowiadać za niego w sensie takim, czy on zrobił wszystko co mógł. Natomiast na to, żeby oceniać nasze działania, jest jeszcze za wcześnie. Na podsumowanie sezonu przyjdzie czas i wtedy będę mógł więcej powiedzieć. Ja wstępując do zarządu, chciałem być ciałem pomocniczym w kwestiach zdobycia licencji, wywalczenia umowy na użytkowanie obiektu bez pośrednictwa i umowę udało się załatwić. Później sezon trwał i dbaliśmy o to, aby załatwić bieżące środki. Moim pomysłem było również namówienie pana Andrzeja Grajewskiego do ponownej współpracy z klubem. Finansował między innymi starty Czałowa. Pomagał także sprzętowo Adrianowi Szewczykowskiemu i Krzysztofowi Słaboniowi. Chciałem zaznaczyć, że wcześniej nie byłem członkiem zarządu żadnego klubu. Wspierałem klub jako biznes partner. Byłbym w sobie zadufany, gdybym powiedział, że na wszystkim się znam. Działaliśmy razem i chcieliśmy się również od siebie uczyć, poszerzać swoje horyzonty. W tej chwili nie mogę powiedzieć, że pewnych rzeczy nie zrobiłbym inaczej. Już teraz wiem, że dziesięć razy bym się zastanowił, zanim bym podpisał kontrakt z zawodnikiem, wobec którego inny klub ma zadłużenie finansowe. To nie zostało zbadane. Dopiero po podpisaniu kontraktu okazało się, że jego poprzedni klub ma wobec niego jakieś zobowiązania. Dlaczego? Dla czystości i przejrzystości interesów. Powiedzmy sobie szczerze – pierwszy słaby występ Ljung miał podczas meczu ze Startem Gniezno. Peter Ljung też opowiadał, jak to klub oszukuje i nie płaci. Prawda jest taka, że po każdym meczu dostawał taką kwotę, jaka go interesowała. Dostawał pieniądze i z uśmiechem na twarzy odjeżdżał z klubu. Nagle po meczu ze Startem poinformował nas, że jedzie w Turnieju o Koronę Bolesława Chrobrego, a następnie nie pojechał w meczu ligowym z Polonią Bydgoszcz. Wolę zatem zawodnika bez takiego balastu. Gdyby dotyczyło to ekstraligi lub II ligi, to nie ma problemu, ale w tej samej lidze kiedyś przyjdzie nam się spotkać z tą drużyną.

Pan pojawił się w zarządzie spółki 9 grudnia (oficjalnie 15 grudnia Maciej Fajfer przestał być członkiem stowarzyszenia), czyli w momencie, kiedy był podpisany kontrakt z Norbertem Kościuchem. Pozostali zawodnicy podpisali kontrakty później. Nie może pan zatem powiedzieć, że nie miał wpływu na podpisywane kontrakty.

- Norbert Kościuch miał podpisany kontrakt w listopadzie. Natomiast kształt i idea budowy zespołu były zaawansowane. Kiedy się pojawiłem, Robert Miśkowiak prowadził końcowe negocjacje z klubem. Miałem wpływ na prowadzone rozmowy, ale musiałem się dostosować do przyjętej polityki transferowej.

Ale jako członkowie zarządu odpowiadacie panowie tak samo za zaciągnięte zobowiązania.

- Nigdy nie powiedziałem, że nie. Jest podpisany kontrakt na przykład z Norbertem Kościuchem i trudno rozmawiać na temat zasadności tej umowy. Obie strony chciały podpisać kontrakt i tak się stało. Po prostu pewne decyzje odnośnie kontraktów i kształtu drużyny nie były moim pomysłem.

W którym miejscu zarząd popełnił błąd przygotowując preliminarz finansowy na ten sezon?

- Tak jak wspominałem, zakładaliśmy, że dotychczasowi sponsorzy wesprą nas na tym samym poziomie co w zeszłym sezonie. Tymczasem część z nich zmniejszyła kwotę, a część w ogóle się wycofała ze sponsoringu. Dodatkowo w przypadku nowych sponsorów doszło do przeszacowania kwoty, której moglibyśmy oczekiwać. Tak było między innymi z firmą Fogo. Osoby, które się tym wcześniej zajmowały, twierdziły, że Fogo może być drugim po Lechmie sponsorem strategicznym. W momencie, kiedy pojawiłem się w zarządzie, okazało się, że tematu Fogo już nie ma. Nie można mieć jednak pretensji do firmy, bo pewne wsparcie z jej strony miało miejsce, zwłaszcza przed finałem Mistrzostw Polski Par Klubowych i między innymi dzięki temu mogliśmy liczyć na tak dobry wynik.

Czy jakieś obciążenie dla klubu stanowią jeszcze zaległości z poprzedniego sezonu?

- Tak. Są jeszcze jakieś zaległości.

Czy w takim razie biorąc pod uwagę to, że zaległości były i chyba nigdy więcej tak jak w tym sezonie nie będzie okazji na wyjście na prostą z finansami, nie zakontraktowaliście zbyt mocnego i co za tym idzie drogiego składu?

- Może tak. Każde rozwiązanie ma swoje plusy i minusy. Chcieliśmy mieć skład w miarę tani, a ten jest znacznie tańszy niż skład z poprzedniego sezonu. Natomiast sami widzimy, że nawet jadąc takim średnio tanim składem, z dwoma bardzo dobrymi zawodnikami pierwszoligowymi, nie mamy odpowiedniej frekwencji. Gdyby skład był jeszcze tańszy, to obawiam się, że kibice przestaliby w ogóle chodzić na mecze. A na przykład właśnie frekwencja była głównym czynnikiem, który decydował o podziale środków pomiędzy poznańskimi klubami. Chcieliśmy zatem to wypośrodkować. Nie chcę jednak dywagować na ten temat. Zaznaczam po raz kolejny – jestem w klubie od 9 grudnia i oceniając to teraz, zastanowiłbym się w ogóle, czy jechać w I lidze.

Ten skład być może był tańszy niż zeszłoroczny, ale jeżeli z ust prezesa klubu ekstraligi padają słowa, że Peter Ljung nie będzie jego zawodnikiem, bo jest za drogi, a ten sam zawodnik trafia do klubu pierwszoligowego, to powstaje pytanie, czy skład był na pewno tani? Cały czas po prostu nawiązuję do regulaminu, który zakładał, że żaden zespół nie spadnie z I ligi, a ostatni spotka się w barażu z trzecim zespołem II ligi. Zatem szanse na utrzymanie statusu pierwszoligowca były bardzo duże.

- Tak, ale trzeba dbać też o kibica. Można było sprowadzić słabszych zawodników, dołożyć do tego polskich juniorów i jechać. Można było ligę "odjechać". Jednak wysokie porażki nie tylko na wyjeździe, spowodowałyby, że nie mielibyśmy kibiców. Biorąc pod uwagę pański przykład, można też powiedzieć, że Tomasz Gapiński był za drogi na ekstraligę, ale podpisał kontrakt z Polonią Bydgoszcz. Różnica pomiędzy ekstraligą a I ligą jest taka, że ci sami zawodnicy chcą za starty w różnych ligach inne kwoty.

To jest oczywiste, że zawodnik będzie miał inne oczekiwania finansowe względem zespołu ekstraligi i I ligi. Ale jeżeli prezes ekstraligi stwierdza, że zawodnik jest za drogi, to znaczy, że się ceni. Można zatem wyciągnąć wniosek, że w I lidze również będzie się cenił i nie będzie należał do zawodników tanich.

- Peter Ljung to zawodnik o uznanej marce. Negocjował warunki kontraktu z klubem w momencie, gdy mnie jeszcze nie było w zarządzie. Podobnie jak Magosi, który twierdzi, że go oszukaliśmy. Na marginesie dodam, że to on nas oszukał. Kiedy złożył ofertę, jego oczekiwania były bardzo duże. Później zmniejszył swoje żądania w momencie, gdy nie znalazł innego klubu. Zdecydował się na starty bez kwoty na przygotowanie do sezonu. Zadaliśmy mu jednak pytanie, czy będzie w stanie się należycie przygotować do sezonu. Powiedział, że jest przygotowany, a dodatkowo schudł. Jak schudł można zobaczyć na zdjęciach. Proszę porównać zdjęcia z prezentacji i zdjęcia z ostatnich spotkań. Jednak tusza przy nowych tłumikach to zabójstwo. Dodatkowo okazało się, że dysponuje niedoinwestowanym sprzętem. Wracając do Ljunga – on również zmniejszył swoje oczekiwania finansowe. W momencie, gdy były one porównywalne do Norberta Kościucha, zdecydowaliśmy się na podpisanie kontraktu. Trzeba też zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt. W momencie, kiedy podpisywaliśmy umowy z Kościuchem i Miśkowiakiem, obiecaliśmy, że kompletujemy skład na pierwszą czwórkę, czyli na dwadzieścia spotkań. Zawodnicy tylko pod tym warunkiem podpisali z nami umowy. Krzysztof Słaboń był polecany Roberta Miśkowiaka. Miał nam gwarantować odpowiednią liczbę punktów. Myśleliśmy, że będzie zawodnikiem gwarantującym średnią 2,0.

Frekwencja na stadionie to również efekt odpowiedniej promocji spotkań. Proszę tego nie traktować jako złośliwość, ale nawet zwykłe informacje prasowe wypływały z klubu sporadycznie. Zatem w zakresie promocji spotkań na pewno popełniono błędy.

- Zgodzę się z tym twierdzeniem. Nie chcę się zasłaniać kolegami, ale na pewno dotarła informacja prasowa, że uchwałą zarządu jeden z wiceprezesów jest osobą odpowiedzialną za kontakt z mediami. Nie zamierzam za pośrednictwem mediów rozliczać nikogo, jednak pan Filip Suski był za to odpowiedzialny. Dodatkowo miał do dyspozycji osobę z agencji marketingowej. Jakie były tego efekty, sam pan widzi. W tym momencie, po rezygnacji pana Suskiego, nie mamy nawet już kim tego robić, bo zostaliśmy w klubie we dwójkę – Jarek Lewandowski i ja.

Czy osoba z agencji marketingowej to ta sama pani, która podobno pobierała niemałe z klubu pieniądze i miała również odpowiadać za pozyskiwanie sponsorów?

- Tak.

Jakie były zatem efekty jej pracy?

- Filip Suski twierdził, że to dzięki jej interwencji uzyskaliśmy pierwszą ratę dotacji z miasta. Taktyka rozmów z TS Olimpia to również zasługa tej pani. Natomiast jeżeli chodzi o nowych sponsorów, to w tym zakresie nic się nie zmieniło.

Analizując sytuację w II lidze i biorąc pod uwagę problemy finansowo-kadrowe klubu, nie obawia się pan spadku do II ligi?

- To jest tylko sport. Możemy spaść. Mamy jednak obietnicę jednego ze sponsorów, który powiedział, że pomoże nam przed meczami barażowymi. Na pewno trzeba obawiać się chociażby Lublina. Jeżeli przeanalizujemy ich skład, to zauważymy, że mają zawodników, którzy po odpowiednim dosprzętowieniu mogą być naprawdę groźni.

Czy widzi pan jakąś szansę na to, że do końca sezonu uda się rozliczyć z wszystkich zaległości?

- Szansa jest zawsze. Do 30 listopada trzeba będzie się rozliczyć. Przypuszczam, że nie obejdzie się bez podpisania ugód. Oczywiście nie będziemy chcieli, aby zawodnicy rezygnowali z zarobionych pieniędzy, ale będziemy prosić o rozłożenie tych kwot na raty. Nie jest jeszcze najgorzej. Na pewno powalczymy o poznański żużel. Mam nadzieję, że uda się wszystko poukładać.

Źródło artykułu: