Damian Woźniak: "I love speedway"

Jest jednym z najbardziej widowiskowo jeżdżącym zawodników na świecie. Świetna technika połączona z odwagą pozwalają mu niejednokrotnie przeprowadzać spektakularne akcje na żużlowym owalu. Przy okazji dysponuje bodajże najlepszym refleksem pod taśmą startową ze wszystkim uczestników cyklu Grand Prix, co niestety niejednokrotnie okazywało się jego największa bolączką, gdyż sędziowie nie potrafili (i nadal nie potrafią) docenić kunsztu idealnego wstrzelenia się w ich intencje puszczenia jeźdźców do startu. W ligach, w których startuje notuje bardzo wysokie zdobycze punktowe, plasując się zawsze w czołówce najlepszych zawodników. Jak to więc możliwe, że niezwykle utalentowany zawodnik jakim jest Andreas Jonsson nadal nie potrafi przekuć swoich atutów na rywalizację o tytuł najlepszego żużlowca globu.

Z racji tego, że czarnego sportu uczyłem się na pojedynkach bydgosko-toruńskich na sylwetkę Jonssona spojrzę przez pryzmat bydgoskiej ekipy, w której Szwed spędził siedem sezonów, obfitujących we wzloty, lecz i bolesne upadki.

Andreas Jonsson po raz pierwszy plastron z "Gryfem" na piersi przywdział w roku 2004. Miał wówczas dwadzieścia cztery lata i już uznaną markę w świecie speedway’a. Jednak jego nazwisko w kontekście zasilenia bydgoskiego klubu pojawiło się już dużo wcześniej, a konkretnie w roku 1997. Polonia sponsorowana wówczas przez słodką "Jutrzenkę" swój skład opierała na czterech liderach, którymi byli wówczas bracia Gollobowie, Piotr Protasiewicz i Szwed Henrik Gustafsson. Wyżej wymienieni praktycznie w każdym meczu musieli unosić ciężar wyniku, gdyż wsparcie ze strony pozostałych członków ekipy było znikome. Gdy filary nie zawodziły, zwycięskie punkty meczowe wędrowały na konto Polonii, gdy jeden z nich miał słabszy dzień to już nie było tak różowo. Kontuzja Gustafssona spowodowała, że jego miejsce trzeba było choćby chwilowo zapełnić. Wtedy w kuluarach zaczęło się przewijać nazwisko niezwykle utalentowanego szwedzkiego 17-latka, który jak burza szedł przez eliminacje Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów. Tym młokosem był właśnie Andreas Jonsson. Ostatecznie do podpisania kontraktu nie doszło, a w miejsce Gustafssona zakontraktowana innego reprezentanta "Trzech Koron" Petera Nahlina. Jednak co się odwlecze...

Jonsson na polskich torach pojawił się w 1999 roku. Przez dwa sezony przywdziewał żółto-niebieskie barwy gorzowskiej Stali. Spisywał się przyzwoicie, a przy okazji na gorzowskim owalu wywalczył swój dotychczas największy indywidualny sukces - mistrzostwo świata w kategorii juniorskiej. Za plecami Szweda uplasowali się wtedy dwaj Polacy Krzysztof Cegielski i Jarosław Hampel. Po wywalczeniu juniorskiego złota kariera Jonssona nabrała tempa. W sezonie 2001 walnie przyczynił się do wywalczenia Drużynowego Mistrzostwa Polski przez swoją nową ekipę Apatora Toruń, a w kolejnym roku został pełnoprawnym uczestnikiem cyklu Grand Prix. Debiut w mistrzowskiej rywalizacji nie wypadł zbyt okazale (14 miejsce), jednak BSI przyznała Jonssonowi dzika kartę na kolejny sezon. Popularny A.J. skorzystał z danej mu szansy i w roku 2003 zajął dziesiąte miejsce gwarantujące mu utrzymanie wśród najlepszych. W polskiej lidze znów świętował złoto. Tym razem już jako zawodnik częstochowskiego Włókniarza. Z reprezentacją Szwecji zdobył także Drużynowy Puchar Świata.

Żegnaj Królu, witaj Kungu

Sezon 2003 był szczególnie trudny dla bydgoskiego żużla. Mimo, że Polonia rozgrywki ukończyła na trzeciej pozycji, to po ich zakończeniu przed klubem zostało postawione nie lada wyzwanie jakim było wypełnienie luki po najlepszym w historii polskiego żużla zawodniku, Tomaszu Gollobie. Młodszy z braci Gollobów po piętnastu latach startów w bydgoskiej drużynie (z roczną przerwą na odbycie służby wojskowej w Gdańsku) postanowił rozstać się z macierzystym zespołem i związać się kontraktem z tarnowską Unią. Po latach Gollob powie, że m.in. dzięki tej decyzji trafił na żużlowy Olimp, ale to materiał na osobną historię. Wracając do roku 2003, to wraz z Tomaszem szeregi "Jaskółek" zasilił także jego starszy brat Jacek. Wszystko to na dodatek odbyło się w dość niemiłej i mało eleganckiej dla obu stron atmosferze i tylko dodawało pikanterii.

Bydgoski klub, nie dokonał znaczących transferów i z wielkimi obawami spoglądano w przyszłość. Skład który tworzyli eks - torunianie Jacek Krzyżaniak i Miroslaw Kowalik, zwany Andrzejem Kowalskim Andy Smith, Michał Robacki, Krystian Klecha, Marek Cieślewicz, Dariusz Fijałkowski, Grzegorz Czechowski, Marcin Jędrzejewski i Dariusz Pieprzka został wzmocniony Andreasem Jonsonem. Jak się okazało pozyskanie Szweda było istnym strzałem w dziesiątkę. Jonsson z miejsca stal się nowym idolem miejscowych fanów, którzy starego "króla" bydgoskiego owalu zastąpili nowym "kungiem". Brawurowa jazda na granicy ryzyka, szczególnie tuz przy ogrodzeniu stadionu przy ulicy Sportowej pozwoliła zapomnieć bydgoskim fanom o stracie najlepszego zawodnika poprzednich lat. Oprócz fenomenalnego Jonssona, który ze średnią biegopunktową ponad 2,7 był najskuteczniejszym jeźdźcem rozgrywek o Drużynowe Mistrzostwo Polski bydgoszczanie mieli jeszcze jeden atut w walce o utrzymanie, a mianowicie swój tor. Mecze wyjazdowe Polonia przegrywała sromotnie. Rezultaty w spotkaniach odbywających się poza Bydgoszczą często oscylowały w granicach 30:60. Obiekt przy ulicy Sportowej stanowił jednak dla rywali twierdzę niemal nie do zdobycia. Z perspektywy lat trzeba przyznać, że mimo braku wielkich nazwisk w składzie pod względem atmosfery w drużynie był to jeden z najlepszych sezonów Polonii w tamtym okresie. Pamiętne farbowanie włosów w przypadku osiągnięcia zdobyczy dwucyfrowej przez któregoś z jeźdźców, z wyjątkiem Jonssona, przeszło do legendy. Te wszystkie czynniki przyczyniły się do tego, iż Polonia utrzymała miejsce w żużlowej elicie i mogła optymistyczniej spoglądać w przyszłość. Tym bardziej, że rysowała się ona w coraz jaśniejszych kolorach, gdyż zza miedzy postanowił wrócić jeden z dawnej wielkiej czwórki, czyli Piotr Protasiewicz. Skład uzupełnili jeszcze kolejny torunianin Robert Sawina i wychowanek grudziądzkiego GKM-u Krzysztof Buczkowski. Pożegnano się m.in. z Kowalikiem i Smithem. Zmiany te pozwoliły zespołowi z grodu nad Brdą zawędrować aż na drugie miejsce podium walki o DMP. Lepsza okazała się tylko tarnowska Unia.

Wracając do Jonssona to ponownie był on najlepszym z bydgoskich zawodników, jednak średnia trochę ponad 2,2 nie robiła już takiego wrażenia. W cyklu Grand Prix reprezentant "Trzech Koron" potwierdził swoją przynależność do światowej czołówki plasując się na ósmym miejscu na zakończenie sezonu. Kolejny rok, czyli 2006 był dla niego najbardziej udany ze wszystkich dotychczasowych jeśli chodzi o występy w indywidualnych mistrzostwach świata. Do ostatniego turnieju miał on bowiem szansę na wywalczenie brązowego medalu, ostatecznie ukończył rywalizację tuz za podium. Wygrał też pierwszy w karierze turniej Grand Prix, a miało to miejsce w doskonale mu znanej Mallilli. W polskiej lidze drugi rok z rzędu doprowadził Polonię na podium drużynowej rywalizacji. Tym razem bydgoszczanie odebrali brązowe krążki. Także w tym sezonie wystartował wraz z Protasiewiczem i Sawiną w Mistrzostwach Polski Par Klubowych. Finał odbywał się w Bydgoszczy, więc włodarze klubu postanowili wykorzystać możliwości regulaminowe i wstawili Skandynawa do swojego składu. Misterny plan wywalczenia złotych medali pokrzyżowali im jednak żużlowcy z Częstochowy i to właśnie Sebastian Ułamek wraz ze Sławomirem Drabikiem odbierali krążki z najcenniejszego kruszcu. Miejscowi kibice musieli zadowolić się drugim miejscem i widokiem Jonssona "obwiązanego" biało-czerwoną szarfą.

Sport to nie tylko sukcesy

Rok 2007 był historycznym w wykonaniu bydgoskiego klubu. Niestety ta historia okazała się niezbyt chlubnym zapiskiem w annałach. Po raz pierwszy bowiem żużlowcy z grodu nad Brdą nie zdołali utrzymać się w gronie najlepszych drużyn w Polsce. I choć rozbrat z krajową elitą trwał tylko jeden sezon to był to pewien sygnał ostrzegawczy, że w bydgoskim żużlu coś jest nie tak. Jonsson w tragicznym dla Polonii sezonie dwukrotnie triumfował w rundzie mistrzowskiego serialu (w Grand Prix Danii w Kopenhadze oraz setnym turnieju w Gelsenkirchen, gdzie pokrzyżował jubileusz Grega Hancocka zgarniając mu sprzed nosa pokaźną nagrodę za zwycięstwo w Super Prix). Jednak słabsze występy na początku sezonu oraz kontuzja barku na praskiej Markecie ostatecznie pozwoliły Szwedowi uplasować się na dziesiątej pozycji na zakończenie sezonu 2007. Po kontuzji niezbyt dobrze prezentował się również w polskiej lidze. Czarę goryczy przelały słabe występy w rywalizacji barażowej z ekipą z Zielonej Góry. Mimo lawiny krytyki ze strony kibiców Jonsson pozostał w Bydgoszczy na kolejny sezon. Rok spędzony na zapleczu Ekstraligi nie wpłynął jakoś negatywnie na dyspozycję Jonssona, który był liderem "Polonistów" i drugim po Piotrze Świderskim zawodnikiem całej I ligi. Andreas poprawił także swoją pozycję w mistrzostwach świata zajmując w nich siódmą lokatę. Jeszcze lepiej poczynał sobie w roku 2009, gdy dwukrotnie stanął na podium mistrzowskiego serialu, w tym wygrywając Grand Prix Nordyckie rozgrywane na stadionie w Vojens. Ostatecznie A.J. zajął piąte miejsce w walce o tytuł mistrza świata. Wraz z Polonią był natomiast sprawcą największej sensacji w rozgrywkach ligowych. Zespół prowadzony wtedy przez Zenona Plecha dzięki ogromnej woli walki, po dwumeczu z sąsiadem zza miedzy, okazał się najlepszym z przegranych ćwierćfinalistów i awansował do grona czterech najlepszych drużyn w naszym kraju. Medalu nie udało się wywalczyć, choć po słabym sezonie zasadniczym bydgoszczanie wybronili się w play-offach. Do Jonssona nie można było mieć większych zastrzeżeń, choć w jego jeździe brakowało momentami waleczności (czyżby efekt wcześniejszych kontuzji). Po raz pierwszy w historii startów w barwach bydgoskiego klubu Szwed nie był jego najlepszym zawodnikiem. Liderem ekipy został Rosjanin Emil Sajfutdinov. Rok 2010 był ostatnim spędzonym przez Andreasa przy ulicy Sportowej. Polonia w rywalizacji o ligowe medale była zupełnie zagubiona i to samo można powiedzieć o jej kapitanie. Na dodatek Sajfutdinovowi przydarzyła się poważna kontuzja (w starciu z Gollobem podczas GP w Mallilli) i bydgoszczanie po raz drugi w przeciągu czterech lat opuścili żużlowe salony. Za jednego z winowajców tej sytuacji uznano Jonssona, choć szczerze trzeba przyznać, że gdyby nie brak Emila to bydgoszczanie mieli by więcej atutów w walce o utrzymanie ligi. Także w Grand Prix po obiecującym początku i miejscu w czołówce po czterech rundach Szwed przeżył wyraźne załamanie formy. Dość powiedzieć, ze aż do ostatnich zawodów nie zanotował ani jednej dwucyfrowej zdobyczy. Symboliczna okazała się eliminacja w Bydgoszczy. Zwycięstwem Andreas zakończył swoją przygodę z bydgoskim żużlem.

Na zawsze bydgoski?

I love Bydgoszcz, to jest we mnie i będzie - stwierdzenie tej treści znalazło się w liście pożegnalnym Jonssona skierowanym do fanów drużyny znad Brdy. To właśnie "I love Bydgoszcz" przez ostatnie lata w światku żużlowym kojarzyło się z jedną postacią. Czy Jonsson zrobił dobrze opuszczając tonący okręt? Mimo, że Polonia jest niemal pewna powrotu do Ekstraligi zdania nadal są podzielone. A.J. wyraźnie odżył w Winnym Grodzie i z miejsca zaskarbił sobie sympatię fanów Falubazu. W rundzie zasadniczej był najlepszym jeźdźcem tej ekipy. Widać, że jazda znów sprawia mu frajdę i śmiało może powiedzieć "I love speedway". Dobra dyspozycja w ligach nadal nie ma jednak medalowego przełożenia na Grand Prix. Cechą charakteryzującą Jonssona jest żużlowa "chimeryczność". Przykładem może być tu Drużynowy Puchar Świat i fenomenalny występ w barażu oraz bezbarwny w finale.

W sobotni wieczór okaże się czy zwycięstwo we Włoszech było przejawem zwyżkującej formy w Grand Prix, czy tylko jednorazowym wyskokiem. Jeśli mówimy o Jonssonie to trzeba spojrzeć jeszcze na jeden aspekt. Liczne kontuzje, mimo, że ostatnio na szczęście go omijają, to zawsze będą miały jakieś odbicie w psychice Szweda, co w ekstremalnej sytuacji na torze, w większości przypadków, kończy się przymknięciem przez niego gazu. Żeby być najlepszym na świecie manetką gazu trzeba oczywiście operować z rozsądkiem, lecz przymykać ją jak najmniej.

Damian Woźniak

Komentarze (0)