- Na pewno było parę fajnych biegów. Szkoda, że nie udało się wygrać, ale taki jest sport. Jednak nie zwycięstwo było ważne, a cel tych zawodów. Jechaliśmy dla chorego chłopczyka, który potrzebuje pomocy. Cieszy mnie to, że udało się zebrać sporo pieniędzy i jeszcze liczę na to, że sami zawodnicy wspomogą ten cel. Liczymy, że operacja tego chłopczyka się uda i wszystko pójdzie po naszej myśli - powiedział po niedzielnych zawodach Janusz Ślączka.
Charytatywne spotkanie zakończyło sezon żużlowy w Łodzi. Jak podsumowuje go trener łodzian? - Różny był to sezon. Na pewno nie był on lekki, szczególnie, ze byliśmy beniaminkiem. Przyjeżdżaliśmy na mecze już na straconej pozycji, bo wiadomo, ze wszyscy ustawiali się na zwycięstwo z beniaminkiem, uznając, że jest to słaba drużyna. Mówię, słabi myśmy nie byli, mocni także nie byliśmy. Nie był to dla nas lekki sezon, sporo się nauczyliśmy w tym sezonie, jesteśmy mądrzejsi i wiemy co zrobić na przyszłość.
"Ta ostatnia niedziela..." śpiewał przed laty Mieczysław Fogg. Czy dla łódzkiego żużla, była to także ostatnia niedziela? - Myślę, że nie. Znajdą się jacyś ludzie, a także pan Witold Skrzydlewski dalej będzie wspomagał łódzki żużel. Jeżeli dzisiaj wygrał, to raczej wygrany nie odchodzi - mówi Ślączka.
Jakie plany na przyszłość snuje niespełna 40-letni szkoleniowiec? - Myślę, że usiądziemy i jeszcze porozmawiamy o tym, jak to wszystko będzie wyglądało. Na pewno coś w głowie jest - mówi. - Czy będę trenerem Orła za rok? Nie wiem jeszcze. Będziemy jeszcze o tym rozmawiać z szefem. Jeżeli wyrazi taką chęć współpracy, to chętnie usiądę do takiej rozmowy - dodaje.
Czy w czasie niedzielnych zawodów, trener łodzian dostrzegł zawodników w zespole rywala, którzy mogliby być wzmocnieniem łodzian? - Na pewno tak. Pod tym względem tych zawodników ściągnąłem, bo to ja wybierałem skład panu Witoldowi. Nie ukrywam, że niektórych z tych zawodników widziałbym w następnym sezonie w Orle - mówi trener.