Michał Kowalski: W meczu z Lotosem zdobyłeś 3 punkty. Jesteś zadowolony ze swojego występu?
Damian Adamczak: Mogę powiedzieć, że występ w miarę dobry. Miałem sporo problemów na czwartkowym treningu, kompletnie nie mogłem dopasować się do warunków torowych. Przede wszystkim zostawałem na starcie. Obawiałem się, że w meczu z Gdańskiem może być mi ciężko o jakieś zdobycze. Jednak starty w miarę mi wychodziły, szkoda tylko tych potraconych pozycji na dystansie. Defekt również odebrał mi punkty, bo przecież mogłem w tym biegu coś zdobyć. Generalnie wynik mógł być lepszy, gdybym lepiej spisywał się na trasie i nie tracił tego, co wywalczyłem na starcie.
Tak jak powiedziałeś, bardzo dobrze wychodziłeś spod taśmy, ale na dystansie traciłeś dużo punktów. Z czego to wynikało?
- Wynikało to z tego, że na treningach poprzedzających mecz przegrywałem z kolei starty i to uniemożliwiało mi dalszą skuteczną rywalizację. Już podczas spotkania zaś dobrze startowałem, ale gorzej było na trasie. Sytuacja więc się odwróciła. Mam nadzieję, że wyciągnę z tego wnioski i niedługo będę się poprawnie spisywał przez cały czas trwania wyścigu. Postaram się więcej takich błędów nie popełnić.
Jak ogólnie możesz podsumować kończący się powoli sezon 2011 w twoim wykonaniu?
- Mogę powiedzieć, iż jestem bardzo niezadowolony. Liczyłem, że ten sezon będzie dla mnie przełomowy. Trochę brakowało mi jazdy, bo jednak mało jeździłem. Brakowało mi też umiejętności i sprzętu. Teraz, gdy jestem już trochę bardziej doświadczonym zawodnikiem, to zaczynam narzekać na sprzęt, a nie tylko na siebie. Oczywiście od razu mówię, że klub dostarcza mi wszystko, czego potrzebuję. Ale ja jestem sam, nie mam takiego teamu, jak inni, więc wszystko muszę wykonywać na własną rękę. Nigdy nie mogę trafić we właściwe ustawienia, ale jak już trafię, to jest naprawdę dobrze.
Twoim najlepszym tegorocznym występem był mecz ligowy w Łodzi, gdzie byłeś jednym z liderów zespołu. Od tego momentu jakby coś się zacięło...
- Ten mecz w Łodzi na pewno nie był jednorazowym występem. Wierzę, że ja tak właśnie jestem w stanie jeździć. Wtedy miałem na łódzkim torze kilka turniejów z rzędu. Wszystkie te zawody przejechałem na jednym przełożeniu, które okazało się idealne. Ale jak pojechałem na jakikolwiek inny tor, było już dużo gorzej. Myślałem, że ten silnik jest dobry, tylko po prostu ja źle go przygotowuję. Niestety okazało się, że to ustawienie motocykla pasuje tylko na tamtejszy obiekt.
Niedługo w Bydgoszczy odbędzie się finał MDMP. Z pewnością będziecie uchodzić tam za pretendentów do medalu. Kto może być waszym najgroźniejszym rywalem?
- Na pewno bracia Pawliccy. Nie ma co ukrywać, obaj mieli super sezony. Nie spodziewałbym się, że nagle w Bydgoszczy zaprezentują się słabiej. Jednak my mamy trochę przewagi, bo jesteśmy równiejszą ekipą, złożoną z trzech osób, a ich jest tylko dwóch. Mam nadzieję, że wszyscy pojedziemy dobrze. Będziemy walczyć o medal, ale każdy musi zrobić swoje punkty w tych zawodach.
Jesteś jeszcze juniorem, ale masz już za sobą pewne doświadczenia. Kilka lat temu miałeś bardzo groźną kontuzję. Po powrocie jeździłeś słabiej, wielu w ciebie zwątpiło. Nie myślałeś nigdy, że może to wszystko nie ma sensu?
- Od najmłodszych lat chciałem zostać żużlowcem. Wcześniej jeździł mój tata, który odniósł kontuzję. Teraz gdy jeździ jako amator, znów przytrafił mu się uraz. Rodzice długo nie chcieli zgodzić się na moją karierę żużlową. Mówili, że jak skończę 18 lat, to wtedy dopiero mogę zostać żużlowcem, bo sam będę o tym decydował. Prosiłem, ale to wszystko było na nic i musiałem czekać. Wreszcie, gdy skończyłem ten wiek, w pełni zająłem się żużlem. Naprawdę żałuję, że wcześniej nie miałem możliwości jazdy. Potem ta nieszczęsna kontuzja. Dużo przez nią straciłem, nie startowałem ponad dwa miesiące. Paradoksalnie może to nawet lepiej dla mnie, bo poczułem, co to znaczy mocno uderzyć. Początkowo były pewnie obawy, czy w przypadku wywrotki znowu nie połamię tej ręki. Ale teraz już kompletnie o tym zapomniałem, nie myślę o tym, a nawet nie wspominam. Tak jak na przykład podczas meczu z Lotosem, gdy upadłem, a w powtórce bez problemu pojechałem jeszcze lepiej.
Przed tobą ostatni rok startów w gronie juniorów. Jakie są twoje cele, co chciałbyś osiągnąć?
- Teoretycznie to chciałbym wygrać wszystko, co możliwe (śmiech). Każdy by tak chciał, ale oczywiście nie jest to realne. Miałem w tym sezonie dużo wątpliwości, przytrafiały mi się takie załamania, że myślałem nawet o rzuceniu tego wszystkiego i skończeniu z żużlem. Dużo ludzi jednak mnie wspierało, przede wszystkim pan Jerzy Kanclerz, który przekonywał mnie, żebym jeszcze nie kończył i zaoferował mi swoją pomoc. Powiedział, iż zrobimy wszystko, by było jak najlepiej, żebym mógł ten rok wykorzystać. Na razie wiem, że nie poddam się i będę dalej próbował.
Uważasz zatem, że stać cię na równorzędną walkę w Ekstralidze?
- Nie wiem, jak to będzie w przyszłym roku. Niedługo idę na rozmowy do klubu. Póki co chcę odjechać wszystkie zawody, które zostały mi w bieżącym sezonie. Pewnie w październiku zajmę się myśleniem, co dalej.
Przed wami mecz w Gdańsku. Co powiesz o tamtejszym torze?
- Powiem tak, jeśli motor jest dobrze spasowany, to wszędzie się jedzie dobrze. Jeżeli jednak nie jest spasowany, to pojawiają się pewne problemy. Chcę tam powalczyć, nie jadę tam sobie pojeździć. Zależy mi, żeby zrehabilitować się za ostatni wyjazd do Grudziądza. Nie mogłem kompletnie nic poprawić i byłem naprawdę załamany. Ale zapomniałem już o tym. Postanowiłem, że nawet jak w Gdańsku będzie równie trudny tor, co podczas derbów, to już nie odpuszczę. Albo trzymasz gaz, albo do domu (śmiech).