Stefan Smołka: Złoto w blasku samochodowych reflektorów

"Nie próbuj żyć wiecznie, bo ci się nie uda" - przestrzegał George Bernard Show. Czas leci nieubłaganie. Mamy żużlową jesień. Na wrzesień przypada kilka rocznic.

W tym artykule dowiesz się o:

Pół wieku minęło od pięknej polskiej wiktorii podczas finału drużynowych mistrzostw świata we Wrocławiu, gdzie po raz pierwszy polscy żużlowcy zdobyli złoto, a w ogóle jakikolwiek medal w światowym finale. Tego wiekopomnego dzieła dokonała ekipa w składzie: Marian Kaiser, zdobywający znakomite 10 punktów, Henryk Żyto - 7, Florian Kapała - 6, Mieczysław Połukard - 5 i rezerwowy Stanisław Tkocz - 4 w dwóch startach. Dramatyzm tamtego widowiska, rozgrywanego w końcówce przy zapadających ciemnościach, przy różnych okazjach wielokrotnie podkreślali jego główni aktorzy. - To była pierońsko nerwówa we Wrocławiu - ze swoim z francuska wymawianym "r" komentuje krótko człowiek bez nerwów - Staszek Tkocz. Henryk Żyto w książkowej biografii "Asy żużlowych torów" opowiada: - We Wrocławiu w końcówce było już bardzo ciemno. Można było podjąć decyzję o przerwaniu, ale jednak zawody pojechały dalej, w tych samochodowych światłach. Na początku nie szło mi najlepiej, ale po zmianach w motocyklu była wyraźna poprawa. […] na ostatnie biegi wyjechał Stasiu Tkocz. On miał świetnie opanowaną jazdę po zewnętrznej, gdzie te samochodowe reflektory chyba go trochę popychały - śmieje się Henryk.

- Gdy zagrali Mazurka Dąbrowskiego, po policzkach popłynęły mi łzy - wspomina Henryk Żyto. - To był wielki sukces, wielka radość. Do dziś trudno się nie wzruszać na wspomnienie tych wielu godzin spędzonych na Stadionie Olimpijskim we Wrocławiu, radości kibiców i nas zawodników. I tej scenerii, jak z jakiegoś niesamowitego filmu. Czegoś takiego nie widziałem już nigdy.

Wrocławski Stadion Olimpijski - zanim zapadły ciemności

Niestety, trzech z biało-czerwonych bohaterów tamtych dni już nie żyje. A każdy był postacią niezwykłą, każdy prawdziwą legendą polskiego sportu żużlowego.

Najwcześniej, w 1985 roku, odszedł tragicznie Mieczysław Połukard. Został potrącony przez nieokrzesany żużel, gdy jako trener stał na murawie przy bydgoskim torze, obserwując jazdę swoich wychowanków. Nie mógł uskoczyć przed rozpędzoną maszyną młodego żużlowca, gdyż wcześniej, wskutek wypadku na torze stracił nogę - tak przestał być czynnym zawodnikiem. Tą symboliczną śmiercią "udowodnił", że żużel był całym jego życiem.

Marian Kaiser i Stanisław Tkocz, z tyłu Florian Kapała

Marian Kaiser zmarł poza krajem swojej młodości, na obcej ziemi, którą wybrał jako drugą ojczyznę - w Niemczech. Pod koniec wyczynowej kariery, w wieku lat 34 wyjechał na stałe, wobec ówczesnego obyczaju (bo przecież nie prawa, o elementarnych prawach człowieka nie wspominając) zrobił to nielegalnie, za co obrzucono go błotem i napiętnowano stygmatem zdrajcy.

Młody Mietek Połukard

Obaj, i Połukard i Kaiser mieli pokiereszowane wojną dziecięce lata życia, przerzucani przez los z jednego krańca rozwichrzonej huraganem bezlitosnej historii Polski - na drugi. Obaj okazali się utalentowanymi motocyklistami, przesiąknięci duchem ambitnej rywalizacji sportowej. Poniesieni na fali powojennego boomu czarnego sportu stali się czołowymi asami tej dyscypliny. Obaj stanęli na najwyższym stopniu podium IMP ("Mietek" Połukard w 1954, Marian Kaiser w 1957), obaj - bez większego powodzenia - jako ci pierwsi z Polaków - przecierali szlaki w finałach IMŚ.

Nie żyje również zmarły przed czterema laty Florian Kapała - wielki zawodnik, ceniony trener. Cztery razy był mistrzem Polski indywidualnie w barwach dwóch klubów, z Rawicza i z Rzeszowa. Wtedy, w 1961 roku był najstarszym z reprezentantów, uważanym powszechnie za najlepszego, co zresztą potwierdził w Rzeszowie swoim trzecim tytułem IMP (zdobył jeszcze czwarty - rok później). W finale światowym w Malmoe okazał się siódmym żużlowcem globu. "Florek" był po "Fredzie" Smoczyku drugą polską żużlową gwiazdą światowego formatu.

Młode Żyto - Henryk w latach 60.

Jak trafnej dokonano wówczas selekcji pokazuje fakt, iż wszyscy z wymienionych mają na koncie tytuł IMP. Dokonali tego bowiem, oprócz wymienionych wyżej, również Henryk Żyto jeszcze w barwach Unii Leszno w 1963 roku, tuż przed przejściem do gdańskiego Wybrzeża, a Stanisław Tkocz nawet dwukrotnie, w latach 1958 i 1965. Oni obaj wciąż trzymają się dzielnie, choć zdrowie tu i ówdzie szwankuje. Obaj w pierwszych dniach listopada kończą 75 rok życia. Są tymi ostatnimi z wielkich pionierów wynoszących polski żużel na szczyty.

Oprócz na miarę możliwości pomocnej dłoni, jesteśmy im winni szacunek i pamięć.

Stefan Smołka.

Komentarze (0)