Był rok 1992. Roman Niemyjski, ówczesny główny sponsor klubu żużlowego z Rybnika, postawił przed drużyną jasny cel. Awans do pierwszej ligi. Wtedy bowiem mieliśmy w Polsce tylko dwie klasy rozgrywkowe.
Eugeniusz Skupień, jeden z liderów ROW Rybnik opowiadał mi kiedyś, że Niemyjski przyszedł wówczas do klubu z walizką pełną niemieckich marek, otworzył ją i powiedział, że na kartce wszyscy zawodnicy mają spisać, co potrzebują. Nikt wówczas w to nie wierzył. Człowiek, którego nikt nie znał miał nagle być głównym sponsorem rybnickiego klubu. Niemyjski jednak postawił na swoim i po kapitalnym sezonie, rybniczanie wrócili w szeregi najlepszych. Nie o tym chcę jednak napisać.
W owym okresie w Polsce nastąpiła moda na kontraktowanie zagranicznych zawodników. Wszyscy pamiętają zapewne bitwę Zbigniewa Morawskiego i Romana Niemyjskiego o aktualnego mistrza świata - Jana Osvalda Pedersena. Biedny Duńczyk mało nie zemdlał, kiedy dochodziły do niego wieści, jakie pieniądze chcą zaoferować mu obaj dżentelmeni. Nie myślcie jednak sobie, że byłem tego świadkiem. Wtedy, w 1992 roku miałem dopiero 12 lat. Znam te historię tylko z opowieści. Jako młody chłopak cieszyłem się, że mamy w składzie mistrza świata. Bardziej jednak interesował mnie inny zawodnik. Zawodnik wokół którego nie było tyle medialnego hałasu. Był nim właśnie Billy Hamill.
Każdy fan żużla w latach dziewięćdziesiątych miał specjalny zeszyt, w którym wycinało się zdjęcia zawodników, a na dole strony zostawiało miejsce na autograf. Obowiązkowo po meczu trzeba było iść do parku maszyn, by pozbierać autografy. Dla kibiców w moim wieku nie miało to jednak znaczenia, czy udało się zdobyć podpis od juniora, czy od światowej klasy zawodnika. Liczył się każdy autograf. Jednak zdarzenie, które miało miejsce po jednym z meczów, zapadło na długo w mojej pamięci.
O ile dobrze sobie przypominam, po jednym z majowych spotkań udało się dostać do boksu Billyego Hamilla. Amerykanin chętnie pozował do zdjęć, rozdawał autografy. Miał też dla fanów specjalny prezent. Był to ogromny kalendarz ze zdjęciem. Pamiętam, że załapałem się na ostatni. Ale miałem w ręce najdroższą wtedy dla mnie rzecz na świecie.
Kalendarz ze zdjęciem i autografem Amerykanina wisiał w centralnym miejscu mojego pokoju. Dla tak młodego chłopaka był niczym relikwia. Od tej pory Hamill stał się moim idolem i pozostawał na długie lata. Kolorowe stroje, nietuzinkowe wypowiedzi, oryginalne obszycia motocykli i zawsze uśmiech na twarzy Kalifornijczyka wyróżniały go spośród innych gladiatorów czarnego toru.
Z wielką radością zatem przyjąłem informację, że żywa legenda żużla wraca na szlakę. Kapitalnie będzie znów zobaczyć go na torze, jego znakomite rozegranie pierwszego wirażu, ale także zapierające dech w piersiach akcje pod płotem. Nie ukrywam, że dałbym wiele, by zobaczyć go na torze na żywo...
19 maja na rybnickim torze działacze ROW-u Rybnik organizują po latach przerwy Memoriał Jana Ciszewskiego. Chętnie widziałbym w składzie Billyego Hamilla. Powrót do Rybnika, po równo dwudziestu latach, to zapewne byłoby wzruszające wydarzenie dla wielu kibiców w moim wieku. A sam Amerykanin poczułby się także wyróżniony. Jak sam kiedyś mówił, mimo wielu lat spędzonych w Grudziądzu, gdzieś głęboko w sercu ma i rybnicki team.
Przyjęlibyście zaproszenie na ten turniej, gdyby Billy zechciał w nim wystąpić? Ja z pewnością tak. Do zobaczenia Billy znów na torze...