Gorzowianie już od pierwszego wyścigu dyktowali warunki na torze i w pierwszych pięciu wyścigach zdeklasowali wręcz gospodarzy. To, co stało się na początku spotkania przejdzie z pewnością do niechlubnej historii częstochowskiego klubu. Konia z rzędem temu, kto przewidziałby, że tak jednostronnie potoczą się losy tego pojedynku. - Trzeba pogratulować gościom wygranego meczu. Spodziewaliśmy się, że postawią nam spory opór. Nie myliliśmy się. Byliśmy bardzo skoncentrowani, ale taki jest sport. Gorzowianie prezentują się bardzo dobrze, a do tego są bardzo wyrównanym zespołem. To jest klucz do sukcesu - tłumaczył po meczu szkoleniowiec Lwów, Janusz Stachyra.
Po spotkaniu wiele mówiło się o przygotowaniu częstochowskiego toru. W pierwszych biegach paradoksalnie, to goście czuli się na nim, jak ryba w wodzie. Stachyra odpowiedzialny za przygotowanie toru odpiera jednak zarzuty. - Jeździmy cały czas na takim samym torze i nie doszukiwałbym się w warunkach torowych przyczyn porażki. Nie wyszedł nam mecz i tyle. Trzeba jechać w każdych warunkach. Najlepiej tłumaczyć się torem albo motocyklem. Przegrywaliśmy starty i to była przyczyna. Nikt z zawodników nie miał do mnie pretensji o tor. Przygotowałem taki tor i wszystkim pasował. Każdy przeszedł się po torze. Zresztą, jaki inny tor mógłbym przygotować? Jeżeli pierwszy bieg jest powtarzany trzy razy, to tor musi się trochę przesuszyć. Jedziemy jednak u siebie i trenujemy na tym torze. Rywale bez treningu podjechali pod taśmę i potrafili pojechać. Różnica, co do torów, jakie były na meczu z Bydgoszczą i teraz, to było dosłownie 10%. To żadna różnica - odpowiada Stachyra.
Trener częstochowskiej ekipy podkreślał wagę dobrego wyjścia spod taśmy, która okazała się kluczowa. Zdecydowanie lepiej w tym elemencie żużlowego rzemiosła radzili sobie gorzowianie. Tor jego zdaniem sprzyjał walce. - Tor miał trochę wody w sobie i był przygotowany w taki sposób, aby nadawał się do walki. Jakbyśmy równo zabierali się ze startu, bo nawiązalibyśmy walkę. A tak po pierwszym łuku niemalże wszystko było rozstrzygnięte, bo było 5:1 lub 4:2 dla gości. Jeżeli zawodników nie stać na przeprosiny, to ja przepraszam za ten mecz, ale świat się na nim nie kończy. Gorzowianie mają zdecydowanie wyższy budżet niż częstochowski klub i mają swoje cele. My mamy inne ambicje i na pewno się nie poddamy - dodawał szkoleniowiec Lwów.
W barwach częstochowskiej ekipy w niedziele zadebiutował Kenneth Bjerre, wypożyczony z Betardu Sparty Wrocław w obliczu słabszej dyspozycji Chrisa Harrisa. Duńczyk dwoił się i troił i choć nie zanotował biegowego zwycięstwa, to pozostawił po swojej jeździe niezłe wrażenie. - Kenneth startował z takim, a nie innym numerem z tego względu, że wszystko było dogrywane w ostatniej chwili. Jeśli pola startowe są równe, to wiadomo, że w momencie dobrego wyjścia spod taśmy z pierwszego pola zawodnik nie da się nakryć. Stało się inaczej. Jechał pod numerem dziesiątym za Harrisa, który jechał słabo. Grzesiek Zengota w ostatnich meczach jechał dobrze i stąd takie zestawienie par. Rywale uzupełniali się. Jeśli jeden zawiódł, to drugi zawodnik nadrabiał to. U nas tego nie było i nie można było liczyć jeden na drugiego. Słabo spisali się Mirek Jabłoński i Grzesiek Zengota. Nie mam zamiaru ich tłumaczyć. To do nich należy. Co do Bjerre, to na pewno chciał się pokazać z jak najlepszej strony i liczył na jeszcze większą zdobycz. Jechał jednak dobrze – oceniał Stachyra.
W wyścigach nominowanych zabrakło Daniela Nermarka, który jako pierwszy w szeregach gospodarzy odczarował częstochowski tor. Szwed odczuwa jeszcze skutki upadku z meczu brytyjskiej Elite League. - Daniel jest trochę poobijany. Mecz nie ułożył się po naszej myśli i nie ryzykowaliśmy w ostatnim biegu, bo nie czuł się najlepiej. Nie mam do niego jednak zastrzeżeń. Pojechał na swoim poziomie - kończy Janusz Stachyra.