Dawid Stachyra: Z Lee biła dobroć

Dawid Stachyra nie ukrywa, że nie może pogodzić się ze śmiercią Lee Richardsona. Zawodnik Lubelskiego Węgla KMŻ zapewnia, że Anglik pozostanie na zawsze w jego pamięci.

- Totalnie mnie zamurowało, kiedy się o tym dowiedziałem. Śmierć każdego bliskiego człowieka bardzo mocno nas dotyka. Odszedł nasz żużlowy brat. To człowiek z naszego środowiska, które nie jest przecież zbyt duże i tak naprawdę wszyscy się w nim znamy. Tak samo było z Lee – komentuje tragiczną informację o śmierci Lee Richardsona Dawid Stachyra.

Zawodnik Lubelskiego Węgla nie ukrywa, że w jego głowie pozostanie dużo wspomnień związanych z Lee Richardsonem. - Kiedy byłem juniorem, jeździliśmy przecież razem w Lublinie. Lee był wtedy naszym liderem. Później poznaliśmy się lepiej w Anglii. Nasze kontakty się wzmacniały wraz z upływem czasu. Widywaliśmy się często z powodu Rzeszowa. W ostatnich tygodniach tych spotkań było zresztą bardzo dużo, czy to w Rzeszowie czy w trakcie jakiegoś grilla lub innych spotkań prywatnych. Zdążyliśmy się jeszcze widzieć w czwartek. Zrobiliśmy sobie mały relaks, ale pogadaliśmy też o przełożeniach, sprzęcie i wszystkim innym, co związane z żużlem. Było widać, że Lee jest zaangażowany, gotowy i liczy na dobrą jazdę. Naprawdę się starał. Na koniec życzyliśmy sobie powodzenia. To były te ostatnia słowa i ten ból jest teraz nie do opisania. Wielka tragedia i niestety również w tym przypadku czasu nie cofniemy - wspomina Dawid Stachyra.

Obu zawodników łączyły bliskie relacje. Jak podkreśla Dawid Stachyra, Lee Richardson nie był zawodnikiem, z którym po prostu mijał się w trakcie spotkań ligowych. - Staram się mieć dobry kontakt z większością zawodników. Jesteśmy przecież kolegami z toru i powinniśmy się szanować. Z niektórymi te relacje są bardziej zażyłe, z innymi mniej. Z Lee się jednak naprawdę polubiliśmy. Mam wiele wspomnień związanych z tym zawodnikiem. Nawet wspólne spięcia na torze. Pamiętam, że kiedyś zaliczyliśmy upadek z mojej winy w Rzeszowie. Poszedłem go przeprosić i Lee zachował się wtedy dokładnie w swoim stylu. Z bananem na twarzy powiedział mi, żebym się nie przejmował, bo to przecież żużel. To mówi o nim wszystko. Z Lee po prostu biła dobroć i nie można było go nie lubić. Ta strata jest tym większa - zakończył Stachyra.

Źródło artykułu: