Co i kto zabija żużel oraz żużlowców?
Ubiegła niedziela to był jeden z najczarniejszych dni w historii polskiego i światowego speedwaya. Nie tylko przez tragiczną śmierć Lee Richardsona, ale także przez to, co się zaraz potem wydarzyło w Gorzowie, a co (te niesmaczne przepychanki) mogliśmy zaobserwować na żywo w telewizji. To wstyd na cały świat, że nie potrafimy się zachować w obliczu śmierci, bo dla kogoś ważniejszy jest jakiś mecz! Zresztą, nie tylko my, bo co powiedzieć o pazernych na funty Angolach…?
Jeden z najpoczciwszych dziennikarzy żużlowych (i nie tylko), redaktor naczelny Sportowych Faktów Damian Gapiński zadzwonił do mnie i zaproponował: - Panie Bartku, pana pióro jest ostre i zdecydowane, więc może poczekajmy z pana felietonem o nieszczęściu Richardsona, choćby do pogrzebu tego angielskiego zawodnika, żeby nie zaogniać sytuacji i dodatkowo nie rozdrapywać ran.
Ale ja się tu nie zgadzam z dobrotliwym red. Gapińskim. Jeśli teraz - gdy ta sprawa ciągle jest świeża i kogoś jeszcze obchodzi - nie powiemy sobie do końca, co było złe, nie wyciągniemy wniosków na przyszłość, to w owej przyszłości jeszcze nieraz przyjdzie nam łykać łzy wstydu!
Poczucie przyzwoitości i kwestia wrażliwości
W moim poczuciu przyzwoitości powinno być tak: natychmiast przerwany mecz Stal Gorzów - Falubaz, przełożone najbliższe spotkanie Marmy Rzeszów, odwołana cała poniedziałkowa kolejka ligi brytyjskiej (w końcu to ich zawodnik!) i wtorkowa szwedzka. I to wszystko! Tymczasem Angole i Szwedzi odwołali tylko mecze drużyn, do których Lee był zakontraktowany. Inne spotkania zaś się odbyły! Wyspiarze! A to przecież Wasz zawodnik! Trochę medali dla Was zdobył! Tymczasem, Polsat transmitował bój ligi brytyjskiej, gdzie - owszem - były wspominki o Lee, a polscy komentatorzy Lorek i Fedek pokazywali smutek, robili to wszystko z taktem, ale tak naprawdę, taktu w tym nie mogło być. Bo co? Show must go on? A trup Richardsona wtedy leżał jeszcze we wrocławskiej kostnicy… No cóż, ale angielscy promotorzy chcieli zarobić tych kilka funciaków na biletach!
Przypominam tylko, że z kolei komentatorzy TVP Sport Rafał Darżynkiewcz i Krzysztof Cegielski zachowali się w niedzielę inaczej. I dziś nawet bywają za to przez niektórych cyników krytykowani, że postąpili nieprofesjonalnie. A oni po prostu pokazali swoje człowieczeństwo. Uznali, że wobec takiej tragedii lubuskie derby powinny zostać natychmiast przerwane i z szacunku dla Richardsona nie będą komentowali dalszych, w tych smutnych okolicznościach bezsensownych wyścigów. I wyłączyli swoje mikrofony. Słusznie i pięknie.
Jednak żużlowców, w tym polskich, którzy w poniedziałek i we wtorek wystąpili w Anglii i Szwecji za bardzo nie mogę tu potępić, bo gdyby odmówili jazdy, to pewnie zostaliby ukarani finansowo przez tamtejsze kluby.
Śmierć w regulaminie?
Kto powinien był przerwać lubuskie derby, gdy po siódmym wyścigu dotarła tam tragiczna informacja o śmierci Lee? Panem i zarządcą meczu jest sędzia. I to on powinien był podjąć taką decyzję. Zwłaszcza, kiedy zdecydował się rozegrać 8. bieg, po którym - jak wiemy - spokojnie, regulaminowo można zaliczyć wynik spotkania. Ale arbiter Marek Wojaczek, który znany jest z błyskawicznego wykluczania żużlowców, kiedy jeszcze ich motory nie spadły na tor i często nie raczy nawet spojrzeć na telewizyjną powtórkę, puszczaną w zwolnionym tempie, tym razem nie był już taki zdecydowany. Wręcz umył ręce i decyzję, czy kontynuować derby, pozostawił żużlowcom obu drużyn. I wyszło, jak wyszło. A ja do zawodników mam najmniej pretensji, choć w tej sytuacji w sumie zachowywali się fatalnie. Byłem jednak kiedyś kierownikiem drużyny, menedżerem i wiem, w jakim amoku są jeźdźcy podczas ligowego meczu. Do nich niewiele wtedy dociera. Ich mózgi są nakierowane wyłącznie na dopasowanie sprzętu i na szybki dojazd do pierwszego łuku! Trudno więc od nich wymagać jakiegoś racjonalnego myślenia, a nawet rozumienia zaistniałej sytuacji. Naprawdę!
A działacze? Oni też są w gorączce! W gorączce zwycięstwa za wszelką cenę lub przynajmniej uratowania szans na bonus w rewanżu. Część z nich to oszołomy, a część to cynicy. To jeszcze gorzej.
Mecz w Gorzowie powinien zostać przerwany przez Wojaczka, być może w porozumieniu z prezesem spółki Ekstraliga Ryszardem Kowalskim. Tyle, że Kowalski nie zareagował. Dziś tłumaczy się, że mu regulamin nie pozwalał. A ja przypominam, że kiedy w 2007 roku zginął na torze w Krośnie czeski zawodnik Michał Matula, to wówczas - z tego co wiem - ludzie z GKSŻ przerwali ten mecz i zaliczyli jego wynik, mimo że było dopiero po 6. biegu! A więc, jak się chce, to w słusznej sprawie i w nadzwyczajnej sytuacji można, a nawet trzeba mieć regulamin w dupie. To do Pana, Panie Kowalski i czas już na Pańską dymisję!
Za brak natychmiastowej decyzji Ekstraligi o przerwaniu meczu w Gorzowie, dostała ona burę w mediach od oburzonego sponsora, czyli firmy Enea!
Ja słyszałem i taką poufną wersję, że Kowalski po prostu… nie miał numeru telefonu do Wojaczka, zresztą ten i tak - zgodnie z kolejnym naszym głupawym przepisem - jako sędzia nie może mieć na wieżyczce przy sobie komórki, żeby ewentualnie nie mógł się przez nią dogadać w sprawie… też ewentualnego sprzedania meczu! Nikt nikomu już nie ufa? Taaaaa, polskie regulaminy żużlowe to istny cyrk Monthy Pythona!
Dziś spółka Ekstraliga ma pretensje do TVP Sport, że ta pokazała (już bez dziennikarskiego komentarza) na żywo z parku maszyn cynizm, obłudę i małostkowość niektórych ludzi polskiego żużla. A ja myślę, iż to dobrze, że to wszystko zobaczyliśmy na własne oczy! Może to będzie jakaś nauczka na przyszłość. Może nasze upadłe i skompromitowane środowisko żużlowe będzie teraz bardziej skłonne do głębszej refleksji?
Ale skoro nikt nie umie się zachować w sytuacjach niecodziennych, to może je trzeba jakoś wprowadzić do regulaminów? Owszem, puryści zaraz się oburzą: jak to, zapisywać śmierć w przepisach, to jakby ją wywoływać, jakby jej oczekiwać! Może i tak, ale widać, że u nas bez odpowiedniego zapisu w regulaminie nikt nie potrafi podjąć właściwej decyzji w sytuacji nadzwyczajnej, ekstremalnej.
Korowód hipokrytów?
Hipokryzja (od gr. ὑπόκρισις hypokrisis, udawanie) – fałszywość, dwulicowość, obłuda. Zachowanie lub sposób myślenia i działania charakteryzujący się niespójnością stosowanych zasad moralnych. Udawanie serdeczności, szlachetności, religijności, zazwyczaj po to, by wprowadzić kogoś w błąd co do swych rzeczywistych intencji i czerpać z tego własne korzyści.
Po tragicznej śmierci Richardsona, na fali emocji i powszechnego żalu, Chris Holder natychmiast napisał, że stracił kolegę zapewne przez źle przygotowany tor we Wrocławiu. Hm, "zapewne". A Chris w tym czasie był przecież setki kilometrów od Wrocka. To skąd wie, że tor był zły? I ja pana Holdera od razu zapytam, czy kiedy on był zawodnikiem WTS-u, to na Olimpijskim przygotowywano betonową autostradę?! Nigdy w życiu, ale jakoś wtedy nie jęczał.
Także mój młody przyjaciel, znakomity żużlowiec i przyszły IMŚ, którego tak lubię i któremu tak kibicuję, czyli Maciek Janowski, jak mi podpowiadają (bo nie czytałem), na fejsbuku rzekomo pokusił się o krytyczną uwagę w takim mniej więcej stylu: "gratulacje, róbmy dalej takie przyczepne tory". Rozumiem emocje i żal po stracie kolegi, ale jeśli to prawda, że tak napisałeś Maciusiu, to trochę zdębiałem, gdyż to Ty często tłumaczyłeś dziennikarzom, że pojechałeś w meczu słabiej, bo nawierzchnia była za twarda, a Ty się lepiej czujesz, gdy masz sporo pod koło.
Tekstem o złych torach, acz już bez wskazywania palcem, o które mu chodzi, lansuje się w mediach żelowany Mirek Kowalik. Rozumiem, że za jego trenerskiej kadencji w Poznaniu, tamtejsza nawierzchnia była wyłącznie wzorem dla innych? A ja słyszałem, że poznański tor bywał czasem bardziej crossowy niż żużlowy. I niebezpieczny.
Również trener Marmy Rzeszów, a mój znakomity koleżka Darek Śledź jęknął w mediach, że do końca meczu we Wrocku było niebezpiecznie, o czym świadczą upadki czołowych zawodników. Tyle że Ułamek i Walasek zaraz po swoich wywrotkach powiedzieli dziennikarzom, że wynikały one z tego, iż "za bardzo chcieli i przeszarżowali"! Sam to czytałem.
Czy to nie ten sam Dareczek Śledź, który za trenera Nieścieruka jeździł w Sparcie na niebezpiecznej i dziurawej kopie po jaja, po ośki motoru i po same kaski? Czy wtedy protestował? Coś mnie ominęło? A w Rzeszowie - w tym już także i za kadencji "Rybki" - tor zawsze był równiutki niczym stół? Bo słyszałem, że czasem trzymało tam jak cholera, a leje były niczym po bombie atomowej. Zawodnicy padali jak muchy. I nawet widziałem tam takie mecze. Czy mnie pamięć nie myli, czy to Darek Śledź, kiedy we Wrocławiu robił za asystenta Marka Cieślaka, razem z nim czasem przygotowywał dla rywali taką nawierzchnię - a przynajmniej nie słyszałem, żeby protestował przeciw niej - że np. Protasiewicz i Lindgren (wówczas Falubaz) wysiadali na łukach przez kierownicę? A może się mylę?
Tłumiki, brak próby toru, presja, czyli co zabiło Richardsona?
Richardsona zabił żużel, bo to taki cholerny, niebezpieczny sport. Czasem nie wybacza błędów. To był dopiero trzeci bieg, więc na torze nie było jeszcze kolein i dziur. Nie szukajmy więc dziury akurat tam, gdzie jej nie było! Przypominam, że podczas tego feralnego meczu wyrównano rekord wrocławskiego toru, a inne czasy były słabsze ledwie o ok. 10 procent od owego rekordowego rezultatu. Chyba nie da się tak szybko i sprawnie zasuwać po nierównej, źle przygotowanej nawierzchni! Ona raczej musi być w porządku, żeby zawodnicy łapali tak dobre czasy! Tak mi podpowiada logika i… inni żużlowcy. Wrocławski coach Piotrek Baron mówił mi, że bardzo ciężko, wręcz osobiście, przeżył tragedię Richardsona, lecz nie ma i nie może mieć wyrzutów sumienia, gdyż uważa, że tor był dobrze przygotowany do jazdy. Ja mu wierzę, bo to wrażliwy człowiek. I zapewniam, że piszę to wszystko zgodnie ze swoim sumieniem i swoją wiedzą.
Tyle że chyba prawdą jest, iż wrocławski tor ze swej natury (taka już jego uroda), choćby był najlepiej, najcudowniej przygotowany, to jest przyczepniejszy, bardziej trzyma niż się to wydaje zawodnikom na pierwszy rzut oka, np. podczas spaceru na prezentację. I gdyby była przedmeczowa próba toru, to doświadczony Lee miałby szansę to wyczaić i połapać się, że z wyjścia nie może sobie tak odpuścić motoru, bo może go pociągnąć. Ale "mądrale" z naszej żużlowej centrali oczywiście zlikwidowali próbę toru, a nawet na godzinę przed meczem nie pozwalają już żużlowcom wychodzić na tor! Za to juniorów puszcza się w niewiadome na pierwszy ogień! To chore i jak się okazuje, śmiertelnie niebezpieczne! Ale to przecież nie działacze ryzykują życiem!
Na filmie z wypadku widać, jakby prawy łokieć Richardsona poruszył się do góry, co pewnie oznacza, iż przymknął on gaz, by nie nadziać się na tylne koło Jędrzejaka. Tyle że jakiegoś ostrego hamowania za bardzo nie dostrzegłem. Wielu żużlowców opowiadało mi, że przy tych nowych, trefnych tłumikach, gdy się zamknie przepustnicę, to motor zamiast hamować, czasem dostaje jakiegoś dziwnego dodatkowego szwunku. Prawdopodobnie to było przyczyną głośnej, ubiegłorocznej kraksy Janusza Kołodzieja na GP w Lesznie. Myślę, że nie tylko on przez to leżał i kwiczał.
Czy zauważyliście, jak odważnie, niemal po furiacku na tym pierwszym łuku pojechał Richardson? Zupełnie jak nie on, bo przecież wszyscy uważali go - i słusznie - za żużlowca jeżdżącego bardzo fair. Spokojnie. Nie na wariata. A tu po przegranym starcie natychmiast takim balonem zadał się nieco szerzej, dzięki czemu nabrał tam szybkości. Z wyjścia wyprostował i odpuścił motor, dynamicznie ścinając do krawężnika. Tyle że tam już z przodu był Jędrzejak. A Tomek z racji tego, że cały czas jechał po małej, nie mógł jeszcze się tak napędzić jak Lee. No i na tym pierwszym wyjściu szarżujący Anglik (może lekko go pociągnęło?) zahaczył o tylne koło Jędrzejaka, odbił się od niego i o mało nie zabrał ze sobą jadącego po zewnętrzej Lindgrena. Szwed na szczęście uciekł spod łopaty, za to Lee, niestety, wyleciał ze swej maszyny i niemal czołowo walnął w bandę, i to w miejscu, w którym nie było już bezpiecznego dmuchawca! Bo na prostych, zresztą na życzenie zawodników, nie ma już pneumatyków. Wciągały ich tam bowiem i wywracały.
Taki jest mój ogląd tej sytuacji. Richardson we Wrocku zaszarżował, bo - według mnie - był pod dużą presją (tak, Panie Darku i Pani Marto). W tym sezonie wyraźnie mu w Marmie nie szło. Zawodził. Przecież głośno się mówiło, że gdy długotorowy "Kilokarpi" wyleczy kontuzję, to Lee natychmiast pójdzie w odstawkę, gdyż rzeszowskiego ulubieńca Kuciapy nikt ze składu nie ruszy. Zwłaszcza, że jemu od czasu do czasu zdarzy się nawet wygrać wyścig w Rzeszowie. Do programu na feralny mecz we Wrocku Marma pierwotnie, jak mi podpowiadają, zgłosiła Prokopa, a nie Lee!
Ambitny Richardson, jak ujawniła pani prezes Półtorak - pisał do niej mejle, że przeprasza, iż zawodzi, ale teraz na pewno się poprawi i wreszcie będzie punktował. To właśnie świadczy pod jaką był presją i jak bardzo był zdesperowany. Jak mu zależało.
Ale, ale, z drugiej strony nie można przecież mieć pretensji do szefowej i sponsorki klubu, iż wymaga od swoich żużlowców (i zarazem pracowników) skutecznej i dobrej jazdy! Tak samo trener Śledź ma prawo mobilizować podopiecznych. Każdy chce wygrywać i zresztą musi, jeśli zamierza pozostać na żużlowej powierzchni. A czyż kibice nie mają prawa do radości ze zwycięstw ukochanej drużyny? Mają. I tego wymagają od swoich idoli. Czasem może tylko zbyt obcesowo i bezwzględnie.
Generalnie to wina tego, że kiedy na początku lat 90. do polskiego speedwaya weszły duże pieniądze, to od razu stał się on wojną wszystkich z wszystkimi. Skończył się piknik i rodzinny sport. I dziś każdy jest nastawiony na sukces za wszelką cenę! Presja jest ogromna. I zbiera na torach śmiertelne żniwo.
Za swoje słabe tegoroczne występy Lee był krytykowany nie tylko w Rzeszowie. Sam zażartowałem w felietonie, że może trochę racji mieli kiedyś toruńscy kibole, kiedy na specjalnym transparencie bardzo złośliwie i nieelegancko nazwali go "Pussy". Że niby na torze taki mięczak z niego. I teraz jest mi głupio oraz niezręcznie. Sorry Lee, a piszę to w swoim i innych imieniu. Tylko, co te "sorry" zmieni? No, i jak tu uprawiać rzetelne, prawdziwe dziennikarstwo bez możliwości skrytykowania kogoś za kiepską robotę? Po prostu nie da się i już! Do tego felieton polega przecież na pewnej uszczypliwości i przerysowaniu! Nie ja wymyśliłem te reguły! Na swoje usprawiedliwienie mam tylko to, że sam wsiadam na żużlowy motor i jeżdżę na treningach, więc może mnie (mnie akurat za karę) spotkać to samo, co spotkało Lee.
I nie dajcie posłuchu różnym sensatom, że opieka medyczna źle zadziałała tuż po wypadku Anglika. Nie znam się, ale nie sądzę i nie wierzę w to. Akurat regulaminy medyczne są w polskim żużlu bardzo restrykcyjne i wymagające. Tyle że nikt nie ma rentgena czy tomografu w oczach. Trzeba zaś pacjenta należycie opatrzyć przed podróżą do szpitala. To zawsze trochę trwa. Ktoś obliczył, że Richardson trafił do placówki przy ul. Traugutta po ok. 20 minutach. Czyli szybko. Niestety, i tak nie udało się go uratować. Smutek.
Brak próby toru, nowe, dziwnie zachowujące się tłumiki, ogromna presja - jak sądzę - mają swój wpływ na bezpieczeństwo, ale tak naprawdę, sympatycznego Lee Richardsona zabił pech (jak słusznie tym razem zauważył Marek Cieślak), no i żużel! Ja dokładnie w tym samym miejscu, mimo że jechałem sporo wolniej, to jednak kiedyś połamałem doszczętnie motocykl, odbiłem się od płotu i żyję! Taaaak, Lee zdecydowanie miał pecha, jak i 331 ofiar niebezpiecznego speedwaya przed nim. I przypominam, że ginęli oni na torach twardych i śliskich oraz przyczepnych i nierównych. Na różnych. Nie ma reguły! Oczywiście, jestem przeciwny preparatorom niebezpiecznych nawierzchni, bo tacy u nas (ale nie tylko u nas) nie są rzadkością, ale przestrzegam przed wylewaniem dziecka z kąpielą i nastawianiem się wyłącznie na betony. Raz, że niszczą widowiskowość, a dwa, że na takiej ślizgawicy żużlowca łatwo może obrócić, a wtedy mogą wpaść na niego rywale jadący z tyłu. W zeszłym roku pod koła kolegi wywrócił się adept w Gnieźnie. Nie przeżył. A tam przecież było twardo!
Tych ofiar żużla może być więcej niż podają oficjalne statystyki. Z tego co wiem (ale nigdy nie udało mi się tych informacji potwierdzić w jakichś oficjalnych źródłach), to drugi śmiertelny wypadek na wrocławskim torze. Wieki temu opowiadał mi ojciec byłego zawodnika Sparty Krzyśka Zabawy i mechanik tego klubu, że w latach historycznych (bodaj 50.), kiedy brylował jeszcze Kupczyński, na treningu podpuszczono pewnego szkółkowicza, który się wywrócił i po kilku dniach zmarł w szpitalu. Papa Krzyśka pokazywał mi zdjęcia z pogrzebu owego szkółkowicza. Na trumnie położono mu starodawny kask. Teraz Lee Richardson. Cholerny czarny sport!
A gdyby zginął polski drugoligowy junior?
Mam jeszcze inne wątpliwości i przemyślenia. Owszem, należy uszanować tragedię Lee i trzeba pomóc jego osieroconej rodzinie. Bez dwóch zdań. Tylko niekoniecznie trzeba z tego robić taką ponurą szopkę, jak z Madzią z Sosnowca. A my mamy do tego skłonności. Tak szczerze z ręką na sercu odpowiedzmy sobie na pytanie, czy taka byłaby u nas narodowa histeria, gdyby w meczu żużlowym zabił się jakiś raczkujący polski drugoligowy junior? A to inny człowiek? Taki sam, tyle że mniej znany, więc jego dramat już nie robi takiego wrażenia, nie można się przy nim wykazać, ani podlansować.
Już, już ma być u nas utworzony fundusz pomocy wdowie po Lee i ich dzieciom. I dobrze, sam coś dołożę, ale tak przy okazji: czy istnieje taki stały, sprawnie funkcjonujący fundusz pomocy dla polskich, poszkodowanych w wypadkach, żużlowców i ich rodzin?
Drogi Lee, nie poznaliśmy się osobiście, ale wiem od innych, że byłeś Sympatycznym Człowiekiem i Żużlowcem jeżdżącym fair. Będziemy pamiętać. Spoczywaj w spokoju!
Bartłomiej Czekański
PS I Rozumiem, że prokuratura z mocy prawa musi się zająć wyjaśnianiem tego wypadku, ale uważam, iż jest to raczej tak samo bezprzedmiotowe, jak np. dochodzenie w sprawie śmierci załogi na odcinku specjalnym w rajdach samochodowych. Że co, złamali przepisy ruchu drogowego na zamkniętym OS-ie? Niech jednak prokuratorzy wykonują swoją robotę i wyjaśniają.
PS II Do wątku Kasi Jancarz , czy zachowania niektórych kibiców, działaczy i zawodników Falubazu oraz Stali Gorzów w trakcie lubuskich derbów, zgodnie z radą red. Gapińskiego powrócę już po pogrzebie Lee, gdy emocje nieco opadną. W każdym razie, dla mnie obie lubuskie strony są siebie warte.
PS III Uwaga! Jeżeli chcesz trenować w grupie tzw. żużlowców nieprofesjonalnych we Wrocławiu, to się zgłoś. Wymagany jest własny sprzęt od A do Z oraz przepisowe badania lekarskie i ubezpieczenie. Jeździmy na swój koszt i im więcej będzie chętnych, tym składkowe treningi na Stadionie Olimpijskim będą mniej każdego kosztowały. Treningi przypuszczalnie (w przyszłym tygodniu to doprecyzujemy) będą się odbywały w środy w godz. 16-18, a w gorących miesiącach letnich w godz. 17-19. Właśnie negocjujemy z Towarzystwem Miłośników Sportu Motorowego "Sparta" zasłużonych działaczy tj. mecenasa Andrzeja Malickiego oraz Lucjana Korszka, żeby swoją opieką objęli tę grupę żużlowców nieprofesjonalnych. Liczymy też na pomoc miasta, które jest właścicielem Stadionu Olimpijskiego, żeby wypożyczało nam tor na treningi. Grupa chce ściśle współpracować także z ligowym WTS-em i propagować jego mecze. Moje treningi zaś (wzorem jazd Blanika) będą filmowane przez Piotrka Filipka i pokazywane na Sportowych Faktach. Będzie się działo! (Bartek Czekański)
Odnosnie derbow - wstyd jak cholera.