Piotr Dym dla SportoweFakty.pl: To jedno wielkie kłamstwo!

Piotr Dym zdecydowanie zaprzecza słowom menedżerki Krzysztofa Pecyny. Jak tłumaczy, jego brat nie mógł pobić zawodnika Kolejarza Opole, ponieważ pojawił się na meczu dopiero w okolicach 12 wyścigu.

Jarosław Galewski
Jarosław Galewski

O zarzutach menedżerki Krzysztofa Pecyny pisaliśmy już wcześniej. Wywołały one bardzo wiele kontrowersji. Patrycja Smętek w rozmowie ze SportoweFakty.pl zasugerowała, że przed początkiem spotkania w busie Krzysztofa Pecyny pojawiła się żona Piotra Dyma. Taka sytuacja rzeczywiście miała miejsce, jednak wersja wydarzeń drugiej strony jest nieco inna. - Owszem, przyjechałam na stadion i szukałam Krzysztofa Pecyny. Siedział w busie ze swoją menedżerką. Zapukałam, przedstawiłam się i podałam jej rękę. Podziękowałam, że nie muszę jeździć dziś z moim mężem na wózku inwalidzkim, że nie mają pojęcia, co przeżyłam tydzień temu wraz z moim dzieckiem. Po tym się pożegnałam i zamknęłam drzwi. Wszystko powiedziałam bardzo spokojnie, nie krzyczałam, ponieważ nie jestem jakąś niewychowaną osobą. Najbardziej chodziło mi o to, że przeżyłam coś strasznego, a tego człowieka nie było stać na jedno słowo: przepraszam. Chodzi tylko i wyłącznie o to. Teraz jestem jeszcze przez kogoś obsmarowywana. Opowiadanie historii, że Piotr kogoś straszył jest już w ogóle niedorzeczne. Mój mąż nie miał w ogóle ochoty rozmawiać z Krzysztofem Pecyną. Nie życzyłam nikomu utraty zdrowia, a ktoś to obrócił, że chcę dla kogoś tragedii na torze. Nigdy czegoś takiego nie powiedziałam, bo takich rzeczy się po prostu nie mówi – powiedziała naszemu portalowi żona Piotra Dyma.

Głos zabrał również sam zawodnik, który odniósł się do zarzutów kierowanych w stronę jego brata, który miał uczestniczyć w pobiciu Krzysztofa Pecyny. - To jedno wielkie kłamstwo. Nic takiego nie miało miejsca, bo mieć nie mogło – powiedział stanowczo Dym. - Mojego brata na tym meczu praktycznie nie było. Przyjechał prosto z Chorwacji i wjeżdżał dopiero na 12 bieg na stadion. To zresztą pewnie będzie można udowodnić za pomocą kamer. Wjazd nastąpił bramą od tyłu, w tym samym miejscu wpuszcza się kibiców na stadion - wyjaśnił Dym.

- Cała ta historia to bzdury i kłamstwa. Goście z Opola od początku szukali jakiegoś zamieszania. Robili to nawet przy torze. Chcieli za wszelką cenę w jakiś sposób zdyskwalifikować Rawicz. A co do mojej żony, to do Krzysztofa odnosiła się bardzo inteligentnie. Smutne w tym wszystkim jest coś innego. Krzysztof wypowiadał się, że nie spowodował mojego upadku i nie czuje się winny, a sędzia go pokrzywdził. Ja tego wszystkiego słuchałem i powiem szczerze, że czułem się bardziej pokrzywdzony. W tej chwili się leczę, muszę to robić prywatnie, ale nie chodzi w tym wszystkim już o pieniądze, które muszę wydać. Gdyby to zdarzyło się w ferworze walki, ale Krzysztof Pecyna wjechał we mnie od tyłu. Mógł przyjść i przeprosić i wszystko byłoby jasne i załatwione. Niestety, tak się nie stało i ma miejsce jakaś absurdalna historia, która trwa do tej pory - powiedział na zakończenie Piotr Dym.

Do całej sprawy będziemy jeszcze wracać.

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×