Powiadają, że stara miłość nie rdzewieje. I chyba mają rację. Ponad 8 lat w Australii, bardzo mało żużla na żywo, a ja jakoś wciąż śledzę czy to Sportowe Fakty, czy fora dyskusyjne o żużlu, czy wreszcie oglądam cale mecze w internecie. I choć sportu żużlowego mam naprawdę dość i nie chcę być tak blisko, jak byłem za czasów pracy w radiu w Rzeszowie, to dałem się namówić redakcji Sportowych Faktów na cykliczne teksty Okiem Kangura. Ot taka chwila rozrywki w wolnym czasie, żeby trochę się wyluzować po codziennych obowiązkach.
Powrót do korzeni
Jako że wychowałem się w Rzeszowie, to i wyniki tego zespołu śledzę z uwagą. Z mniejszą niż w przeszłości, ale wciąż ciekawi mnie, jak sobie radzą. Przyznaję, że pod względem sportowym od wielu lat nic w Rzeszowie się nie zmieniło. Przeciętna drużyna, kołatająca się gdzieś na pograniczu pierwszej i drugiej ligi (czy jak to teraz się nazywa – ekstraligi i 1 ligi), która co roku ma wielkie nadzieje i co roku na owych nadziejach się kończy. Ileż to razy już budowano zespół, który miał odegrać czołową rolę w lidze, a potem kończyło się na obronie ligowego bytu bądź tez degradacji. Szczególnie przypomina mi się tu rok 1996, gdy kupiono Grzegorza Rempałę i Marka Kępę. Miał być medal, a zaczęło się od serii porażek (siedmiu, jeśli dobrze pamiętam). Poza Brianem Andersenem i wspomnianym Rempałą większość drużyny zawodziła i potem do ostatniej kolejki walczyła o utrzymanie ligowego bytu. Ostatecznie się to udało, dzięki zwycięstwu w Tarnowie, do którego przyczyniła się choroba Mirosława Cierniaka. Było i parę innych rozczarowujących sezonów. W 1999 roku Stal broniła brązowego medalu, miała za trenera Marka Cieślaka, a zamiast walczyć o wyższe cele, spadła z ligi. Nieco później, bo w 2006 roku Marta Półtorak zbudowała świetny team z Nicki Pedersenem i Rune Holtą na czele. I znów - zamiast medali była walka o utrzymanie. W 2008 co prawda odszedł Pedersen, ale miał zastąpić go Bjerre. Do tego doszedł Zagar, pewnymi punktami wydawali się Nicholls i Watt, a Lampart i Vaculik mieli stanowić silną parę juniorską. Efekt był żałosny – spadek po przegranych barażach z Gdańskiem, drużyna w rozsypce. Takich przykładów można by mnożyć sporo w przypadku rzeszowskiego żużla. Tak wyglądał niemal każdy sezon, który drużyna spędziła w najwyższej klasie rozgrywek od ponad 30 lat. Trudno chyba nazwać to czymś zadowalającym, prawda?
Miało być inaczej
W sezonie 2012 znów miało być inaczej. Sama Marta Półtorak w jednej z wypowiedzi stwierdziła niedawno, ze gdyby ktoś przed sezonem powiedział jej, ze sezon skończy się tak jak skończył, nie uwierzyłaby. To milo widzieć, ż0e kobieta wierzy w swoją drużynę, nawet jeśli wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały na to, że nie ma prawa się stać to, na co miała nadzieje. A przynajmniej nie z mojego punktu widzenia. Pierwsze co uderzało już przed sezonem 2012 to słabiutka druga linia w osobie Kuciapy i nie pokazującego nic specjalnego w sezonie 2011 Richardsona. Kylmaekorpi był chyba sporą nadzieją przed sezonem i gdyby nie nieszczęśliwy wypadek Lee we Wrocławiu, pewnie byłaby walka w składzie pomiędzy wspomniana trójka. Ale jak pokazał sezon, Joonas poza dwoma meczami, nie był ową solidną drugą linią. Nie oszukujmy się – rozczarował. Zeszły sezon choćby w Elitserien pokazał, że może rywalizować z najlepszymi jak równy z równym. W Polsce nic takiego nie miało miejsca, a w komentarzach czytało się, że nie posiadał on odpowiednio przygotowanego sprzętu. Pozytywne zaskoczenie w postaci lepszej niż oczekiwano jazdy Walaska i Sówki oraz solidnej postawy Okoniewskiego. Z drugiej strony wyraźnie starzejący się Jason Crump, który coraz mniej przypomina "zwierzaka", jak to ktoś swego czasu go nazwał. Efekt jest jaki jest – siódme miejsce w tabeli i kolejny sezon straconych nadziei. Jeśli dobrze pamiętam, przed sezonem typowałem albo piąte, albo szóste w którejś z internetowych dyskusji. I pewnie w moje typowanie Marta Półtorak przed sezonem też by nie uwierzyła.
Gdzie są przyczyny?
No właśnie… od tylu lat Rzeszowowi nie udaje się zrealizowanie celu, jakim jest stworzenie czołowej polskiej drużyny. Van Pur w 1998 to jednorazowy wyskok, a w medalu pomogły manewry Marka Cieślaka z zastępowaniem juniorów przez rezerwowych seniorów i absencja Leigh Adamsa w meczu o trzecie miejsce w Rzeszowie. Wynik z 2007 trochę przypadkowy, trochę szczęśliwy. Dlaczego na przykład od lat Leszno, Toruń, Zielona Góra potrafią się zakręcić koło czołowej czwórki, nawet bez rewelacyjnego składu, a Rzeszów nie? Być może problem jest bardzo złożony i każdy się do tego jakoś przyczynia? Z wieloma decyzjami Marty Półtorak się nie zgadzam, choć darzę ją szacunkiem, bo wiem, w jakie bagno się wpakowała. Mam tu na myśli żużel ogólnie, a nie konkretnie ten rzeszowski. Może to od jej decyzji należy rozpocząć całą analizę? Trener Śledź nie jest wymarzonym trenerem? Pewnie nie jest. I tak z mojego punktu widzenia taktykiem też najlepszym nie jest, jeśli nie zmienia zawodnika po dwóch zerach z rzędu. Że tor inny na zawodach niż na treningu? Też to słyszeliśmy i to wiele razy przez te 30 lat. Tylko że Rzeszów nie jest jedynym klubem, który ma takie problemy. Myślicie, ze wspomniane przeze mnie Toruń, Leszno czy Zielona Góra takich nie miewają? Oczywiście. A jednak jadą dalej i potrafią trzymać dobry poziom.
Z perspektywy 30 lat w drużynie z Rzeszowa uderza mnie kilka rzeczy. Po pierwsze - mizeria w meczach wyjazdowych. Czy wiecie, że wygrana z Włókniarzem na wyjeździe w 2012 roku była pierwsza od 22 lat wygraną na wyjeździe w najwyższej klasie rozgrywek z drużyną, która po sezonie nie spadła ligę niżej? Niewiarygodne, ale prawdziwe. Ostatnia taka wygrana miała miejsce w 1990 roku na torze w Gorzowie. Potem było parę wygranych w najwyższej klasie rozgrywek, ale ze spadkowiczami: Gdańsk w 1992, Lublin w 1995, Tarnów w 1996, Wrocław w 1997, Ostrów w 1998, Rybnik w 2006, Bydgoszcz w 2007, Tarnów w 2008. Nie da się być czołową druzyną w kraju, jak się nie wygrywa na wyjazdach. Druga sprawa – od lat już słaba druga linia. U siebie jeszcze jakoś jadą, ale na wyjazdach jest katastrofa. Przypomnijcie sobie takie nazwiska jak Krzysztof Nurzyński, Janusz Ślączka, Piotr Podrzycki, Piotr Winiarz, Rafał Trojanowski, Rafał Wilk, Georgi Petranow czy tez nieco później Dariusz Śledź, Paweł Miesiąc, Tomek Rempała, Scott Nicholls, Chris Harris czy wreszcie wspominani tu już Maciej Kuciapa, Lee Richardson i Joonas Kylmaekorpi. Zbyt wielu dobrych wyjazdowych meczów ci panowie nie zaliczyli w najwyższej klasie rozgrywek. To zwykle ich punktów brakowało, by tych zwycięstw było więcej. Mało tego – punkty często robili u siebie na słabszych rywalach, a z mocniejszymi wozili ogony. Stąd spora również liczba porażek na własnym torze. Od wspomnianego 1990 roku w każdym sezonie w najwyższej klasie rozgrywek była przynajmniej jedna porażka u siebie, a w kilku sezonach jak 1996, 1999 czy 2008 było ich naprawdę sporo.
Może wiec warto przeanalizować nieco historii i zastanowić się, dlaczego ta sama sytuacja powtarza się niemal co roku od 30 lat? Może to kwestia rzeszowskiego toru, może jego przygotowania, może podejścia zawodników, może błędów kierownictwa drużyny, a może jeszcze coś innego? Wiara w sukces Marty Półtorak to za mało, aby ten sukces osiągnąć. Potrzeba porządnie zbudowanej drużyny, ciężkiej pracy wszystkich – od zawodników, poprzez trenera, działaczy, porządkowych, a na toromistrzu skończywszy. I tylko poprzez dogłębną analizę tego, co działo się w poprzednich latach, można problem rozwiązać. Popatrzcie na taki Tarnów – z perspektywy historii podobna drużyna jak Rzeszów. Kołatała się między ligami, aż w końcu udało się stworzyć lepsze czasy. I popatrzcie – jest trener, jest silny, wyrównany skład, są wyjazdowe zwycięstwa i wreszcie – jest wynik. Bo Tarnów dobre wyniki ma mniej więcej od 2004 roku, z lekkimi przerwami (sezon 2008 i 2011).
Koniec sezonu - co dalej?
Jeszcze dobrze nie ucichły motocykle, a tu już sensacyjne doniesienia. Tu Hampel, tam Nicki Pedersen, jeszcze gdzieś indziej Tomasz Gollob. Jak zwykle. W zeszłym roku był Janowski, Pawliccy, było parę innych mocnych nazwisk. Skończyło się na rozmowach z Bublem i zatykaniu dziur w składzie. A co będzie teraz? Oby nie było tak, że nasłuchamy się najpierw o wielkich podbojach transferowych, a skończy się np. na dojściu kogoś pokroju Davida Ruuda czy Dennisa Anderssona, powrocie Dawida Lamparta (bo w Tarnowie chyba nie są nim zachwyceni) i na kolejnym sezonie Macieja Kuciapy, który będzie się żalił, że "nie jest łatwo" oraz "mam problem ze sprzętem" i znów będzie wokół krytykowany. Rzeszowianie – zamiast buńczucznych zapowiedzi lepiej usiądźcie, przeanalizujcie błędy (również te, które doprowadziły do problemów, które powyżej opisałem) i zacznijcie wyciągać wnioski. Inaczej za rok znów ktoś powie "A mialo byc tak pięknie", a Marta Półtorak znów stwierdzi, że "gdyby ktoś przed sezonem powiedział, że tak to się skończy, nie uwierzyłaby".
Dominik Janusz