- Regulamin w sporcie żużlowym nie jest pisany po to, by ulepszać tę dyscyplinę sportu, tylko przeciwko komuś. Dla działaczy nie najważniejszy jest interes żużla, ale korzyści płynące dla własnego klubu. Tworzy się ponad 300-stronnicowy regulamin, żeby później ktoś wyszukiwał jakieś kruczki i w ten sposób ogrywał rywala - nie kryje oburzenia w rozmowie ze SportoweFakty.pl wydarzeniami z Torunia Rafał Darżynkiewicz.
Najbardziej żal w tym wszystkim kibiców, zarówno tych, którzy przyszli na stadion w Toruniu, a także fanów czarnego sportu przed telewizorami. - Spada frekwencja na meczach żużlowych. A co się robi? Takimi decyzjami, jak ta w Toruniu, wypędza się kibiców ze stadionów - uważa komentator TVP Sport, który podkreśla, że kibice przyszli oglądać widowisko, a nie zwycięstwo swojej drużyny na podstawie skomplikowanego regulaminu.
Polski żużel kontrowersjami z Torunia sięgnął chyba granicy absurdu. Pytanie tylko, czy ta sytuacja czegoś nauczy żużlowych decydentów? - Przecież nie pierwszy raz mamy kontrowersyjna sytuację z regulaminem sportu żużlowego. Wcześniej chodziło o żółte linie w parkingu o wychodzenie zawodników na tor. Komu przeszkadzało to, co obowiązywało przez lata, czyli możliwość spóźnienia się żużlowca na zawody i dołączenia do meczu w trakcie jego trwania? Kiedyś przecież zawodnik mógł się spóźnić i jechać od drugiej czy trzeciej serii startów? Po co, ktoś to zmieniał? Komu to przeszkadzało? - zastanawia się Darżynkiewicz.
Być może dojdzie do powtórki półfinału Enea Ekstraligi w Toruniu, co oczywiście byłoby dobre dla ducha sportu. Niesmak i wielki wstyd dla żużla jednak pozostanie. - Nie pierwszy raz obserwujemy antyreklamę żużla. Co zrobić? Jeśli zmienia się w kółko regulamin, tworząc tak zagmatwane przepisy doszło do sytuacji, że ktoś w końcu się w tym wszystkim zagubił i nie potrafił poprawnie zinterpretować tego, co tam jest napisane - kończy Darżynkiewicz.