Andrzej Matkowski: Przed sezonem po raz pierwszy w karierze zmieniłeś barwy klubowe. Nie obawiałeś się takiego kroku?
Damian Adamczak: - Obawiać się raczej nie miałem czego. Robiłem to z nadzieją, że będzie lepiej, bo gorzej już chyba być nie mogło.
W Łodzi otrzymałeś możliwość regularnych startów i to wykorzystałeś. Decyzja o podpisaniu tam kontraktu okazała się słuszna?
- Najważniejsze były dla mnie regularne starty i one w końcu zaowocowały. W Bydgoszczy startowałem jedynie kiedy ktoś miał kontuzję. A ja zawsze wierzyłem, że jeśli otrzymam szansę regularnych startów, to w końcu ustabilizuję swoją formę i zacznę regularnie zdobywać punkty. Co by się nie działo, i tak nie zmieniłbym swojej decyzji.
Jak zostałeś przyjęty w nowej drużynie przez kolegów i kierownictwo klubu?
- W Łodzi byłem w końcu potraktowany jak ktoś, kto jest potrzebny, a nie tylko junior, który jest w razie czego. Tam nie było praktycznie osoby, która by nie przyszła do mnie i porozmawiała. Każdy mi pomagał, wspierał. Jestem bardzo zadowolony, bo spotkałem tam wyjątkowych ludzi.
Po wielu meczach można było przeczytać dobre opinie na twój temat wygłaszane przez głównego sponsora klubu pana Skrzydlewskiego. To chyba przyjemne uczucie czytać tak pochlebne opinie?
- Jest to naprawdę miłe, kiedy ktoś potrafi docenić moją jazdę. Wcześniej zdarzały się osoby, które mi pogratulowały, ale czasami miałem wrażenie, że robią to, bo tak wypada. W Łodzi, w nowym dla mnie środowisku, czasami było mi aż głupio, bo tyle osób przychodziło, gratulowało, zapewniało o wsparciu. Byłem tam traktowany naprawdę wspaniale i bardzo miło było usłyszeć od tych ludzi tak miłe słowa. Przy okazji chciałbym bardzo serdecznie podziękować panu Skrzydlewskiemu i całemu klubowi za ogromne wsparcie, jakiego mi udzielili!
Wydaje się, że w Łodzi zadomowiłeś się na dobre. Czy chciałbyś pozostać w drużynie Orła na kolejny sezon?
- Na razie jeszcze o tym nie myślę, bo chcę dojechać do końca tego sezonu. Jednak łódzkiemu klubowi nie mam absolutnie nic do zarzucenia, więc zobaczymy, jak się sprawy potoczą. Na pewno Łódź i tamtejsi ludzie bardzo mi pasują. W nowym środowisku odżyłem, bo w Polonii byłem traktowany jak ktoś ze szkółki. W Łodzi byłem traktowany jak lider zespołu i nawet czasami się dziwiłem, że to inni zawodnicy przychodzą do mnie po radę. Było to niezwykle miłe uczucie. W Łodzi nie ma żadnych gwiazd, każdy jest równo traktowany, z każdym można porozmawiać.
Twoje dobre występy i promowanie Łodzi zostały pod koniec sezonu docenione przez władze miasta, które wsparły ciebie finansowo. To dosyć niespodziewana sytuacja ...
- Z całego serca dziękuję i władzom miasta, i klubowi, bo te pieniążki się bardzo przydadzą, szczególnie w kontekście czekającego mnie wyjazdu do Argentyny. Całą otrzymaną kwotę przeznaczę właśnie na ten cel, bo nie ma innej opcji. Jest to niezwykle miłe uczucie, kiedy ktoś potrafi mnie zauważyć i docenić. Nigdy nie miałem takiej sytuacji, dlatego tym bardziej chciałbym serdecznie podziękować!
Poza dobrymi występami w meczach ligowych, świetnie spisałeś się w Indywidualnych Mistrzostwach Świata Juniorów, awansując do cyklu finałów. Spodziewałeś się tego przed sezonem?
- To nie było nawet moim marzeniem! Wiadomo, że jakieś założenia i cele postawiłem sobie przed sezonem, bo mam swoje ambicje. Jednak nie wierzyłem, że dostanę się do cyklu finałów Mistrzostw Świata Juniorów. W tym roku naprawdę nie mam czego żałować, bo awansowałem we wszystkich eliminacjach, w których startowałem. Na pewno jest to dla mnie wielki sukces.
W turniejach finałowych startujesz ze zmiennym szczęściem. Mimo wszystko to chyba znakomite doświadczenie dla młodego zawodnika?
- Wiadomo, że miło by było powalczyć o czołowe miejsca. Dla mnie w większości były to zupełnie nowe tory, więc bardziej skupiałem się na dobrej jeździe, niż na ściganiu z rywalami. Nie jeździłem dotąd za dużo na torach za granicą, dlatego dla mnie każdy kolejny start to była dobra nauka. Jestem takim zawodnikiem, że muszę trochę pojeździć, żeby opanować dany tor.
Ostatnie dwa turnieje finałowe mają odbyć się w dalekiej Argentynie. Co sądzisz o tym pomyśle? Czy nie jest to zbyt uciążliwe dla zawodników młodzieżowych?
- Na początku każdy się cieszył z możliwości wyjazdu do Argentyny, bo to jest duża atrakcja. Później jednak okazało się, że będziemy musieli sami ponieść spore nakłady finansowe. Podczas jednego z finałów w Anglii doszło już niemal do protestu zawodników, bo wiadomo, że ja też wolałbym te środki zainwestować na przyszły sezon, niż jechać tam, skoro i tak nie walczę o czołowe miejsca. Plus tego wyjazdu jest taki, że będziemy mogli zwiedzić miejsca, w które normalnie pewnie nigdy byśmy nie pojechali. Będzie też okazja do spędzenia części wakacji, choć bardzo kosztownych.
Na koniec sezonu przytrafiła się tobie pechowa kontuzja łopatki. Jak przebiega leczenie i kiedy przewidujesz swój powrót na tor?
- Wiadomo, że lekarze podają zawsze dłuższy okres rehabilitacji, bo chcą dla nas dobrze, ale my patrzymy na to pod kątem jak najszybszego wyjazdu na tor. Lekarz, który mnie opatrywał mówił, że czekają mnie cztery tygodnie w gipsie, bo uszkodzenia łopatki były dosyć poważne. W Bydgoszczy skonsultowałem się z doktorem Stenclem, któremu przy okazji bardzo dziękuję za pomoc. Teraz czeka mnie odpoczynek i odpowiednia dieta, która pomoże w zroście kości. Myślę, że za około trzy tygodnie spróbuję wyjechać na tor. Na pewno na finał w Pardubicach chciałbym być gotowy - planuję przejechać tutaj jakiś trening i pojechać do Czech.
[b]W imieniu swoim i czytelników życzę więc szybkiego powrotu do zdrowia i na żużlowe tory!
[/b]