Jarosław Handke: Jak może pan podsumować jazdę swoich podopiecznych we wtorkowym finale Ligi Juniorów?
Czesław Czernicki: Uważam, że nasi zawodnicy pojechali dobrze. Nie popadamy w samouwielbienie, czy w samozachwyt, ale cieszę się, że ta rywalizacja między naszymi juniorami odbywa się w bardzo sportowej atmosferze, w duchu typowo olimpijskim. Zresztą na odprawie przed zawodami powiedziałem o tym chłopakom. W biegu z Celmerem i Janowskim dużo mógł zdziałać Adaś Kajoch, który miał dobre rozegranie pierwszego łuku, później popełnił jednak błąd i sporo na tym stracił. Co do Przemka, to ma on prawo jeszcze robić błędy. Lepiej iść krok po kroczku i wspinać się wzwyż, niż spadać gwałtownie z wysokiego stopnia w dół. Brakuje mu jeszcze trochę koncentracji, samokontroli i samooceny bezpośrednio przed startem. Jest trochę zbyt wiele takiego bałaganu i rozgardiaszu, ale z biegu na bieg to przechodzi. Przemek dość szybko osiągnął wysoki poziom i wszedł na wyżyny, potwierdzeniem czego są jego zwycięstwa nad Mateuszem Szczepaniakiem czy Grzesiem Zengotą, a jest to przecież absolutna czołówka polskich juniorów. Ogólnie chłopacy pojechali dobrze, dla Adama były to pierwsze zawody po przerwie.
We wtorek lepszy od Przemka Pawlickiego okazał się Maciek Janowski. Którego z tych zawodników uważa pan za lepszego na chwilę obecną i którego typuje pan na lepszego żużlowca?
- Dla dobra obydwóch młodych chłopców, nie powinniśmy o tym mówić. Akurat Maciek Janowski licencję zdał w zeszłym sezonie, natomiast Przemek Pawlicki w obecnym. Wychodzi rok czasu, który zaprocentował na korzyść Macieja. Zobaczmy na jakim pułapie był Maciek kilka tygodni po zdaniu licencji i na jakim pułapie jest Przemek w tym samym momencie swej kariery. Nie ma sensu rozrzucać parasoli z hurraoptymizmu, przed tymi zawodnikami przy pokornej pracy dopiero chwała i dostąpienie zaszczytów.
W czwartkowy wieczór na stadionie przy ulicy Wrocławskiej w Zielonej Górze dojdzie do arcyważnego pojedynku pomiędzy miejscowym ZKŻ-em a leszczyńską Unią. Czy w obliczu lepszej jazdy zielonogórzan wkalkulowuje pan w ryzyko minimalną porażkę?
- Sport ma to do siebie, że przed meczem nie można ze stuprocentową dozą pewności postawić trafnie na zwycięzcę danego meczu. Po pierwsze, mam świadomość, że czeka nas bardzo ciężki mecz. Po drugie, wiemy także, że w Zielonej Górze będzie ciężki tor. Jesteśmy jednak na niego przygotowani, jeździliśmy już na takich. Po trzecie, jestem pewien, że nie powtórzy się scenariusz z meczu w rundzie zasadniczej, bo Zielona Góra trochę chwyciła wiatr w żagle. Ale postaramy się pojechać tak, jak na Mistrza Polski przystało.
Wywodzi się pan z województwa lubuskiego, czy ten mecz będzie miał dla pana szczególne znaczenie?
- Zgadza się. Mogę powiedzieć tak: jestem zielonogórzaninem i leszczynianinem.
Kibice z obu miast, delikatnie mówić, nie przepadają za sobą…
- Uważam, że nie ma wielkich antagonizmów. Pracuję w Unii drugi rok i mam satysfakcję będąc na zawodach, w których Leszno jedzie z Zieloną Górą. Spójrzmy chociażby na ostatnie mecze, szczególnie na ten w Zielonej Górze. Tamtejsze zawody były prawdziwą esencją żużla i jego śmietanką. Było to coś pięknego i w wykonaniu zawodników, i w wykonaniu kibiców.
W ostatnich meczach na torze w Lesznie zielonogórzanie poniżej granicy czterdziestu punktów nie schodzili…
- Wszystko będzie zależało od tego pierwszego meczu w Zielonej Górze…