Jawa jest na rynku żużlowym prawdziwą legendą. Właściwie jedyna firma z bloku ex-socjalistycznego, która umiała podjąć rękawicę w kwestii produkcji silników żużlowych i utrzymać silną pozycję przez tak wiele wiele lat. A teraz ma tak po prostu przestać istnieć? No cóż… kryzys. Taki popularny dziś temat. GFC jak mówi się o nim w krajach anglojęzycznych. Ale czy na pewno GFC i kryzys, który dotknął Jawę są tak bardzo ze sobą połączone?
Producenci silników wypychani z rynku
Już trochę tych producentów z rynku wypadło w historii sportu żużlowego. Ostatnim jest Godden, który jeszcze w latach 80-tych prowadził Erika Gundersena do jego mistrzowskich tytułów. Byłem wtedy początkującym kibicem, a media żużlowe nie były jeszcze tak rozwinięte. Panowała jednak opinia, że Godden to był lepszy motocykl od Jawy. Co więc z nim się stało? Nie mam pojęcia. Wszedłem sobie na stronę Godden Engineering i próbowałem się tego dowiedzieć. Nie ma o tym ani słowa. Być może ma to coś wspólnego z rozwojem GM-a, który swoja obecność na rynku zaznaczył po raz pierwszy dzięki Egonowi Mullerowi w finale IMS 1983. Firma wypada z rynku, kiedy znika zapotrzebowanie na jej produkt. Najwyraźniej takie coś dotknęło Goddena. I nie tylko tego producenta. Pamiętacie JAP-y, FIS-y, Rotraxy… Były, były, a potem już ich nie było. Zniknęły i nigdy nie powróciły.
Jawa miała swój moment, ale…
Zarządcy firmy z Divisova powinni postawić pomnik Klausowi Lauschowi. To jego eksperymenty na Jawie w kwestii ułożenia silnika spowodowały, że czeska konstrukcja w krótkim czasie opanowała rynek żużlowy. Finał w Vojens w 1994 to był sukces Jawy. Zarówno Rickardsson jak i Nielsen byli fabrycznymi jeźdźcami tego silnika i zajęli tam dwa pierwsze miejsca. Rok później w pierwszym cyklu GP obaj panowie zamienili się miejscami na podium, potwierdzając supremację leżącego silnika Jawy. Świetny to przykład tego, jak wiele na każdym rynku znaczy innowacja.
Co stało się później? Prosta sprawa. Kiedy Jawa zaczęła odjeżdżać GM-owi, inni mechanicy zaczęli eksperymentować z leżącymi GM-ami. I choć łatwo nie było, to włoska produkcja w końcu z powrotem się przyjęła na rynku. Dogoniono trend, trwającą innowację. Nie wyparło to Jawy z rynku, ale jeszcze na początku 21 wieku, kiedy pracowałem w Radiu VIA i Tygodniku Żużlowym widać było, że GM jest znów silniejszy. "Jeżdżę na Jawie, ale wkłady są z GM-a" mówili mi wtedy co niektórzy żużlowcy. I dalej tłumaczyli "Jawa jest tańsza, ale GM jest lepszy". Sytuacja się zmieniała, kraje z bloku ex-socjalistycznego stać było na większe wydatki, a co za tym idzie, również ich obywateli było na to stać. I w końcu stało się…
Głównym rynkiem zbytu Jawy byli ci mniej zamożni. Z czasem jednak ci mniej zamożni jak Polacy czy Rosjanie stali się dominującą siłą w sporcie żużlowym. Przyciągnęli sponsorów i aby dogonić czołówkę światową, zaczęli więcej wydawać na sprzęt. Na miejsce biednych Polaków i Rosjan nie pojawili się kolejni "biedacy". Skurczył się speedway na Węgrzech, mniej na rynku jest też Czechów. Niemcy - choć narodem są bogatym - w żużlu też należeli do tych mniej zamożnych. Mniej żużlowców to mniejsze zapotrzebowanie na sprzęt.
Kryzys żużlowy – nie żaden GFC
Nie jestem jednym z tych, którzy mówią, że żużel chyli się ku upadkowi. Tego typu teksty czytam co jakiś czas, od kiedy interesuje się sportem żużlowym. Są przesadzone. Do upadku jest jeszcze bardzo daleko. Ale widać, że rynek się kurczy, o czym już wspomniałem. Że jest mniej Węgrów, Czechów, Niemców - już pisałem. Ale wyraźny kryzys przechodzą Anglosasi. Już jakiś czas temu odpadli Nowozelandczycy. Teraz to samo czeka Amerykanów, gdy tylko karierę zakończy Greg Hancock. Coraz mizerniej prezentują się Anglicy. Elite League opanowana jest głównie przez Australijczyków i Skandynawów. Niby jest Woffinden czy Barker, ale generalnie to młodzi Brytole nie odgrywają tam większej roli. W GP istnieją tylko dzięki dzikim kartom od BSI.
A teraz popatrzmy na cykl GP. Niby się rozwija, bo ma aż 12 turniejów. A w rzeczywistości wygląda to tak, że trzy są w Polsce, dwa w Danii, dwa w Szwecji. Nie przyjęła się Australia, nie udało się wysłać żużla do Malezji. Nie udało się zrobić Grand Prix w Rosji ani na Węgrzech. Nie przychodzą kibice na stadion w Terenzano. Rozwoju brak. To nigdy nie jest dobry znak dla żadnej dziedziny gospodarki.
Ot i wyjaśnia nam się tajemnica, co dotknęło Jawę. Nie żaden GFC, ale kryzys sportu żużlowego. Kryzys - nie w sensie upadku, ale w sensie wyraźnego spowolnienia. Silniki Jawy nie sprzedają się, bo nie ma na nie zapotrzebowania. Żużlowców jest mniej, krajów jest mniej, to i silników nie potrzeba aż tylu. I sprawa się wyjaśnia. Można zwalić winę na BSI, że promocja kiepsko im idzie. Bo to prawda. Ale nie samym BSI żyje żużel. Federacja każdego kraju powinna działać w kierunku promocji swojego sportu w swoim kraju. A w praktyce działa to tak, ze federacjom żużel zwisa. Są generalnie federacjami motocyklowymi, więc wolą postawić na Moto GP czy motocross, które są dużo bardziej popularne.
Gdzie jest promocja?
Krótko i zwięźle – promocji brak. Przynajmniej w większości krajów. Nie zachęci się młodych ludzi, jeśli nie da się im nic w zamian. Przykład z piłki nożnej. Australia nie jest w tym sporcie potęgą, ale i tak jest o niebo lepsza niż Polska. Ostatnio znajoma mi mówiła, ze któryś z jej kolegów z pracy ma syna, który bawi się w kopaną. Ma 9 lat. Pewnego dnia przyjechali do Australii łowcy talentów z Manchesteru United. Zauważyli, że chłopak to diament i zaoferowali mu przeprowadzkę z całą rodziną do Wielkiej Brytanii. Jego roczne zarobki w przeliczeniu na australijskie dolary to $400,000 rocznie. Czyli 1.2 miliona złotych. Wyobrażacie sobie takie coś w żużlu? Po pierwsze – tu nie ma praktycznie łowców talentów. Po drugie – poza Polską mało kogo stać na wyłożenie takiej kasy na nikomu nie znanego dzieciaka. Nie każdy taki dzieciak kopanej staje się wielkim sportowcem. Wcale niemało kasy zostaje utopionej. A jednak prosperuje to tak, że się opłaca. Dlaczego? Bo kopana – mimo że nudna jak flaki z olejem – jest znakomicie wypromowana na świecie. Są sponsorzy, jest silne wsparcie mediów. Każdy chce być drugim Maradoną, Ronaldo, a może nawet Davidem Beckhamem, mimo że śmieją się z niego nawet u Brytoli.
W żużlu zachęcania młodych nie ma. Widzieliście kiedyś "otwarty dzień motocykla żużlowego", gdzie dzieciaki mogą wejść na tor, przejechać się powoli motocyklem? Niestety, ja nie widziałem. I pewnie mało kto widział. Trudno zatem oczekiwać, że pojawi się więcej żużlowców, jeśli nie zaprasza się młodych, by spróbowali. A wystarczyłoby parę starych miniżużlówek, paru instruktorów, co by pilnowali dzieciaki, żeby sobie nie porobiły krzywdy i już jakaś promocja jest.
Więcej żużlowców - pilnie poszukiwani
Chcecie uratować Jawę? Chcecie więcej krajów czy klubów żużlowych? Postarajcie się zatem o więcej żużlowców. Nie każdy będzie mistrzem świata. Właściwie to większość nigdy nie będzie nawet w mistrzostwach świata startowała. Ale pojawi się zapotrzebowanie na więcej motocykli, więcej sprzętu. Nie każdego będzie stać na profesjonalny sprzęt marki GM. Tu właśnie rodzi się szansa dla kogoś takiego jak Jawa. Motocykle tańsze, łatwiej dostępne – to świetny produkt dla początkującego czy niezbyt dobrego żużlowca. Taki zwykły przeciętniak jeżdżący w jakiejś średniej klasy lidze da sobie radę na tańszym sprzęcie. Pojawi sie nowy rynek w żużlu - rynek tych, co nie potrzebują najdroższego sprzętu. Wtedy Jawa zostanie uratowana, a może nawet pojawi się więcej konstruktorów, którzy będą produkowali jeszcze tańszy sprzęt. Należy więc zacząć od uświadamiania federacji motocyklowych I klubów żużlowych. Bo bez ich pomocy nic z tego nie wyjdzie. A efekty kryzysu żużlowego będą dużo gorsze niż efekty GFC. Przynajmniej dla sportu żużlowego.
Dominik Janusz