- Kilka dni temu rozmawialiśmy i mówiłem, że liczę na to, iż pech mnie opuści. Niestety ciągle mnie prześladuje - przyznał Norbert Kościuch w rozmowie z portalem SportoweFakty.pl. - Już w niedzielę przed meczem nie było kolorowo. Gdy dojechałem do Poznania i otworzyłem busa, zobaczyłem pełno dymu i spanikowałem. Okazało się, że przetarły się przewody od dmuchawy i zrobiło się zwarcie. Na szczęście nic poważnego się nie stało, ale strachu się najadłem. Wszyscy wiemy przecież, co wydarzyło się żużlowcom z Gniezna. Szczęście w nieszczęściu, że przytrafiło się to w drodze z Leszna do Poznania, a nie z Leszna do Szwecji, bo pewnie motocykli bym już nie miał - powiedział zawodnik PSŻ Milion Team. - To jednak nie koniec przygód. Gdy kilka godzin przed meczem wyjechałem na tor, to pękła mi tylna opona. A w czasie meczu upadek. Dobrze, że zdążyłem się zsunąć z motocykla, bo nie wiem, co mogło się zdarzyć. Dzięki temu mam tylko jednego dużego siniaka więcej, które ostatnio coraz częściej się pojawiają - powiedział Kościuch, który w jednym z biegów został staranowany przez Lukasa Drymla.
Norbi upadek zanotował również w czwartek w lidze szwedzkiej. - I znowu pech, bo pękł mi hak. Dobrze, że z dużą przewagą prowadziłem, bo miałem lekki uślizg i nikt na mnie nie najechał - zrelacjonował. - Właściwie od nieprzyjemnego upadku w Szwecji nie miałem jeszcze zawodów bez żadnych przygód. Nie wiem, co złego zrobiłem, albo kto mi tak źle życzy, że takie fatum nade mną wisi - dodał już z uśmiechem Norbi. - Gdy to się skończy na pewno powrócę do formy, bo stać mnie na większe zdobycze, niż w meczu z Ostrowem - zapewnił wychowanek Unii Leszno.