Kilka lat temu na potrzeby ogólnopolskiego konkursu ogłoszonego hucznie przez Polski Związek Motorowy zmajstrowałem reportaż radiowy o życiu Krzyśka Cegielskiego, przed i po jego wypadku. Reportaż zatytułowany "Na pana Boga się nie gniewam" spodobał się, nawet przyznano mi za niego pierwszą nagrodę w kategorii radio i telewizja. Ale to tylko tak na marginesie, powiedzmy dla komfortu psychicznego Waszego felietonisty.
Z długiej rozmowy, jaką z tejże okazji przeprowadziłem z Krzysztofem do dziś najbardziej utkwiło mi w pamięci zdanie, w którym powiedział, że niczego w sumie nie żałuje, że tak widocznie musiało się stać, aby on stał się innym, może lepszym człowiekiem, że dopiero po wypadku odkrył świat i wartości dotychczas mu nieznane. Piękne, wzruszające słowa, chociaż być może nawet bardziej potrzebne temu, które je wypowiada niż tym, którzy słuchają? Bo skoro tak mówi, to znaczy, że znalazł jakąś nową ścieżkę sensu tego wszystkiego co robi i jak żyje i nie daje się zepchnąć w przepaść beznadziei dnia codziennego. A przy takiej tragedii życiowej jaką przeszedł, o załamanie wcale nietrudno. Znamy przecież wiele takich przypadków.
Nie wiem jaką filozofię wyznaje aktualnie Rafał Wilk, bo na ten temat nie mieliśmy okazji pogadać, ale patrząc co robi i jak sobie radzi, myślę, że bardzo zbliżoną. Jak chyba wszyscy zajmujący się sportem żużlowym miałem nielichą satysfakcję widząc go wśród laureatów plebiscytu Przeglądu Sportowego i Telewizji Polskiej na Najpopularniejszych Sportowców 2012 roku. Zasłużył sobie na ten splendor złotymi medalami na Igrzyskach Paraolimpijskich w Londynie, co do tego chyba nikt nie może mieć wątpliwości. Znałem Rafała wiele lat przed wypadkiem, który zakończył jego karierę. On był zawsze pro sportowy. I nie chodziło przecież tylko i wyłącznie o żużel. Świetnie jeździł na nartach, był chyba nawet instruktorem tego sportu, kochał rowery, niejednokrotnie i to z sukcesami startując w wyścigach dla amatorów. Zaryzykuje stwierdzenie, że gdyby we wczesnej młodości nie pochłonął go żużel, mógłby być niezłym, zawodowym kolarzem.
Wybrał jednak speedway, w którym osiągnięć mu nie brakowało. Był przecież medalistą Młodzieżowych Drużynowych Mistrzostw Polski oraz Młodzieżowych Mistrzostw Polski Par Klubowych, przez wiele lat podporą klubu w którym się wychował, czyli rzeszowskiej Stali, nieźle chyba wspominają go tez w innych klubach, w których dane było mu jeździć. Ale, przyznajmy to, nie był wielką gwiazdą speedwaya. Paradoks jego sytuacji polega więc na tym, że gdyby nie koszmarny wypadek, który zabrał mu zdrowie i władzę w nogach (ale na szczęście nie odebrał determinacji, chęci do życia i sportowej pasji), Rafała pewnie styczniowego wieczoru w pierwszą sobotę 2013 roku na gali mistrzów sportu zwyczajnie by nie było. Może oglądałby ją w telewizorze, czując jakiś niewielki przynajmniej niedosyt, nie do końca spełnionego sportowca, że to nie na niego skierowane są telewizyjne kamery i zainteresowanie wszystkich gości?
Mówi się, że żużel to sport tylko dla twardych ludzi i coś w tym jest. Bogusław Nowak, któremu niemal ćwierć wieku pod kołami motocykla rywala na torze w Rybniku też przewróciło się życie, znalazł dla siebie odpowiednie miejsce. Wziął się za trenerkę najmłodszych i na zawsze będzie miał już miejsce w historii żużla jako jeden z prekursorów szkolenia na mini torach w Polsce. Ba pamiętam jak kilka lat po wypadku kandydował do senatu i po bardzo dobrej wyborczej kampanii doprawdy niewiele zabrakło mu aby senatorem zostać. Może tylko tupetu, którym wykazują się ci skuteczniejsi?
Krzysiek Cegielski, Boguś Nowak, Rafał Wilk i inni udowadniają, że potrafią zwyciężać w wyścigach znacznie ważniejszych i trudniejszych niż te żużlowe. W wyścigach, w których stawka jest bowiem znacznie większa niż sport. I za to ich podziwiam.
Robert Noga