Polacy śmigali i drzewiej na lodowych owalach. Dziś właśnie o tamtych epizodach.
Ojcem ice speedwaya w Polsce śmiało uznać możemy znanego przed laty działacza PZM Bronisława Ratajczyka. Tenże obejrzał zawody lodowe w Związku Radzieckim i do Polski przywiózł bogaty materiał zdjęciowy, wspaniałe wspomnienia oraz przekonanie, że można ice speedway zaadaptować także nad Wisłą.
Ratajczyk namówił do eksperymentu mechaników i zawodników bydgoskiej Polonii. "Majster" tejże Paweł Łabicki wykonał specjalne ramy i można było śmigać, a na to nowe doświadczenie zdecydowało się kilku czołowych wówczas żużlowców Polonii. Jak napisał w swojej wydanej kilkanaście lat temu książce "Żużel po bydgosku" Krzysztof Błażejewski, pierwszym, który dosiadł "lodowego rumaka" był Mieczysław Połukard. 24 stycznia 1965 roku na zamarzniętym torze żużlowym w Bydgoszczy odbyły się pokazowe jazdy, które pomimo siarczystego mrozu oglądało kilka tysięcy ciekawych nowinek kibiców.
Natomiast miesiąc później odbył się pierwszy turniej o "Srebrny Kolec IKC", czyli nagrodę jednej z gazet. Właściwie trudno to nawet nazwać turniejem. Ponieważ zawodnicy mieli do dyspozycji jeden motocykl, jeździli nim pojedynczo, a zwycięzcą został ten, który uzyskał najlepszy czas, czyli Połukard. Kibice przekonali się, że na lodzie jeździ się szybciej niż na klasycznym żużlu, bowiem zwycięzca uzyskał czas lepszy niż wynosił ówczesny rekord tamtejszego toru.
Prawdziwe zawody rozegrano dopiero później - 6 i 7 marca 1965 roku, kiedy do Polski przyjechali w roli nauczycieli zawodnicy z ZSRR. Ciekawostką mało dziś pamiętaną był fakt, że zawody te rozegrano w… Zakopanem! Dominowali oczywiście mistrzowie ze Wschodu: Jurij Dudorin, Wsiewołod Nierytow oraz Walenty Moisiejew. Z Polaków startowali: Połukard, bracia Świtałowie, Edward Kupczyński, Zygfryd Friedek oraz Stanisław Tkocz.
Nowa odmiana wyścigów spodobała się bydgoszczanom na tyle, że w kolejnym zimowym sezonie zawodnicy Polonii wyjechali na cykl startów do Rosji. Pojechali w turnieju towarzyskim w Leningradzie, a potem w półfinale Indywidualnych Mistrzostw Świata. I oto niespodziankę sprawił Połukard, który przynajmniej na początku najlepiej radził sobie z lodowym motocyklem. Awansował bowiem do wielkiego finału. Finałowe turnieje odbyły się, jak pisze wspomniany Błażejewski w Ufie oraz w Moskwie, a polski debiutant zajął w nich ostatecznie trzynaste miejsce.
Aż prosi się aby zauważyć pewne analogie. Połukard był bowiem pierwszym polskim finalistą Indywidualnych Mistrzostw Świata zarówno w żużlu klasycznym jak i lodowym. A mistrzem świata został wówczas nie kto inny tylko zawodnik gospodarzy Gabdraham Kadyrow, ten sam, którego czapeczka kolejarska podarowana polskim kolegom, do dziś stanowi niekonwencjonalną, nieoficjalną nagrodę, którą otrzymuje każdorazowy indywidualny mistrz naszego kraju.
Rok później do Rosji pojechali bracia Świtałowie. Oto jak opisał tą wyprawę w niedawnej rozmowie ze mną Rajmund Świtała: Przede wszystkim utkwiło mi w pamięci to, że odbywaliśmy bardzo długie podróże pociągami przemieszczając się z miejsca na miejsce, po drugie było nam strasznie zimno! Pamiętam jak na jeden turniej jechaliśmy pociągiem z Moskwy trzy dni i trzy noce na Syberię. Jedziemy, a dookoła tajga. A podczas zawodów jak temperatura wynosiła minus 25 stopni Celsjusza to było jeszcze całkiem znośnie, bo bywało dużo zimniej. Marzliśmy więc strasznie, szczególnie dłonie nam grabiały, ale cóż, trzeba było sobie jakoś radzić. Fantazji nam jednak nie brakowało, powiem panu, że na przykład ochraniacz na lewą goleń i kolano, do podpierania się na wirażu, majstrowaliśmy sobie ze zużytych opon samochodowych! Chciałem powiedzieć, że gospodarze byli dla nas bardzo gościnni, nawet motocykle nam podstawiali, naprawdę bardzo dobre maszyny, mój brat trafił na taki szybki egzemplarz i pokazał się jako świetny zawodnik, awansował zresztą do finału Indywidualnych Mistrzostw Świata.
Faktycznie Norbert awansował i spisał się wyśmienicie, bo w finałowych zmaganiach zajął w końcowej klasyfikacji znakomite siódme miejsce. Wydawało się, że po takim sukcesie polski ice speedway będzie się rozwijał, stało się jednak inaczej. Braterski duet z Bydgoszczy pojechał do Rosji jeszcze następnej zimy, ale tym razem startując w zawodach towarzyskich. Dlaczego tak się stało? Jeszcze raz wspomina Rajmujd Świtała: Bo po wypadku i ciężkiej kontuzji Mietka Połukarda zostaliśmy praktycznie z Norbertem sami. I federacja Gwardia, do której należał nasz klub Polonia zadecydowała, że przy dwóch tylko zawodnikach ta cała zabawa w zimowy żużel nie ma sensu. I tak to się skończyło. Szkoda, bo to była piękna przygoda. Sporo się napodróżowaliśmy, poza tym Rosjanie bardzo dobrze nam płacili za starty. Z jednej wyprawy przywieźliśmy po 6 tysięcy rubli. To było wówczas naprawdę dużo pieniędzy.
Tym samym pierwsza polska przygoda z ice speedwayem zakończyła się po ledwie czterech sezonach. Na następną czekaliśmy niemal równo ćwierć wieku. O tym w kolejnym odcinku "Żużlowych podróży w czasie" za tydzień.
Robert Noga