Podróż trwa góra około godziny, zanim więc człowiek "zaokrętuje się", rzuci okiem na sklep wolnocłowy jest już na drugiej stronie i za moment gna autostradą M-20 w stronę Londynu. Jeżeli płyniesz ze Świnoujścia do Szwecji do znanego portu Ystad, jak to czynią często w sezonie nasi żużlowcy podróżujący na mecz ligi szwedzkiej, też nie ma kłopotu o tyle, że podróż jest dosyć długa. Jest więc czas i na towarzyskie spotkanie przy szklaneczce piwa i na zakupy i na zabawę w dyskotece na promie i przede wszystkim na sen w ciasnej, ale mimo wszystko wygodnej kajucie. Najgorzej jest na przykład pomiędzy Sassnitz na niemieckiej Rugii a szwedzkim Trelleborgiem. Prom płynie około czterech godzin. Za długo na szybkie zakupy czy nawet obiad, za krótko na solidny odpoczynek lub na to aby w towarzystwie przyjaciół nieco "porządzić". Ale był to w sumie chyba najwygodniejszy wariant samochodowej podróży z Polski do Norwegii na Grand Prix tego kraju. Dalej z Trelleborga przez Goeteborg do Oslo drogą wzdłuż morza i następnie dalej na północ do miejscowości Hamar. Kiedy gospodarze cyklu mistrzostw świata podali w 2001 roku, że oto w sezonie kolejnym jedna z rund Grand Prix odbędzie się w Norwegii, dla wielu było to dużym zaskoczeniem. Bynajmniej nie dlatego, że Norwegia jawiła się jako kraj dla speedwaya egzotyczny. Zresztą nie do końca było to prawdą.
Przecież kiedy w 1966 roku Antoni Woryna zdobywał w Goeteborgu pierwszy medal indywidualnych mistrzostw świata dla Polski- to obok niego na podium oprócz mistrza Barry Briggsa stanął też Norweg Sverre Harrfeldt. Na początku lat 90-tych mieli Norwegowie niezłą reprezentację pod kierunkiem do dziś mile wspominanego w Zielonej Górze Larsa Gunnestada, a kilka lat później objawił się u nich talent Rune Holty. Zdziwienia nie budziło więc to, że Norwegia miała być gospodarzem Grand Prix, ale miejsce, gdzie miało się ono odbyć. Pierwszy raz bowiem w historii turniej mistrzostw świata w speedwayu miał miejsce w hali. Konkretnie w tzw. Statku Wikingów w Hamar. To miejsce zapisało się dotąd złotymi zgłoskami w historii sportów, ale zimowych. Sama hala powstała z okazji przyznanym Norwegii Igrzyskom Olimpijskim w 1994 roku w Lillehammer. Z Lillehammer jedzie się do Hamar malowniczą drogą wzdłuż bardzo długiego jeziora Mjosa, około godziny, tej drugiej miejscowości powierzono więc organizację olimpijskich konkurencji w łyżwiarstwie szybkim. Projektanci tego bardzo nowoczesnego i co ważne funkcjonalnego obiektu sportowego mieli dużą fantazję i tworząc obiekt, który oglądany z zewnątrz rzeczywiście przypomina odwrócony do góry dnem statek, Statek, który niemal utonął w morzu łez radości gospodarzy, którzy dopingowali swojego Johanna Olava Kossa. Tenże podczas wspomnianych igrzysk zdobył aż trzy złote medale olimpijskie, wygrywając wszystkie dłuższe dystanse. Nic też dziwnego, że hall hali wiodący dookoła na zewnątrz trybun wypełniony był zdjęciami bohaterów łyżwiarskiego toru, z Kossem w roli głównej.
Po ośmiu latach od pamiętnych dla Skandynawów igrzysk do Hamar przybyli "szaleni faceci na swoich szalonych maszynach", aby 11 maja zaliczyć pierwszy etap rywalizacji o tytuł mistrza świata na żużlu na rok 2002. Z torem poradzono sobie bez problemu, ułożono po prostu tor czasowy przed zawodami, krótki jak na żużlowe standardy, bo liczący ledwie 275 metrów. Park maszyn, który nie mieścił się obok toru, zainstalowano w tunelu pod trybunami. To nie stanowiło kłopotu. Problemy były natomiast innej natury. Po pierwsze pył z toru, który unoszony kołami rozpędzonych motocykli, nie mając ujścia był bardzo dokuczliwy dla kibiców. Po drugie akustyka. Dźwięk silników odbijał się od ścian i dachu tworząc jazgot trudny do wytrzymania nawet dla wytrawnego i przyzwyczajonego do różnych niewygód fana. Tamte, pamiętne pierwsze zawody żużlowe w Hamar o Grand Prix Norwegii wygrał legendarny dziś już Szwed Tony Rickardsson, przed Australijczykiem Ryanem Sullivanem i swoim rodakiem Peterem Karlssonem.
W Hamar startował wtedy między innymi Krzysztof Cegielski. - Pamiętam tamte zawody. Tor był nierówny i ułożony dziwnie, wyżej przy krawężniku, niżej pod bandą, a więc odwrotnie niż powinno być. A przede wszystkim wszechogarniający hałas. Ciężko było to przeżyć, nawet w parku maszyn było to nieznośne. Potem w tym miejscu Grand Prix zawitała jeszcze dwukrotnie w kolejnych latach. W 2003 roku Hamar okazało się szczęśliwe dla Grega Hancocka, a rok później ponownie najlepszy okazał się Tony Rickardsson. I na tym przygoda Statku Wikingów z klasycznym speedwayem się skończyła. Organizowano tutaj różne imprezy, poza łyżwiarskimi, lekkoatletyczne meetingi, mecze hokeja na lodzie, ba hala stanowiła bazę samochodowego Rajdu Norwegii w 2007 roku. Ale żużel w wersji mistrzostw świata już do niej nie powrócił. Statek Wikingów wizjonersko zaprojektowany i wybudowany pozostał więc w historii żużla jako miejsce odważnych planów osób odpowiedzialnych za rozwój żużla. które jednak nie specjalnie się spełniły. Ale ci z kibiców, którzy mieli okazję być na jednym z trzech turniejów z Hamar, szczególnie tym pierwszym, mają zapewne miłe wspomnienia. Mogą mieć bowiem poczucie, że byli świadkami czegoś w światowym żużlu wyjątkowym. A takie historie zawsze pozostają w pamięci.
Robert Noga