Maciej Kmiecik: Krzysztofie, co zmieniłeś w podejściu do zawodów lub przygotowaniu sprzętu, że nagle po trzech bardzo przeciętnych turniejach SGP dojechałeś do finału w Pradze i zająłeś drugie miejsce?
Krzysztof Kasprzak: Niczego nie zmieniałem. Miałem po prostu szybkie motocykle. Jechałem jak zawsze. Być może jest tak, że po prostu rozjeżdżam się z każdym i kolejnymi zawodami. Ta długa zima przeszkodziła wszystkim chłopakom. Pojechałem do Anglii 10 marca, ale później przez miesiąc siedzieliśmy i czekaliśmy na zawody, bo były mrozy. Po drodze odjechaliśmy Auckland, które też nie pomogło nikomu, bo z dwa tygodnie po zawodach jeszcze odczuwaliśmy tę podróż do Nowej Zelandii. Ten sezon dziwnie się zaczynał. Mam nadzieję, że teraz będzie już górki. Oby tylko szczęście dopisywało, to powinno być dobrze.
Tak dobry występ pewnie podziała pozytywnie na twoją psychikę? Nie ma co ukrywać, że po słabym początku sezonu pewnie byłeś zdołowany?
-
Na pewno. Słyszałem przecież komentarze, że się nie nadaję do Grand Prix, tak jak moi poprzednicy. Nie będę rzucał nazwiskami, ale przecież uwierzcie, że zarówno ja jak i koledzy, którzy wcześniej ścigali się w Grand Prix, robili wszystko, by jak najlepiej reprezentować Polskę w tym gronie. Nikt przecież nie jeździ tyle tysięcy kilometrów, by cieniować w zawodach. To są komentarze ludzi, którzy nigdy w życiu na motocyklu nie siedzieli. Nie martwię się tym. Robię swoje. Udowodniłem chyba tym występem, czy się nadaję, czy nie do Grand Prix.
Ty jako jedyny z Polaków nie miałeś problemu z dopasowaniem się do nawierzchni praskiej Markety. Co było kluczem?
- W pierwszych biegach miałem łatwiej z trafieniem z ustawieniami, bo było przyczepniej. Później tor tak przesuszyli, że w końcówce zawodów też miałem problem. Jechałem z pierwszego pola, które w tej fazie turnieju było też już bardzo twarde. Wiedziałem jednak, że muszę dowieźć jeden punkt, który wystarczył do półfinału. Na półfinał w ciemno zmieniliśmy motocykl i było ok. Na finał tylko trochę poprawiliśmy, bo motocykl był i tak szybki. Żałowałem, że nie mogłem mieć drugiego pola, które było najlepsze. Z drugiej strony Emil Sajfutdinow miał drugie pole, a dotknął taśmy. Widocznie tak musiało być. Jestem zadowolony z tego, co mam.
Ta akcja z półfinału, kiedy wszedłeś w lukę przy krawężniku była kluczowa do awansu do finału?
- Wiedziałem, że jak tam nie wejdę, przyjadę do mety trzeci lub czwarty i będę mógł się pakować w drogę powrotną do Gorzowa. Cieszę się, że tam wjechałem i uratowałem się w tej całej niebezpiecznej sytuacji. Emil Sajfutdinow mocno skontrował motocykl i prawie uderzyłem w jego koło. Rywale z tyłu jednak nie wyprzedzili mnie. Cieszę się, że pognałem do przodu na drugim miejscu i dowiozłem je do końca.
Co poczułeś, kiedy w finale Emil Sajfutdinow dotknął taśmy? Przeszło przez myśl, że masz już miejsce na podium?
- Na pewno trochę powietrze już uszło. Przed finałem z chłopakami z teamu zakładaliśmy, że plan to wjechanie na podium. Startowałem z czwartego pola, które było najgorsze. "Beton" od samego startu do wejścia w łuk. Każdy miał problem, żeby stamtąd jakoś wystartować. Jechałem spod bandy zarówno w półfinale i finale. Drugie miejsce takiej sytuacji jest znakomitym wynikiem. Najlepszym polem w Pradze był tor B. Ja miałem go tylko raz w tych zawodach. Jak widać, czasami losowanie numeru startowego jest kluczowe dla losów zawodów.
Co powiesz o swojej walce z Nicki Pedersenem?
-
Byłem przez moment drugi, później spadłem na trzecią pozycję. Na początku czwartego okrążenia, być może troszkę dotknąłem go deflektorem, choć nawet nie wiem, czy był kontakt. Ja go w ogóle nie poczułem, tak jakbym wcale go nie dotknął. Sędzia zawodów nie dopatrzył się mojej winy.
Nicki Pedersen miał do Ciebie pretensje o ten atak?
-
Podaliśmy sobie ręce. Nie miał pretensji. Powiedział, że to był tylko wyścig. I dobrze, że tak się stało. Przecież nie chciałem go przewrócić. Nie wiedziałem, że on się od razu wywali. Nawet nie spostrzegłem, że się nie utrzymał na motocyklu, bo rozglądałem się za nim jeszcze na ostatnim wirażu.
Ten występ może być dla Ciebie przełomem w tegorocznym Grand Prix? Chce pójść za ciosem w Cardiff, gdzie przed rokiem byłeś drugi?
-
Tor w Cardiff jest specyficzny. Jeżdżę jednak na co dzień w Anglii i myślę, że powinno mi to trochę pomóc. Szkoda trochę, że przed Cardiff mamy jeszcze ligę i sprzęt z Polski nie zdąży dojechać do stolicy Walii. Nic jednak nie zrobimy. Polecę do Cardiff samolotem i pojadę tam na moich angielskich motocyklach.
W niedzielę Derby Ziemi Lubuskiej. Kolejne bardzo ważne zawody, a i pewnie wymagania od Ciebie po tak dobrym występie w Pradze będą większe?
-
Wracam do domu. Zmieniamy tylko motocykle na te, które mam na polską ligę. Wiadomo, że czeka nas bardzo ważny mecz. Będziemy starali się pojechać jak najlepiej.