Unia Leszno na początku XXI wieku musiała mieć za sterami takiego człowieka jak Józef Dworakowski. Los chciał, że klub przeżywający niemałe problemy sportowe i finansowe, wpadł w ręce człowieka, który odnalazł się w ówczesnej rzeczywistości doskonale. Do zmiany warty doszło w 2004 roku. Poprzednik Dworakowskiego, prominentny działacz SLD - Rufin Sokołowski, rządził leszczyńskim klubem przez dziesięć lat. Mimo że zdania na jego temat są w mieście podzielone, nie można jednoznacznie stwierdzić, że jego rządy zakończyły się niepowodzeniem. Klub potrzebował jednak zmian, a warto pamiętać, że Unia nie była wówczas spółką akcyjną. W klubowej kasie brakowało pieniędzy, a inwestycje - ze względu na transformację sportu żużlowego - były nieuniknione. Czego zabrakło Sokołowskiemu? Prawdopodobnie siły przebicia. Miał ją jednak Dworakowski - świeży przedsiębiorca i człowiek sukcesu w firmie Agromix-Rojęczyn. Leszno - podobnie jak dziś - było najmniejszym ośrodkiem sportowym w Ekstralidze i nie posiadało wielkiego inwestora. Radni miasta i prezydent Tomasz Malepszy nie rozumieli jeszcze tego, że żużel czekają zmiany. Dzięki impulsowi, jaki dał Dworakowski, inne myślenie stało się możliwe.
Biznesmen, któremu się udało
Warto zwrócić w tym miejscu uwagę na jego relacje ze wspomnianymi radnymi. Mało który go lubił i mało który się z nim zgadzał. Każdy go jednak szanował. Za Dworakowskiego wrócił złoty okres Unii Leszno. Klub zdobył dwa mistrzostwa i stawał na podium Ekstraligi. Dworakowski zaraził innych entuzjazmem, ale nie był to entuzjazm bez pokrycia. Był przede wszystkim biznesmenem, któremu się udało. Był człowiekiem, który gwarantował swoim nazwiskiem to, że sukcesy są naprawdę możliwe. Z perspektywy czasu można stwierdzić, że leszczynianom spadł on wręcz z nieba.
Relacja, jaka łączyła go z klubem, jest wśród dzisiejszych prezesów rzadko spotykana. Unia Leszno nie była dla niego jedynie biznesem. Dworakowski nigdy nie był osobą, którą interesowałaby jedynie pieniądze. Z klubem całkowicie się identyfikował. Nie potrafił też dać sobie rady z dwuznacznością, czy krętactwem, jakie można było dostrzec u innych osób zarządzających sportem oraz klubami. Dzisiejsza rzeczywistość z pewnością nie ułatwiała mu życia. Świat nie preferuje ludzi do bólu szczerych. Nic więc dziwnego, że Dworakowski, który nie zna takich cech jak dwulicowość czy zakłamanie, swoimi słowami często zrażał do siebie innych. Przez lata pracy w klubie podjął niejedną błędną decyzję. Niekiedy za bardzo ufał w swoje słowa i myślał najpierw sercem, a dopiero potem rozumem. Gdyby nie jego dominujący charakter oraz stanowczość, niektórych niefortunnych decyzji i wypowiedzi z pewnością dałoby się uniknąć.
Błędy i sukcesy
Dobrze na wizerunek klubu nie wpłynęło chociażby zamknięcie drzwi przed telewizją. Dworakowski oskarżał ją w 2007 roku, iż z powodu meczowych transmisji na stadion przychodzi coraz mniej kibiców. Niefortunne słowa wypowiedział także w tym sezonie, na środku murawy krytykując fanów, iż ci nie wypełniają w należytej liczbie trybun. Ze swoich niedoskonałości zdaje sobie jednak sprawę. - Po ośmiu latach prezesowania popełniam już może zbyt wiele błędów - stwierdził przed rozpoczęciem tego sezonu. Z całą pewnością, postępując kontrowersyjnie, miał na uwadze dobro klubu. To właśnie dla Unii przeliczał w ręku każdą złotówkę, a bilety ofiarowane dla oficjeli (chociażby radnych) były za jego kadencji rzadkością.
Warto jednak pamiętać, że pomyłki zdarzało mu się naprawiać. Przykładem tego może być historia z teamem Pawlickich. W wyniku konfliktu obaj juniorzy przenieśli się na wypożyczenie i wydawało się, że ich noga w klubie już nie postanie. Dworakowski w kluczowym momencie nie uniósł się jednak honorem, a porozumienie z innym człowiekiem o mocnej osobowości - Piotrem Pawlickim seniorem, okazało się możliwe. W czasie pracy w Unii Dworakowski rozstawał się z wieloma zawodnikami, ale nie czynił tego w kłótni i wszyscy mieli do niego szacunek. Wyjątku nie było nawet w przypadku Jarosława Hampela, który przeniósł się przed sezonem do Stelmet Falubazu Zielona Góra.
W ciągu ośmiu ostatnich lat stadion im. Alfreda Smoczyka zmienił się nie do poznania. Zamontowano oświetlenie, o które zabiegał już Sokołowski. Rozpadające się ławki zastąpiły natomiast niebieskie krzesełka. Ogromnym sukcesem miasta, jak i samego prezesa była także organizacja największych imprez żużlowych - na czele z Grand Prix. To w dużej mierze dzięki Dworakowskiemu leszczynianie udowodnili, że przygotowanie toru w każdych warunkach jest możliwe. Za sprawą jego determinacji oraz zmysłowi organizacji, uporano się z ulewą i przygotowano tor na finał Drużynowego Pucharu Świata.
Największe zło czy król?
Dworakowski ogłosił wiosną, że odejdzie z klubu po zakończeniu tego sezonu. Powodów jego decyzji mogło być kilka. Nietrudno oprzeć się wrażeniu, że od dłuższego czasu rzucano mu kłody pod nogi. Wydarzeniem, które ostatecznie utwierdziło go w przekonaniu, że "czas zostawić rządzenie innym", był mecz z PGE Marmą Rzeszów. Goście, tłumacząc się złym stanem nawierzchni, odmówili wówczas wyjazdu na tor. - Mamy do czynienia z dyktatem jednego zawodnika! - grzmiał Dworakowski, który oskarżał o całe zamieszanie nie w pełni zdolnego do jazdy Nickiego Pedersena. Ostatecznie, po werdyktach Komisji Orzekającej i Trybunału PZM, ukarano zarówno rzeszowian, jak i leszczynian.
Czerwcowego skandalu nie sposób rozpatrywać w oderwaniu od przeszłości. Czkawką odbijają się nadal wydarzenia z 2011 roku, gdy stan toru w w Lesznie podważał Unibax Toruń. Podczas gdy za Aniołami wstawiali się politycy, na czele z posłem Jerzym Wenderlichem, Dworakowski pozostał zupełnie sam. Rozpętaną wówczas aferą żyła cała żużlowa Polska. Niewiele brakowało, a Unia z powodu kary musiałby odjechać finał Ekstraligi na obcym torze.
Mimo że cała sprawa rozeszła się wówczas po kościach, łatka klubu, który preparuje tor, ciągnie się za leszczynianami do dziś. O tym, że Dworakowski nie przechodził obok wszystkich zarzutów obojętnie, świadczyło jego czerwcowe oświadczenie. "Jestem już zmęczony wytykaniem mnie palcami i traktowaniem jako największe zło polskiego sportu żużlowego" - napisał.
Wraz z odejściem Józefa Dworakowskiego, pewna era leszczyńskiego klubu dobiega końca. Znalezienie człowieka o podobnych podejściu do życia i sportu jest raczej niemożliwe. Może on jednak opuścić posadę prezesa z podniesioną głową, świadomy dobrze przeżytych lat oraz solidnie wykonanego zadania. Dla większości ludzi z Leszna był i zawsze będzie tym, który w pełni utożsamiał się z klubem. Parafrazując zdanie na temat rządów króla - Kazimierza Wielkiego, Dworakowski zastał Unię drewnianą, a zostawił murowaną.
Michał Wachowski