- Jeśli kogoś nie stać na powołanie komisarza toru na mecze w Lublinie, wyłożę te pieniądze z własnej kieszeni. Wreszcie tor był normalny. Można było na nim walczyć z rywalami, a nie z torem. Nie było dziur, a upadki wynikały nie z ciężkiej nawierzchni, a pozorowania - uważa Mirosław Wodniczak, który chwali nadzór komisarza nad przygotowaniem nawierzchni w Lublinie.
Gospodarze mają z kolei zupełnie inne zdanie na ten temat i podkreślają, że jedyną rolą komisarza było ubijanie nawierzchni. - Dzięki temu tor był bezpieczny i zawodnicy pokonywali płynnie wiraże, a nie "skakali" na dziurach. Komisarz nie jest obligatoryjny. Można, ale nie trzeba go powołać na zawody. Polecam jednak innym drużynom, wybierającym się do Lublina skorzystanie z takiej opcji - dodaje Wodniczak. - Oglądaliśmy mecz z Lokomotivem Daugavpils, który nie miał komisarza na mecz w Lublinie. Widzieliśmy, jaka wówczas była nawierzchnia -przypomina nasz rozmówca.
- Lubelski zespół ma takie samo prawo do komisarza jak my. Równie dobrze może powołać taką osobę na mecz w Ostrowie. U nas tor jest bezpieczny. Jest znakomite ściganie, a dzięki temu, że powołaliśmy na mecz w Lublinie komisarza, tamtejsi kibice mogli wreszcie obejrzeć dobry żużel, a nie jazdę gęsiego - dodaje Wodniczak.
Fakt faktem, że pewnie w dużej mierze przez obecność komisarza toru mecz w Lublinie był zacięty i emocjonujący. Porażka ostrowian mocno skomplikowała ich sytuację w tabeli. Wygrana Lubelskiego Węgla KMŻ z kolei przybliżyła zespół Mariana Wardzały do udziału w fazie finałowej.