Podczas niedzielnego meczu z Wandą Instal Kraków kibice Kolejarza zapalili przed stadionem znicze, machali białymi chusteczkami i głośno wyrażali dezaprobatę z poczynań zarządu. Prezes Jerzy Drozd, śledzący wydarzenia z perspektywy parku maszyn, też nie przebierał w słowach. - Postawą tych pseudokibiców, którzy uzurpują sobie prawo do nazywania fan clubem, jestem zaszokowany - mówił w wywiadzie dla Radia Opole. - Mają do mnie pretensje, ale o co? Że drużyna przegrała? Ja organizuję mecze, staram się, by klub funkcjonował jak najlepiej, by w perspektywie zawody mogły być rozgrywane na nowym stadionie. Aroganckie zachowanie tych panów i pań pod moim adresem nie rokuje jednak dobrze na przyszłość.
- Mogę zadeklarować, że nad sobą zastanawiam się dosyć głęboko - kontynuował Jerzy Drozd. - Nie pozwolę sobie, żeby taka hołota mnie obrażała za to, że w klubie działam społecznie. Nie pobieram ani złotówki i jeszcze z własnej kieszeni dokładam pieniądze prywatne, nie z firmy. Jeśli kibice uważają, że wszystko jest moją winą, to będę musiał pożegnać się z klubem, i to w krótkim czasie. Niech ci, mądrzy, którzy zachowali się dzisiaj w sposób taki arogancki, znajdą kogoś w moje zastępstwo. Może niekoniecznie na funkcję prezesa, może na członka zarządu. Obawiam się, że po takich incydentach nie znajdą.
Jakkolwiek różnie oceniać można zachowanie fanów, tak przyznać trzeba, że sympatycy Kolejarza w ostatnich latach przez swoją drużynę nie są rozpieszczani. Opolski zespół, mimo wysokich aspiracji, od ośmiu lat bezskutecznie walczy o powrót w szeregi pierwszoligowców. Choć odpowiedzialność za wynik spoczywa w głównej mierze na barkach zawodników, to zarząd może mieć wpływ na ich postawę, wywiązując się z kontraktowych obietnic, prowadząc rozsądną politykę transferową albo budując pozytywną otoczkę wokół zespołu. Od kilku lat Kolejarz nie odnosi sukcesów, sporo do życzenia pozostawia jego sytuacja finansowa, irytować może ogólna stagnacja, izolacja na ludzi i pomysły z zewnątrz oraz brak strategicznego myślenia czy jakichkolwiek ruchów marketingowych ze strony działaczy.
Żużel w Opolu ma potencjał. Nawet gdy drużyna znajduje się w głębokim kryzysie, to stadion odwiedza, mimo drogich przecież biletów, ponad tysiąc osób. Średnia frekwencja na meczach to dwa tysiące, lecz zdarzyły się zawody oglądane przez dużo większą widownię. Rzeczywistym kłopotem może być deficyt firm chętnych do wspierania sportu. Zawodnicy posiadają jednak indywidualnych sponsorów, a legendą obrastają już opowieści, ilu przedsiębiorców nie angażuje się w pomoc, z uwagi na obecność w klubie Jerzego Drozda i Zbigniewa Szulca. Jeśli spełnią się obietnice miasta o zwiększeniu dotacji na sport kwalifikowany, a podzielone żużlowe środowisko zewrze szyki, to finansowa przyszłość Kolejarza nie musi rysować się w czarnych barwach.
Na zdecydowanie największą krytykę narażony jest Jerzy Drozd, który jako osoba porywcza mówi to, co myśli. Nie zawsze fortunnie dobiera słowa, czasem powie zbyt dużo (czasem zbyt mało), przez co dialog z kibicami staje się utrudniony. Drozd stanowisko prezesa piastuje od 2003 roku. Początki miał bardzo dobre. Podniósł klub z kryzysu i wprowadził go po sezonie do I ligi. Od tego momentu zaczęły się problemy Kolejarza. Opolanie spadli z hukiem do najniższej klasy i mimo głośnych zapowiedzi nie potrafią wydostać się z drugoligowego marazmu. Włodarze w ostatnich trzech sezonach jako winnych niepowodzeń wskazywali żużlowców, fanów, opozycję i media. W sobie winy nie znajdowali.
Mimo ostrej, nierzadko zasłużonej krytyki, Jerzy Drozd jest człowiekiem, który potrafi dzięki swoim znajomościom oraz własnym pieniądzom wyprowadzić klub z finansowych tarapatów. Przy budowaniu zespołu posiada dobre intencje, jednak nie ma długofalowej koncepcji ani nosa do transferów. Sprowadzeni zawodnicy zwykle nie spełniają oczekiwań, co dobitnie potwierdza trwający sezon. Prezesowi Kolejarza brakuje przede wszystkim dobrych współpracowników (sam odpowiada za ich dobór) i konsekwencji. Przed dwoma laty dostrzegł potrzeby zmian w zarządzie. Prowadził zaawansowane rozmowy z poważnymi, młodszymi osobami, które miały pomysł na rozwój klubu i w kompromisowych warunkach były skłonne przejąć stery. Do porozumienia z nie do końca jasnych powodów nie doszło. W trakcie poprzedniego sezonu odsunięto od kasy księgową oraz zdymisjonowano Andrzeja Maroszka. Księgowa i trener równie szybko odeszli, co wrócili do Kolejarza.
Przed bieżącym sezonem Jerzy Drozd zapowiadał, że w przeciwieństwie do poprzednich lat nie przekaże zawodnikom pieniędzy na przygotowania do sezonu. Z planów oszczędnościowych wyszły nici. Żużlowcy za podpis pod kontraktem otrzymali wynegocjowane sumy; skompletowano zespół ponad możliwości, który w dodatku zawodził na całej linii. Jako że nie pojawił się hojny sponsor, a miasto obcięło dotację o kilkanaście tysięcy złotych, borykający się z długami z poprzedniego sezonu Kolejarz szybko wpadł w kłopoty.
W obliczu ostatnich wydarzeń i napiętych relacji na linii kibice-zarząd trudno sobie wyobrazić, by Jerzy Drozd stanął do październikowych wyborów. Obecny układ się wyczerpał. Obie strony są sobą zmęczone i wydaje się, że tylko czekają na koniec rozczarowujących rozgrywek. Ewentualne pojawienie się nowych ludzi u władzy sukcesów ani nagłego przypływu gotówki nie gwarantuje. Dałoby jednak nadzieję, iż Kolejarz ze świeżą krwią ruszy z miejsca, zadba o marketing, będzie kładł większy nacisk na szkolenie i powalczy o coś więcej niż tylko trzecią pozycję w drugiej (de facto trzeciej) lidze. Niezależnie od wszystkiego urzędującemu prezesowi należy się szacunek. Wyładowywanie frustracji przez wyzwiska i bluzgi psuje wizerunek klubu, który nawet następcom Jerzego Drozda nie będzie łatwo odbudować.