Spotkanie z najwierniejszymi kibicami zorganizowano w przytulnych pomieszczeniach pizzerii "Lazio" we Władywostoku. Grigorij Łaguta, któremu towarzyszył generalny dyrektor SK Wostok Konstantin Cybulin odpowiedział na wiele pytań, podzielił się planami na przyszłość, a także wyjaśnił, dlaczego lubi powracać do miejsc i wydarzeń z przeszłości.
Wieczór rozpoczął się od owacji dla aktualnego indywidualnego mistrza Rosji, któremu dyrektor klubu przekazał dyplom gratulacyjny podpisany przez Ministra Sportu Rosji Witalija Mutko. Onieśmielony burzą braw Grigorij, który startuje w barwach rodzimego Wostoka, częstochowskiego Włókniarza i szwedzkiej Smederny, a na stałe wraz z żoną Oksaną i synkiem Gregiem zamieszkuje w łotewskim Daugavpils przyznał, że do tej pory nie przywykł do takich bezpośrednich spotkań z kibicami i o wiele łatwiej przychodzi mu okazywać radość w kierunku stadionowych trybun siedząc na żużlowym motocyklu.
- Miniony sezon oceniam jako wytężony i ciężki, naznaczony wieloma długimi podróżami na mecze moich trzech, oddalonych od siebie klubów. O wiele łatwiej znieść jest zmęczenie, mając świadomość, jak bardzo ciebie oczekują i jak mocno dopingują licznie zgromadzeni na stadionie kibice. Szwecja to odrębny temat. Tam przyjeżdżasz i wykonujesz po prostu swoją pracę. Inaczej jest tu, we Władywostoku, gdzie ścigasz się można powiedzieć dla swoich bliskich i znajomych, dla rodaków, a jeszcze inaczej w Częstochowie. Jest bowiem wielka różnica, czy na trybunach jest sześć czy dwadzieścia tysięcy kibiców. Macie pojęcie, że w Polsce, jadąc na motocyklu, czasami nie słyszę własnego silnika, bo zagłusza go wrzawa na trybunach? - powiedział z uśmiechem Łaguta.
Startując w trzech ligach, a także biorąc udział w licznych zawodach indywidualnych, trzeba umiejętnie dograć sprawy logistyczne. Do tego, zdaniem zawodnika, trzeba jeszcze dobrać sobie sztab ludzi, zgrać ich współpracę i mieć potem do nich pełne zaufanie.
- Od długiego już czasu współpracuję z tą samą ekipą mechaników. Jest tak dlatego, że bardzo trudno w każdym odrębnym miejscu znaleźć sobie ludzi, z którymi będziesz się rozumiał dosłownie w pół słowa, z którymi od razu znajdziesz wspólny język. Moi mechanicy, których mam na Łotwie, to praktycznie moja druga rodzina. Chyba spędzam z nimi więcej czasu niż z żoną i synem. Pracujemy razem bardzo dużo, wiele czasu spędzamy na wspólnych podróżach. Robimy tak dlatego, by jak najmniej rzeczy mogło nas potem zaskoczyć w czasie meczu. Często długo dyskutujemy, spieramy się, analizujemy, próbujemy, by potem jak najmniej rzeczy wychodziło nam przysłowiowym bokiem - wyjaśnił zawodnik.
Zdaniem wielu kibiców, cykl Grand Prix to miejsce w którym brakuje Rosjanina. Zastanawiająca jest postawa samego zawodnika, który wielokrotnie wypowiadał się o chęci spróbowania swych sił w walce ze światową czołówką, ale do tej pory ignorował uczestnictwo w zawodach eliminacyjnych SGP.
- Na przykładzie minionego sezonu mogę powiedzieć, że zacząłem starty w turniejach o Indywidualne Mistrzostwo Europy, a terminy zawodów eliminacyjnych do Grand Prix kolidowały z rywalizacją w SEC. Do tego wiadomo, że toczy się teraz coś w rodzaju urzędniczej wojny. Chcą przecież zabronić uczestnikom GP startowania w zawodach o mistrzostwo Europy - enigmatycznie i wymijająco wyjaśnił Grigorij.
Pochodzący z Dalekiego Wschodu zawodnik otworzył sobie przed laty drzwi do Europy startując w Lokomotivie Daugavpils. W tym mieście znalazł też wybrankę swego serca, Oksanę. Niecałe dwa lata temu na świat przyszedł pierwszy potomek, któremu rodzice nadali imię Greg. Wielu sympatyków żużla do dziś uważa, ze stało się tak na cześć dwukrotnego indywidualnego mistrza świata, Amerykanina Grega Hancocka…
- To nie mój pomysł. Myśleliśmy nad imieniem syna razem z Oksaną. Chcieliśmy, by nasz syn miał inicjały GGŁ jak mój tata (Grigorij Grigoriewicz Łaguta), stąd idea by dać synowi takie imię. Greg Grigoriewicz Łaguta póki co ujeżdża mały rowerek, ale w przyszłości, kto wie? - radośnie wyjaśnił Rosjanin.
Zdarzyło się, że chłopiec z maleńkiej, położonej na krańcach Rosji wsi Suchodoł trafił na salony żużlowej Europy, ściga się w najsilniejszej lidze świata, przemierza tysiące kilometrów samolotami. Czy pobyt na Dalekim Wschodzie, powroty do Władywostoku, Primoria, Wielkiego Kamienia i do wspomnianego Suchodołu kojarzą mu się teraz ze słowem nostalgia? Czy rodzinne tereny nie wyglądają teraz jak odległa prowincja?
- Myślę, że teraz, z każdym powrotem, czuję przede wszystkim dużą odpowiedzialność. Przed kibicami, przed swoją drużyną, przed kierownictwem mojego klubu. To nowe życie sportowca, którego pragnąłem i do którego dążyłem od samego dzieciństwa. Wracam tutaj zawsze z wielką przyjemnością. Przyjeżdżam tam, gdzie do dziś istnieją własnoręcznie wykonane krossowe trasy. Patrzę na miejsca, w których sam kosiłem, orałem, wyrównywałem traktorem, a potem razem z bratem Artiomem jeździlliśmy tam na pierwszych krossówkach. Tego nie można zapomnieć, to zawsze kojarzyć się będzie z dzieciństwem i z moją pasją - Grisza rozmarzył się lekko. - Do rodzinnego domu zawsze ciągnie, choć mój własny dom, moi najbliżsi są na Łotwie, a moja praca głównie w Polsce i w Szwecji. Zawsze przyjeżdżam do Primoria z radością. W tych miejscach odpoczywam, wyciszam się, zapominam choć na chwilę o problemach - dodał.
Nie jest tajemnicą, że rosyjski żużel przeżywa kryzys, w tamtejszej lidze startuje jedynie pięć klubów, z powodu zawirowań finansowo-organizacyjnych w tegorocznej edycji SWC "sborna" wzięła udział w kadłubowym składzie, bez Emila Sajfutdinowa i bohatera tego artykułu. - Co tu ukrywać, u nas jest ciężko o wsparcie, o rozgłos, o sponsorów. W Polsce czy Szwecji mecze ligowe telewizja transmituje na żywo, na trybunach gromadzą się tysiące kibiców. Pewnie dlatego są biznesmeni dający duże pieniądze na żużel. Oni po prostu chcą widzieć logo swoich firm na stadionach, na motocyklach, na naszych kombinezonach. Jest dużo reklam, cała Polska wie co to żużel, stąd sponsorzy też chcą widzieć siebie i swoje firmy w prasie i telewizji. Nam niestety do Polski, jak stąd do Księżyca - skonstatował Rosjanin.
Wostok Władywostok zdobył srebrne medale Drużynowych Mistrzostw Rosji. Kapitan drużyny wniósł największy wkład w dorobek punktowy zespołu. Czy oprócz wciągania przed meczem flagi na maszt i zdobywania "kompletów", kapitan rosyjskiej drużyny ma jeszcze inne obowiązki? - Zawsze muszę służyć za przykład dla reszty zespołu i pomagać mu jak tylko mogę. Przepracowałem dla Wostoka wiele lat, włożyłem w klub wiele własnego potu i łez. Czuję, że młodsi zawodnicy doceniają to i szanują. Jeśli z boku dochodzą do mnie głosy, że oni starają się mnie naśladować, cieszę się z tego ogromnie - wyjaśnił Grisza.
Grigorij Łaguta podjął już dwie decyzje dotyczące jego przyszłorocznych występów. W Częstochowie cieszą się już na kolejne starty Griszy ze lwem na plastronie, także w Szwecji Rosjanin pozostanie wierny dotychczasowemu pracodawcy z Eskilstuny. Do tej pory jednak nie przedłużył kontraktu z Wostokiem Władywostok. - Nie wiem jeszcze jakie będą oferowane warunki finansowe. Czekamy wciąż na nowy budżet, jednak mam nadzieję że się dogadamy i przez kolejny sezon będę reprezentował Wostok - uspokoił kibiców Łaguta.
Dyrektor SK Wostok Konstantin Cybulin: - Jakiś czas temu podchodzi do mnie Grigorij z tymi słowami: "Konstantin Władimirowicz, widzę, że wybudowano nowe boksy. A może ja tu sobie miejsce wydzielę, odgrodzę i to miejsce będzie dla mnie, dla moich motocykli?" Popatrzyłem na niego wtedy i pomyślałem: "Tak, chłopie, zostaniesz ty u nas na dłużej". Nie macie pojęcia, jak się ucieszyłem. "Tak Grisza, oczywiście że możesz". Teraz on już ma swój własny kawałek, swój warsztat. Czuje się przez skórę, że Grigorij wydoroślał, spoważniał, nie ma "wiatru w głowie". Prawdziwy mężczyzna, prawdziwy kapitan.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!