Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (90): Słynna bydgoska kopa

Najmłodsze pokolenie polskich żużlowców i kibiców już tego nie pamięta, ale starsi owszem wspominają. Słynna bydgoska "kopa".

Przyczepny do bólu tor, który przygotowywano w Bydgoszczy, przekleństwo wielu zawodników kilku pokoleń i sprawca przynajmniej kilku afer w polskim sporcie żużlowym. W czym rzecz? Sięgnijmy do wywiadu-rzeki z byłym zawodnikiem, a potem szkoleniowcem Marianem Wardzałą, którego kilka lat temu udzielił młodym dziennikarzom Agnieszce Ratkowskiej i Łukaszowi Mardarskiemu. Oto co powiedział na temat najbardziej nielubianego przez siebie toru. - Tor, którego nie lubiłem - Bydgoszcz. Raz zrobiłem tam dziewięć punktów, bo było w miarę normalnie. Notorycznie go jednak wręcz ekstremalnie bronowali i domaczali, w efekcie - było po zabawie. By skutecznie jeździć, trzeba było mieć naprawdę mocną maszynę. W całej karierze w Bydgoszczy tylko raz jechałem na normalnej nawierzchni. Przyjechałem kiedyś do tego miasta wieczorem, słyszę traktor na torze. Wchodzę, patrzę… bronuje. Prawdziwy szok przeżyłem jednak dopiero nazajutrz. Leje deszcz. "Chyba nie będzie zawodów" - pomyślałem. Ale coś pracuje na torze. Wziąłem parasol idę i oczom nie wierzę. Deszcz pada cały czas, a na torze… polewaczka. A traktor jeździ i bronuje. Wejść się nie dało, ale zawody się odbyły - tyle wspomnień Mariana Wardzały, ale bynajmniej nie są one w tym temacie odosobnione.

Bydgoszcz słynęła przed laty z takiego właśnie, skrajnie nieraz trudnego, przyczepnego toru. Dla niektórych drużyn stanowił on wręcz przekleństwo i przez całe lata nie potrafiły na nim wygrać meczu. Od czasu do czasu przygotowanie nawierzchni w Bydgoszczy doprowadzało jednak do mocnego zaognienia sytuacji i międzyklubowych, poważnych napięć. Oto kilka przykładów. Rok 1973 i gorące derbowe baraże o miejsce w ekstralidze pomiędzy Polonią, a Apatorem. Pierwszy mecz w Toruniu wygrywają gospodarze 44:34 i stoją przed historyczną szansą pierwszego w dziejach awansu do I ligi. Ale rewanż jest przecież na torze rywala. Tymczasem: - Większość z nich nie miała jednak pojęcia jak jeździć na bydgoskim torze, w dodatku na tak specyficznie przygotowanym, jak tylko bydgoscy toromistrze potrafili to robić. A mieli w tym względzie bogate doświadczenie. Niejeden as i niejeden zespół może nie połamał na tym torze zębów, ale zupełnie się pogubił. Nic dziwnego, że i teraz przygotowano tor pod swoich. Na mokrej, acz przyczepnej "kopie" stalowcy w ogóle nie potrafili łamać motocykli - wspomina tamten pamiętny pojedynek Krzysztof Błażejewski w książce "Żużel po bydgosku".

Efekt był taki, że po pięciu wyścigach, po których Polonia wygrywała już 24:6, zespół z Torunia więcej na tor już nie wyjechał, narażając się na dyskwalifikacje. A Polonia obroniła miejsce w I lidze. Minęły dwa lata i oto w sezonie 1975 nad Brdę przyjechała ekipa leszczyńskiej Unii, drużyna w tamtym sezonie znacznie lepsza od Polonii. Tymczasem na stadionie w Bydgoszczy: - Zawodnicy Unii nie walczyli. Kończyli biegi w spacerowym tempie, lub po prostu zjeżdżali z toru. Goście manifestowali pasywną jazdą swoje niezadowolenie ze złego przygotowania toru przez gospodarzy, który mógł być przyczyną groźnych upadków - pisał dziennik "Sport" w swojej krótkiej relacji z tego spotkania, które zakończyło się prawdziwą klęską ekipy z Leszna 22:55! Mijały lata, zmieniały się żużlowe mody i epoki, tymczasem sława bydgoskiej "kopy" zdawała się nie przemijać i straszyła kolejnych zawodników, którzy na takiej nawierzchni nie potrafili, a czasem po prostu bali się jeździć. Niekiedy niemożność nawiązania równorzędnej walki na bydgoskiej nawierzchni stawała się powodem głębokiej frustracji nie tylko zawodników, ale także ich opiekunów.

Wystarczy tutaj przypomnieć sławetny mecz ligowy Polonii z Unią Tarnów w 1991 roku. Przewaga gospodarzy nad złożoną w większości z młodych wychowanków ekipą Jaskółek była miażdżąca. Po XII wyścigu doszło do kuriozalnej sytuacji. Kiedy para Unii była gotowa do wyjazdu do XIII wyścigu do akcji wkroczył kierownik tarnowskiego zespołu, a jednocześnie jego ówczesny sponsor Piotr Rolnicki, który zabronił swoim zawodnikom wyjazdu na tor. Podobnie było w dwóch ostatnich wyścigach, które poloniści wygrali 5:0. - Nieoficjalnie wiadomo, że działacze Unii-Rolnicki zamierzają udowodnić w GKSŻ, że gospodarze na to spotkanie spreparowali tor (…) Wszystko wskazuje na to, że decyzja p.Piotra Rolnickiego o wycofaniu zawodników z meczu znajdzie swój epilog podczas posiedzenia GKSŻ 14 sierpnia w przeddzień finału Indywidualnych Mistrzostw Polski, który odbędzie się na torze Apatora w Toruniu - pisał o sprawie korespondent "Tygodnika Żużlowego" Tomasz Malinowski. Faktycznie tak się stało, ale decyzje GKSŻ uderzyły w protestujących. Goście za swój swoisty strajk zostali ukarani. Najbardziej dostało się samemu Piotrowi Rolnickiemu, który praktycznie do końca sezonu został zawieszony w prawach kierownika drużyny. Zanosiło się także na podobną karę w stosunku do zawodników, ale ostatecznie pozwolono im startować w kolejnych meczach, otrzymali jednak kary finansowe.

Dziś słynna bydgoska "kopa" to już historia, czas przeszły i biorąc pod uwagę aktualne trendy panujące na naszych torach, raczej dokonany. A ponieważ, jak mawia przysłowie, im dalej w las, tym więcej drzew, w miarę upływającego czasu staje się coraz bardziej mityczna.

Robert Noga

Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!

Źródło artykułu: