21-letni zawodnik do Speedway Wandy Instal Kraków został wypożyczony z Lokomotivu Daugavpils tuż przed inauguracyjnym spotkaniem w Krośnie. Od razu stał się mocnym punktem zespołu, walnie przyczyniając się do zwycięstw krakowskiej drużyny. Jak tłumaczy zawodnik, wszystko układało się jednak dobrze do momentu, gdy przestał otrzymywać pieniądze za zdobyte punkty. - Sezon 2013 w Krakowie był moim debiutanckim w polskiej lidze. Wszystko układało się dobrze i byłem dumny mogąc dobrze punktować dla Wandy. Ufałem tamtejszym ludziom, jednak po kilku miesiącach nie było już tak kolorowo - mówi Fin w rozmowie z naszym portalem.
- Należności wpływały na moje konto z opóźnieniem. Klub obiecywał spłaty i rzeczy, które nigdy nie zostały zrealizowane i się nie wydarzyły. W moim ostatnim spotkaniu przeciwko drużynie z Rybnika w Krakowie zdobyłem zaledwie dwa punkty z bonusem. Po tych zawodach dostałem wiadomość od ludzi pracujących w Wandzie z pytaniem, ile rybnicki klub zapłacił mi za zdobycie tak małej liczby punktów, a prawda jest taka, że miałem tego dnia spore problemy sprzętowe, które tak naprawdę trochę się ciągnęły. Z moim teamem znaleźliśmy problem związany z motocyklem, który sprawił, że te zawody wyszły tak mizernie. Jest mi przykro, bo to był prawdziwy powód mojego słabszego występu, a nie rzekomych pieniędzy z klubu z Rybnika. Po tym meczu otrzymałem informacje od menedżera Wandy, że znalazłem się poza zespołem i składem - kontynuuje nasz rozmówca.
W ocenie żużlowca prawdziwe problemy rozpoczęły się jednak dopiero przed wyjazdowym spotkaniem rundy finałowej z KSM Krosno. Lahti nie znalazł się w awizowanym składzie krakowskiego zespołu na ten mecz, ale po dobrych występach w angielskiej Elite League sternicy Wandy postanowili powołać Fina na tę potyczkę. Żużlowiec nie zjawił się jednak w Krośnie, a wszyscy myśleli, że zaspał na lot. Timo Lahti twierdzi, że sytuacja wyglądała zupełnie inaczej. - Gdy zdobyłem w piątek 11 punktów dla Eastbourne otrzymałem telefon z pytaniem, czy przyjadę na mecz do Krosna. Powiedziałem, że mogę się zjawić, jeśli otrzymam moje zarobione pieniądze. Chciałem potwierdzenia wpłaty na mój adres mailowy. Czekałem do niedzieli rano i gdy zorientowałem się, że mimo mojej gotowości do startu nie otrzymałem zaległości, zdecydowałem że nie jadę do Krosna - opowiada Lahti.
Zupełnie inne stanowisko niż Lahti przedstawia natomiast prezes krakowskiej Speedway Wandy, Paweł Sadzikowski. Jak przekonuje, o sprawie fińskiego żużlowca rozstrzygnie Trybunał PZM. - Moim zdaniem spóźnienie się na samolot i nie przylecenie na mecz jest dla zawodnika, który uważa się za zawodowca, niedopuszczalne. Sprawa Lahtiego poszła do Trybunału PZM i tam się rozstrzygnie czy jest on zawodnikiem dojrzałym, czy też jeszcze nie - powiedział Sadzikowski. Prezes Speedway Wandy, zapytany o oskarżenia ze strony zawodnika, odparł: - Nie zamierzam tego komentować, wszystko wyjaśni Trybunał PZM.
Lahti, który w przyszłym sezonie wystąpi prawdopodobnie z dziką kartą w Grand Prix Finlandii wyraźnie podkreśla, że jedynym powodem nie stawienia się w Krośnie były zaległości krakowskiego klubu. - Mój kontrakt mówił jasno - jeżeli nie mam zapłaconych należności w terminie, mogę odmówić startu w meczu. Prawda jest taka, że to menedżer i szef zabronili mi jechać do Krosna, ponieważ nie otrzymałem pieniędzy w odpowiednim terminie. Musiałem posłuchać szefa - kończy Fin.
Jesteś kibicem "czarnego sportu"? Mamy dla Ciebie fanpage na Facebooku. Zapraszamy!