Robert Noga: Żużlowe podróże w czasie (98): Mistrzowski debiut 1956

Rok 1956, czyli czas tak zwanej postalinowskiej odwilży w Polsce był przełomowy dla polskiego żużla. Biało-czerwoni mogli wyjść zza "żelaznej kurtyny" i zadebiutować w mistrzostwach świata.

W tym artykule dowiesz się o:

Tym samym konkurować z zagranicznymi rywalami w imprezie najważniejszej czyli Indywidualnych Mistrzostwach Świata, a nie tylko, jak dotąd w meczach lub turniejach towarzyskich. Historyczną datą dla polskich startów w IMŚ była niedziela 29 kwietnia. Tego dnia na stadionie Skry w Warszawie odbył się premierowy w naszym kraju turniej rangi mistrzostw świata - tak zwana pierwsza eliminacja. Zatrzymajmy się przez moment na schemacie mistrzostw w tamtym roku. Polska otrzymała 8 miejsc i cała nasza ósemka wystąpiła podczas eliminacji warszawskiej, w której naszymi rywalami było 8 reprezentantów Czechosłowacji. Ósemka najlepszych kwalifikowała się do II eliminacji w niemieckim Oberhausen, a najlepsza ósemka z tego turnieju do finału kontynentalnego, którego miejscem stała się stolica Norwegii - Oslo.

Tutaj pojawiały się już prawdziwe schody, bowiem z tego turnieju, będący niejako zwieńczeniem eliminacji dla zawodników z krajów Europy Środkowej i Skandynawii do finału, wówczas rozgrywanym jeszcze tradycyjnie w jednym tylko miejscu na Wembley w Londynie, kwalifikować się miało zaledwie czterech najlepszych zawodników. "Przegląd Sportowy" z piątku 27 kwietnia przyniósł na pierwszej stronie taką oto ciekawą dla kibica żużlowego notatkę: - Ustalona została ósemka żużlowców polskich, która w nadchodzącą niedzielę weźmie udział w strefowej eliminacji do indywidualnych mistrzostw świata. (...) W barwach Polski startować będą: Szwendrowski, Kupczyński, Kapała, M.Kajzer (chodziło oczywiście o Mariana Kaisera, przyp. RN), Połukard, Teodorowicz, Nazimek, Suchecki. Znany wówczas działacz Bogdan Lubiński prorokował przed zawodami, że Polacy powinni bez problemu wprowadzić do kolejnej eliminacji sześciu żużlowców, może siedmiu, ale będzie to bardzo trudne.

Jak się okazało obawy Lubińskiego okazały się zupełnie niepotrzebne. Biało-czerwoni spisali się świetnie i byli zdecydowanie lepsi od swoich południowych pobratymców. Kto zasłużył na największe słowa uznania? Jeszcze raz oddajmy głos reporterowi ogólnopolskiej sportowej gazety, który śledził z trybun tamte zawody: - A więc przede wszystkim Kapała. Wielka formę tego zawodnika sygnalizowano już z Austrii. Okazało się, że wiadomości nie były przesadzone. Kapała był bez wątpienia najlepszym zawodnikiem niedzielnej eliminacji, a kilkadziesiąt tysięcy widzów zgromadzonych na stadionie Budowlanych z podziwem oglądało jego jazdę. Kapała wygrywał jak chciał, imponując spokojem i wzorowym opanowaniem maszyny (...) Jako drugi zdobył najwięcej punktów Kupczyński. I jemu należy się wiele uznania. Kto wie, czy gdyby nie zawiodła mu maszyna w VII wyścigu jego dorobek punktowy nie byłby wyższy od sumy punktów zdobytych przez Kapałę. Kupczyński jest w tej chwili najlepszym naszym technikiem i zapewne w bogatym sezonie międzynarodowym zdobędzie jeszcze wiele punktów dla naszych barw. Nazimek, Kajzer i Suchecki, to trójka, którą można sklasyfikować na równi z Teodorowiczem (...) Połukard jest słabszy od pozostałych naszych reprezentantów. Do dalszych eliminacji zakwalifikował się dopiero po dodatkowej rozgrywce ze Szwendrowskim.

Tak więc premierowa eliminacja w stolicy zakończyła się wielkim triumfem Polaków - z ośmiu aż siedmiu awansowało dalej, w tym gronie znalazł się jedynie jeden zawodnik z Czechosłowacji - mistrz tego kraju Hugo Rosak. Ciekawostką może być fakt, że rywale Polaków jeździli w tym turnieju już na motocyklach własnej produkcji, czyli ESO - poprzedniku Jawy. Ich motocykle nie dorównywały jeszcze Japom Polaków (Nazimek jechał w tych zawodach na rzeszowskim FIS-ie), ale kierownik ich ekipy zapewniał, że trwają intensywne prace nad ulepszeniem konstrukcji ich motocykla i niebawem będzie on znacznie lepszy. Kto się jednak spodziewał, że w połowie kolejnej dekady czeskie ESO zdominuje żużel zmiatając z rynku, wydawać by się mogło panującego na nim niepodzielnie Japa? Do Oberhausen Polacy jechali w dobrych nastrojach, bez zawieszonego Janusza Sucheckiego, za to z Włodzimierzem Szwendrowskim. Na niemieckim torze, który okazał się niebezpieczną bieżnią sześciu z nich awansowało do finału kontynentalnego. Cieniem na zawodach położył się tragiczny wypadek Austriaka Fritza Dirtla, który zmarł w drodze do szpitala. Zwyciężył Szwed Kjell Carlsson.

Rozpalone głowy co większych optymistów brutalnie ostudził jednak finał kontynentalny w Oslo. Wszyscy biało-czerwoni odpadli, najlepszy z nich Florian Kapała był dopiero szósty. Pięć pierwszych miejsc zajęli znakomici Szwedzi, a zwyciężył wielki Ove Fundin, który w finale światowy sięgnął po swój pierwszy mistrzowski tytuł. - Zabrakło mi wtedy niewiele do awansu, ale jednak zabrakło. Byłem zły, ale nic nie mogłem zrobić. W Oslo nie odnieśliśmy spodziewanego sukcesu. Szwedzi byli od nas zdecydowanie lepsi i pokazali nam miejsce w szeregu - wspominał po latach tamte zawody Kapała. Cóż polskim fanom przyszło czekać jeszcze trzy lata na awans pierwszego z biało-czerwonych do światowej finałowej rozgrywki. Ale warto było...

Robert Noga

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

Komentarze (2)
avatar
sympatyk zuzla
19.01.2014
Zgłoś do moderacji
0
0
Odpowiedz
Historia zawsze jest ciekawa .