Wychowanek Stali Gorzów ma pełne poparcie swojego klubu i nie tylko. Za jego kandydaturą do dzikiej karty na Grand Prix Polski stanął Tomasz Gollob, któremu pierwotnie złożono taką propozycję. Mistrz świata z 2010 roku nie zmienił jednak zdania co do tego, że w cyklu już nie wystąpi, dlatego też wspiera juniora w walce o miejsce pośród najlepszych jeźdźców globu. Najbardziej utytułowany polski żużlowiec pojawi się jednak na Stadionie im. Edwarda Jancarza, by pożegnać się z zawodami GP i kibicami, którzy go w nich wspierali przez 19 lat. [ad=rectangle]
"Żółto-niebiescy" będą wnioskować o dziką kartę dla Bartosza Zmarzlika, który bardzo docenia tę pomoc. - Bardzo cieszę się z tego powodu i chciałbym podziękować kierownictwu Stali Gorzów, że wyszli z taką inicjatywą - powiedział 19-latek.
Z równie wielką radością gorzowianin przyjął informację o tym, że Tomasz Gollob zagości na trybunach stadionu przy Śląskiej. To właśnie pod skrzydłami wychowanka Polonii Bydgoszcz Zmarzlik rozwinął skrzydła, podpatrując obecnie 43-letniego już żużlowca w dążeniu do sukcesu, jakim było mistrzostwo świata. - Zawsze się cieszę, jak widzę pana Tomka, a na takich zawodach będzie to podwójna radość. Jeżeli pojadę będzie to dla mnie dodatkowa motywacja, aby dobrze się zaprezentować - przyznał junior Stali.
Obecny sezon nie zaczął się dla młodzieżowca najlepiej, ale teraz z każdym kolejnym spotkaniem jeździ coraz pewniej, będąc ostoją swojej drużyny w meczach ligowych. Sprzętowo jest nieźle, ale może być jeszcze lepiej. - Cały czas sprawdzamy i szukamy czegoś lepszego. Myślę, że mniej więcej jest wszystko w porządku. Trzeba się skupić na sobie i trzymać gaz - mówił jeden z czołowych polskich młodzieżowców.
Tymi gorszymi momentami z pewnością były upadki. Bartosz kilka razy w tym roku już leżał na torze. Niektórzy zarzucają mu zbyt ostrą jazdę, ale jest to po prostu postawa waleczności i agresywności na torze, dzięki której można odnosić zwycięstwa. W tej chwili młody żużlowiec nie odczuwa żadnych skutków bliższego zapoznawania się z torem. - Wszystko w porządku. Po niczym nie ma śladu i trzeba jechać dalej - zakończył Bartosz Zmarzlik.