Jarosław Galewski: Kantoronline Włókniarz jedzie do Tarnowa w okrojonym składzie i wiele osób krytykuje częstochowian, że chcą oszczędzać kosztem swojego rywala. Jak pan ocenia całą sytuację?
Marian Maślanka: To na pewno była trudna decyzja dla władz klubu. Myślę, że zapadła dość nieoczekiwanie, bo przynajmniej ja odczuwałem to tak, że wszystko idzie ku dobremu. W takich momentach pojawia się zawsze pytanie, czy pchać się dalej w otchłań zadłużenia czy też powiedzieć stop. Możliwości pozyskiwania środków są ograniczone. Poza tym, widać, że jest trudno, skoro główny akcjonariusz i sponsor klubu wystawia akcje na sprzedaż.
To był dla pana zaskakujący ruch?
- To może świadczyć o tym, że ma zamiar odejścia z klubu. W związku z tym naturalnym jest myślenie o tym, że należy obronić klubowy byt i stąd pojawiają się takie niepopularne ruchy. To jest trudne, przykre i to nie tylko dla rywali, ale także dla samych władz klubu i jego zawodników. Trzeba jednak wybrać i dobrze, że działacze wprost mówią, jaka jest sytuacja. Sezon trzeba dokończyć i to może wymagać radykalnych kroków.
Zdaje się jednak, że wiele mówimy o tym, by patrzeć na interes dyscypliny, a nie pojedynczego klubu. Co z tego, że Włókniarz oszczędzi, skoro może wpędzić w problemy finansowe tarnowian?
- Jest w tym sporo racji, ale jakie jest inne wyjście z sytuacji dla częstochowian? Klub w Częstochowie powinien istnieć. Na pewno jest taka potrzeba. To oczywiście nie jest jedyny ośrodek, który ma takie problemy. W ich obliczu mają jednak miejsce takie sytuacje, które obserwujemy teraz. Nie za bardzo widzę inne rozwiązanie, które mogłoby zadowolić rywali. Szczęśliwi nie są również z pewnością zawodnicy Włókniarza.
[ad=rectangle]
Jakie może być ich dalsze podejście do startów w barwach Włókniarza po ostatnich wydarzeniach?
- Dla nich to, co się dzieje, to również duże rozczarowanie. Zarząd czekają trudne rozmowy z żużlowcami. O tym też należy pamiętać. Oni będą potrzebni w dalszej części rozgrywek i trzeba sprawić, żeby wykazali się wtedy wszystkimi swoimi umiejętnościami.
Zanim okazało się, że Włókniarz pojedzie do Tarnowa w oszczędnościowym składzie, rozpoczęły się problemy wokół Grigorija Łaguty. Pan zna tego zawodnika doskonale, bo ściągał go pan do Polski. Kto w tej sytuacji może mieć więcej racji - klub czy żużlowiec?
- Wzajemne relacje pomiędzy Griszą Łagutą a Arturem Sukiennikiem dawno wybiegły poza standardowe stosunki zawodnika ze sponsorem klubu. One były naprawdę bardzo zażyłe. Myślę, że przy współpracy z panem Sukiennikiem Rosjanin miał bardzo dobre warunki do uprawiania sportu w Częstochowie. W pewnym momencie firma mogła zacząć odczuwać jednak pewne problemy. Pojawiły się napięcia, które wyszły na zewnątrz. To nigdy nie jest dobra sytuacja. Nie potrafię jednak ocenić, jak mocno zaogniony jest ten konflikt. Strony będą chciały się dogadać. Deklarował to w ostatnim czasie pełniący obowiązki prezesa pan Dariusz Śleszyński. Trudno powiedzieć, jaki będzie efekt końcowy. Oby się udało.
A jak spełni się czarny scenariusz i Włókniarz zostanie bez Łaguty?
-
Wtedy czeka ich przede wszystkim walka o utrzymanie. To jest nadal dobra drużyna. Biorąc pod uwagę, że byłaby selekcja i na wyjazdy jeździłby skład oszczędnościowy, a w meczach u siebie byłoby najmocniejsze zestawienie, to pewnie wystarczyłoby to do spokojnego utrzymania. Zachowanie Ekstraligi dla Włókniarza jest bardzo ważne. Gdyby to się udało, to przed kolejnym sezonem należy mierzyć siły na zamiary i budować skład w oparciu o realne możliwości finansowe. Życzę klubowi jak najlepiej.
Mimo że został pan nie najlepiej potraktowany? Wiadomo, że pana następcy oskarżali pana, że w czasie swojej prezesury udzielał pan klubowi pożyczek, które nie miały pokrycia w majątku i legalnych źródłach. Śledztwo zostało w ostatnim czasie umorzone, ale miał pan z pewnością sporo stresu przez półtora roku.
- Spodziwałem się, że finał tej sprawy będzie dla mnie pozytywny. Od początku posiadałem odpowiednie dokumenty i wystarczyła tylko dobra wola klubu i pokazałbym wszystkie przelewy i ich daty. Wszystko potoczyło się inaczej i skłamałbym pana, gdybym powiedział, że to nie było dla mnie rozczarowanie. To też sprawiło, że zdystansowałem się od bieżących spraw. Ja nie mogę jednak podejść do Włókniarza bez uczuć. Ten klub jest w moim sercu od 40 lat. Zaczynałem jako fotograf klubowy. Później byłem kierownikiem startu, wirażowym. Tego było sporo. W końcu znalazłem się w zarządzie, z czasem zostałem prezesem. Włókniarz będzie dla mnie zawsze wielką wartością i ubolewałem, że moja praca w pewnym sensie nie została uszanowana. Powiem szczerze, że przez ostatnie trzy sezony mi również było bardzo ciężko. Pakowałem w to wszystko własne pieniądze. Nie potrafiłem sobie wyobrazić, że w Częstochowie mogłoby nie być Ekstraligi. Walczyliśmy zawsze do końca. Wobec zawodników starałem się być uczciwy. Wiele dziś potrafię zrozumieć, bo sam słuchachałem wielu obietnic od sponsorów czy różnych władz, że przekażą pieniądze na klub. Na końcu okazywało się jednak, że było inaczej i... trzeba było zapłacić. Popełniałem też błędy, ale mam czyste sumienie. Dziś mogę sobie powiedzieć, że zrobiłem, co było w mojej mocy. Zostaliśmy w Ekstralidze.
Przygotowując się do tej rozmowy, czytałem również komentarze częstochowskich kibiców. Część z nich uważa, że dla Włókniarza byłoby najlepiej, gdyby pan wrócił...
- Po odejściu z Włókniarza i po tym, co działo się teraz, nie miałem takich myśli. To był trudny czas, ale nie tylko dla mnie. Wielu moich współpracowników musiało jeździć i składać zeznania. To wszystko jest uciążliwe. Trochę mnie to wyleczyło z obecności w żużlu w tej roli co wcześniej. Uważam, że mój czas we Włókniarzu się nieodwołalnie skończył. Nie zamierzałem jednak niczego utrudniać i dlatego dokonałem konwersji swoich wierzytelności na akcje, tak żeby klub mógł otrzymać licencję nadzorowaną. Tak było dla mnie jedyne wyjście, bo zawsze uważałem, że Włókniarz musi istnieć i być obecny w Ekstralidze.
moze jakis sponsor Wlokniarza sie w tym czasie znajdzie
pojedzie z pieniedzmi po bandzie
san miguel woda fanta