Półtora okrążenia (6): Wynalazki Ekstraligi

- Takie wynalazki jak licencja nadzorowana powodują, że dochodzi do odpuszczania jak przed meczem w Tarnowie. Finanse nie powinny być kwestią uznaniową - pisze w swoim felietonie Marta Półtorak.

 Redakcja
Redakcja

Wynalazki Ekstraligi

Rozgrywki Nice Polskiej Ligi Żużlowej nabierają rozpędu. Czeka nas pasjonująca kolejka, która będzie również bardzo ważna dla PGE Marmy Rzeszów. Jedziemy w niej z GKM Grudziądz, ale byłabym daleka od stwierdzeń, że ten mecz o czymś zadecyduje. Każde spotkanie jest ważne, bo zawsze można zyskać i stracić punkty. Biorąc jednak pod uwagę ambicje obu drużyn, ich składy i wiele innych kwestii, to powinien być jeden z bardziej wyrównanych meczów.

W kontekście spotkań w najbliższej kolejce wiele mówiło się o odpuszczaniu meczów i wysyłaniu na nie okrojonego składu. Taka sytuacja z powodów finansowych ma miejsce w Ekstralidze przed meczem w Tarnowie. Moim zdaniem to efekt pewnych rozwiązań, które zostały nie tak dawno wprowadzone. Ekstraliga zdecydowała się na licencje nadzorowane, które pojawiły się także w niższych klasach rozgrywkowych. To są wynalazki, które nie działają i można było to przewidzieć. Wiele osób w środowisku żużlowym zadawało pytanie, co to jest licencja nadzorowana. Jeśli klub nie jest w stanie realizować zaległych lub bieżących zobowiązań, to będzie regulować przyszłe? Takie pomysły nie służą naszej dyscyplinie. Nie pomagają przede wszystkim klubom, które są solidne i poważnie podchodzą do sportu. Jak można temat finansów traktować w sposób uznaniowy? Albo coś jest czarne albo białe. Ktoś ma pieniądze, żeby jechać na odpowiednim poziomie lub ich nie ma. Rozdawanie licencji nadzorowanych przyczynia się do tego, że w trakcie sezonu mamy takie "rewelacje".
Dolny KSM mógłby sprawić jedynie tyle, że kluby nie korzystałyby z pozornych oszczędności. Taki mechanizm nie spowoduje jednak, że klub wyczaruje finanse na regulowanie swoich zobowiązań. Problem jest zupełnie w innym miejscu.

Ekstraliga postanowiła się odnieść do mojego ostatniego felietonu, w którym napisałam, że awans do najwyższej klasy rozgrywkowej to w tej chwili kara a nie nagroda. Zwróciłam uwagę, że kluby żywią Ekstraligę. Pojawiła się kontra. Nie chcę kontynuować tego tematu w nieskończoność, ale niektóre fakty nie są prawdziwe. Inne nie zostały szczegółowo wyjaśnione, a jeszcze inne pominięte. Do Ekstraligi rzeczywiście wpłacaliśmy jako klub 160 tys. złotych, ale w trakcie jednego sezonu. 1,3 mln złotych z tytułu praw telewizyjnych i od sponsora rozgrywek otrzymaliśmy przez wszystkie lata obecności w najwyższej klasie rozgrywkowej. To nie jest też tak, że Ekstraliga coś dała, bo zabrała za to przecież miejsca reklamowe. Zresztą, obowiązkiem takiego organu jest szukanie sponsora rozgrywek i czerpanie korzyści z praw telewizyjnych. Bardziej należy się zastanowić, czy obie umowy zostały wynegocjowane na właściwym poziomie. Przez kilka lat otrzymaliśmy powyższą kwotę, ale nie zapominajmy o karach, które wpływały na konto Ekstraligi. Poza tym, zabrane zostały nam wspomniane miejsca reklamowe, a transmisje telewizyjne mogą zawsze powodować, że na trybunach jest mniej kibiców. Od razu zaznaczam - to świetnie, że żużel jest promowany w telewizji. Absolutnie jestem za tym rozwiązaniem, ale jeśli idzie się w tym kierunku, to produkt trzeba sprzedać za odpowiednią cenę.

Poza tym, zwróćmy też uwagę, jak wyglądał kiedyś regulamin, a jak przedstawia się on obecnie. Czy w tym kierunku należy zmierzać? Ja nie jestem tego pewna. Czas najwyższy stworzyć jednolity tekst, bo gubią się wszyscy - kluby i osoby go nadzorujące.

Wracając jednak do Ekstraligi, to warto na koniec zadać sobie pytanie, ile funkcjonowanie takiego tworu kosztuje. To jest fundamentalna kwestia. Jeśli się dobrze orientuję, to w Ekstraklasie piłkarskiej działanie podobnej spółki to około 2 proc. przychodów. Może ktoś z Ekstraligi Żużlowej powie jak to wygląda w przypadku naszej dyscypliny?

A co do stwierdzenia, że moja drużyna nie wyjechała w 2013 roku na tor w Lesznie i naraziła Ekstraligę na policzalne i niepoliczalne straty.... Czy wizerunek rozgrywek byłby lepszy, gdyby doszło do kolejnej tragedii? To nie było tak, że zespół nie chciał pojechać. Zawodnicy bali się startować. Chcieliśmy tylko doprowadzenia pierwszego łuku do takiego stanu, w jakim była reszta toru. Wyrażaliśmy chęć jazdy. Niech ktoś naprawdę się zastanowi, jaki byłby wizerunek naszej dyscypliny, gdybyśmy doprowadzili do jeszcze jednej tragedii.

Marta Półtorak 

Jesteśmy na Facebooku. Dołącz do nas!

KUP BILET NA 2024 ORLEN FIM Speedway Grand Prix of Poland - Warsaw -->>

Już uciekasz? Sprawdź jeszcze to:
×
Sport na ×