Żużlowiec Carbon Startu Gniezno upadł na tor w 13-tym biegu, kiedy żużlowcy PGE Marmy Rzeszów jechali na podwójnym prowadzeniu. Nie spodobało się to części miejscowych kibiców, którzy odebrali to, jako próbę "wymuszenia" powtórki wyścigu. - Po prostu chciałem szybko jechać i złapałem zbyt dużą przyczepność. Wzięło mnie pod płot i podniosło motocykl - tłumaczy były zawodnik Lokomotivu Daugavpils.
[ad=rectangle]
- Ten upadek nie był zamierzony! Chciałem szybko wstać z toru, ale "kurzyło" mi w głowie. Nie miałem problemów z motorem. To przeciwnicy nie zostawili mi miejsca na tym łuku. Wiem, że to jest żużel, ale dwukrotnie zostałem wywieziony w płot. Mogli trochę odjechać, bym nie miał żadnych problemów - dodaje Tarasienko, który za rywali w feralnym wyścigu miał Kenni Larsena i Scotta Nichollsa.
Po tym zdarzeniu Rosjanin nie był zdolny do kontynuowania zawodów. - Nie chciałem ryzykować, żeby coś mi się nie stało w kolejnym wyścigu. Najpierw trzeba pojechać do lekarza i wszystko dokładnie sprawdzić - twierdzi 20-latek.
Pomimo upadku, Wadim Tarasienko był jedynym zawodnikiem Carbon Startu, który odniósł w Rzeszowie dwa biegowe zwycięstwa. W biegu ósmym pojechał jako rezerwa taktyczna i od tej pory przestał już zaskakiwać. - Na początku zawodów tor był zupełnie inny niż w końcówce. Pomogła mi próba toru, po której mechanicy trafili z przełożeniami. Dziękuję im za to. Później, to moim rywalom lepiej wychodziły starty, ciągnęli mnie do płotu i nic nie mogłem zrobić - mówi Tarasienko.