Po bandzie (13): Koniec z finansową "lipą". Ekstraligę należy zamknąć!

- Słyszałem o pomyśle zamknięcia Ekstraligi. Uważam, że tak należy zrobić, ale jednocześnie wiem, że to nierealne - pisze w swoim felietonie Witold Skrzydlewski.

Ekstraligę należy zamknąć

Czytałem trochę o pomyśle zamknięcia Ekstraligi. Ostatnie doświadczenia wyraźnie pokazują, że kluby, które awansują, na ogół od razu spadają. Co więcej, nie jest to bezbolesny spadek, bo problemy finansowe są na ogół ogromne. W Ekstralidze należy postawić wymóg finansowy. Każdy klub powinien spełniać określone progi finansowe, żeby jechać z najlepszymi. Może wtedy udałoby się uniknąć wirtualnych budżetów. Warunek jest jednak jeden - to wszystko musiałoby być mocno weryfikowane, a nie odbywać się w myśl zasady, że działacze na pewno podejdą do tego uczciwie.
[ad=rectangle]
Dziś prawie wszyscy mają wirtualne budżety. Efekt? Jest jak jest. Tak najlepiej to podsumować. Zamknięcie Ekstraligi mogłoby też sprawić, że zawodnicy będą nieco tańsi. Przeciwnicy mówią, że zamknięcie Ekstraligi to strata dla pierwszej ligi, od lat mamy tradycję spadków i awansów. Zawsze jest o co walczyć. Zresztą, nie martwiłbym się aż tak o sytuację klasy rozgrywkowej, w której jeździ obecnie mój klub. Byłem ostatnio na spotkaniu prezesów. Przedstawiono nam wyniki oglądalności spotkań w telewizji. I co? Jest wyższa niż w przypadku Ekstraligi.

Zamknięcie Ekstaligi mogłoby się zresztą odbyć na konkretnych zasadach. W pierwszej kolejności powinna decydować wartość sportowa. Jeśli klub wywalczyłby awans i byłoby go stać na jazdę z najlepszymi, to powinien dołączyć do tego grona. Gdyby nie miał środków, to należy zapytać o to działaczy ekipy, która zajęła drugie miejsce. I tak dalej, i tak dalej. Tak samo należy proponować kolejnym zespołom z pierwszej ligi jazdę w Ekstralidze, jeśli ktoś z tych "najlepszych" nie dostanie licencji na kolejny rok. Nie powinniśmy trzymać w Ekstralidze takich, którzy obronili się sportowo, ale wyłożyli przy tym ekonomicznie. Wtedy nigdy nie będzie lepiej. Ja proponuję, żeby taka ekipa od razu dostała porządnie w łeb i lądowała w drugiej lidze. Nie wykluczałbym jednak również dzikich kart, tak jak ma to miejsce między innymi w koszykówce. Ale to szerszy temat.

W Ekstralidze powinni jechać ci, których na to stać. Przy zamknięciu tej klasy rozgrywkowej, nie ustalałbym liczby drużyn, które mają w niej jeździć.

Dlaczego należy iść w kierunku, o którym piszę? Panowie, którzy już są w Ekstralidze, nie pozwolą na tyle zawodnikom. Najtrudniejszy byłby pierwszy rok. Żużlowcy nadal będą chcieli dużo kasy, ale z czasem jest duża szansa, by zejść na ziemię. Dlaczego ten sam facet, który jedzie u nas, bierze dużo mniej na zachodzie?

Wydaje mi się też, że zamknięcie Ekstraligi zdjęłoby z niektórych głów presję na wynik i ograniczyło ich zapędy finansowe. Ja ze zdrowym rozsądkiem nie mam problemu, ale widzę, że niektórzy trochę tak. To mogłoby im pomóc.

Nie zabijemy emocji w pierwszej lidze. Niech tam wszyscy najpierw nadal biją się o awans. Później jednak muszą być porządne kryteria finansowe. Emocje wtedy będą i w jednej i drugiej klasie rozrywkowej. Czas skończyć z licencjami dla tych, którzy są "wirtualni". Koniec z lipą.

To wszystko brzmi trochę inaczej z moich ust i myślę, że wynika to z jednej prostej rzeczy. Jest coś, co od wielu prezesów mnie różni. Ja wydaję swoją kasę. Może z tego bierze się też mój inny od wielu osób pogląd na wizję Ekstraligi. Dziwi mnie, że tam jest tak mało drużyn, ale jednocześnie to rozumiem. Ja uważam, że powinno ich być przynajmniej 10. Tyle chętnych z zapleczem by się spokojnie znalazło. Jak z czasem większa liczba chętnych będzie mieć pieniądze, to niech jadą. Niedawno ktoś z władz miasta napisał nam, że żużel jest finansowany w mniejszym stopniu niż inne dyscypliny, bo jest sportem, który gwarantuje mało spotkań. W porównaniu z piłką to jest wielka różnica. Meczów ma być jak najwięcej. Zresztą, co mówi zawodnik, jak chce więcej kasy? Jest mało meczów. Jak stworzymy mu więcej okazji do zarobku, to wcale nie trzeba podnosić wydatków kontraktowych. Wtedy jest też większa szansa, żeby wyciągnąć więcej od sponsorów. Inni jednak idą na łatwiznę.

Wielu prezesów wychodzi z założenia, że ma budżet na poziomie 2 czy 3 milionów, z czego 75 proc. to kasa z miasta. Dla nich najlepiej byłoby, gdyby był jeden mecz, bo mało wydadzą. Nie o to powinno jednak chodzić. Kibice powinni mieć emocje, a sponsorzy możliwości do reklamowania się. Żużel jest obecny za krótko w mediach. Jeśli coś trwa tak niewielu czasu, to jak ma zaistnieć w świadomości ludzi?

Mamy możliwości, zwłaszcza jeśli chodzi o stadiony. Obiekt Orła jest lepszy od wielu, które mamy na zachodzie. Tam niektórzy siedzą na wałach albo w kartoflisku. To efekt śmierci żużla w tych krajach. Obyśmy tego nigdy nie mieli u nas.

Tak to wszystko widzę, ale na koniec powiem jedno: to się nie uda. Każdy prezes widzi czubek własnego nosa. Żadne uzgodnienia nie mają sensu i to, co dzieje się na różnych zebraniach, nie ma wartości dłużej niż pięć minut. Już było tak, że ustalało się, ile będziemy płacić. Później jeden czy drugi wychodził ze spotkania i w drodze samochodem dzwonił do zawodnika i proponował mu coś innego. Znam takie przypadki.

To jest nasza narodowa cecha. Znajomy z Holandii zapytał mnie kiedyś, czemu my Polacy tak niechętnie robimy ze sobą interesy w spółkach. Często wolimy ciągnąć małą firmę niż mieć po 25 proc. w dużej, co byłoby korzystniejsze finansowo. Wyjaśniłem mu to bardzo szybko. My w chwili podpisywania umowy zastanawiamy się, kto kogo wykiwa. Tacy jesteśmy i tak jest w żużlu.

Witold Skrzydlewski

Źródło artykułu: